– Mogę coś powiedzieć, Wilfie? – wtrącił Wynstan.
Jego brat przyrodni skinął przyzwalająco głową.
– Dziękuję. – Wynstan podniósł głos, tak by wszyscy go usłyszeli. – Dziś przed zachodem słońca odprawię mszę za dusze wszystkich zmarłych i pobłogosławię zbiorową mogiłę, w której zostaną pogrzebani. W taką pogodę jak ta istnieje ryzyko, że ciała doprowadzą do szerzenia się zarazy, chcę więc, by jutro do zmierzchu zostały pochowane.
– Jak biskup sobie życzy – odrzekł Ulfric.
Wilf spojrzał na tłum, zmarszczył brwi i przemówił:
– Jest tu was prawie tysiąc. Połowa mieszkańców Combe przeżyła. Jak to możliwe, że tyle osób zdołało umknąć wikingom?
– Chłopiec, który wstał wczesnym rankiem, zobaczył, że się zbliżają, i przybiegł do klasztoru, by nas ostrzec. Dźwięk dzwonu zbudził mieszkańców.
– Sprytnie – zauważył Wilf. – Kim był ów chłopiec?
– To Edgar, który przed chwilą opowiadał o Cherbourgu. Najmłodszy z trzech synów szkutnika.
Bystry młodzieniec, pomyślał Wynstan.
– Dobrze się spisałeś, Edgarze – pochwalił go Wilf.
– Dziękuję – odparł chłopak.
– Co zamierzasz?
Edgar chciał sprawiać wrażenie dzielnego, jednak biskup widział, że obawia się przyszłości.
– Nie wiem – odparł chłopak. – Mój ojciec został zabity, straciliśmy narzędzia i zapasy drewna.
– Nie możemy rozmawiać o każdej rodzinie z osobna – wtrącił się zniecierpliwiony Wigelm. – Musimy zdecydować o losach całego miasta.
Wilf pokiwał głową.
– Ludzie muszą spróbować odbudować swe domy przed nastaniem zimy – powiedział. – Wigelmie, zrezygnujesz z przyjmowania opłat, które przewidziano na wigilię świętego Jana. – Opłaty pobierano zwykle cztery razy w roku: w wigilię świętego Jana, która wypadała dwudziestego czwartego czerwca; w dzień świętego Michała, dwudziestego siódmego września; w Boże Narodzenie, dwudziestego piątego grudnia, i dwudziestego piątego marca, w święto Zwiastowania.
Wynstan zerknął na najmłodszego brata, Wigelma. Ten wydawał się niezadowolony, lecz nie odezwał się ani słowem. Był głupi, że się złościł – ci ludzie nie mieli czym zapłacić za dzierżawę, więc i tak by od nich nic nie dostał.
– I w dzień świętego Michała, panie, proszę! – zawołała z tłumu jakaś kobieta.
Biskup spojrzał na nią. Wyglądała na czterdzieści lat, była drobna, ale sprawiała wrażenie nieustępliwej.
– W dzień świętego Michała zobaczymy, jak sobie radzicie – odparł przebiegle Wilf.
– Będziemy potrzebować drewna, by odbudować domy – ciągnęła kobieta. – Ale nie możemy za nie zapłacić.
– Co to za jedna? – mruknął Wilf do młodszego z braci.
– Mildred, żona szkutnika – odparł Wigelm. – To wichrzycielka.
Wynstanowi przyszła do głowy pewna myśl.
– Chyba będę mógł cię od niej uwolnić, bracie – odezwał się półszeptem.
– Może i jest wichrzycielką, ale ma rację – zauważył Wilf. – Wigelm będzie musiał dać im drewno za darmo.
– Zgoda – odparł niechętnie Wigelm i podnosząc głos, zwrócił się do tłumu: – Darmowe drewno, ale tylko dla mieszkańców Combe, tylko na domy i tylko do dnia świętego Michała.
Wilf wstał.
– To wszystko, co możemy teraz zrobić – orzekł, po czym odwrócił się do Wigelma. – Porozmawiaj z tym Maccusem. Dowiedz się, czy zabierze mnie do Cherbourga, co chce w zamian, jak długo potrwa podróż i tak dalej.
Wśród mieszkańców Combe dało się słyszeć pomruki niezadowolenia. Byli rozczarowani. Oto mroczna strona władzy, pomyślał Wynstan; ludzie oczekują cudów. Kilku podeszło bliżej, prawdopodobnie by domagać się specjalnego traktowania. Zbrojni drgnęli, gotowi zaprowadzić porządek.
Biskup się oddalił. Przy drzwiach kościoła znowu wpadł na Mags. Tym razem kobieta postanowiła zmienić ton i rozpacz w jej głosie zastąpiła udawana namiętność.
– Może chciałbyś, żebym zrobiła ci dobrze na tyłach kościoła? – zapytała. – Zawsze powtarzasz, że robię to lepiej niż młódki.
– Nie bądź głupia – warknął Wynstan. Żeglarz czy rybak mógł nie dbać o to, kto go widział, jak zabawia się z ladacznicą, lecz biskup musiał być dyskretny. – Przejdź do rzeczy. Ile potrzebujesz?
– Co masz na myśli?
– Żeby zastąpić dziewczęta – odparł Wynstan. Dobrze się bawił w przybytku Mags i miał nadzieję, że jeszcze ją odwiedzi. – Ile pieniędzy chcesz pożyczyć?
Mags, nauczona, jak reagować na zmiany nastrojów u mężczyzn, znowu zmieniła ton, tym razem na bardziej rzeczowy:
– Na targu w Bristolu młode, świeże niewolne kosztują około funta za jedną.
Biskup pokiwał głową. W Bristolu, kilka dni drogi stąd, odbywał się duży targ niewolników. Jak zwykle szybko podjął decyzję.
– Jeśli dziś pożyczę ci dziesięć funtów, za rok oddasz mi dwadzieścia?
Oczy Mags rozbłysły, lecz rajfurka udała, że się waha.
– Nie wiem, czy stali klienci wrócą tak szybko.
– Zawsze trafią się jacyś żeglarze. A nowe dziewczyny przyciągną więcej mężczyzn. W twoim zawodzie nigdy nie brakuje klientów.
– Daj mi półtora roku.
– Za rok w Boże Narodzenie oddasz mi dwadzieścia pięć funtów.
– Zgoda – odparła Mags, choć wyglądała na zmartwioną.
Wynstan przywołał Cnebbę, rosłego męża w żelaznym hełmie, który strzegł biskupich pieniędzy.
– Daj jej dziesięć funtów – rozkazał.
– Szkatułka jest w klasztorze. – Cnebba zwrócił się do Mags: – Chodź ze mną.
– I nie oszukaj jej – przykazał Wynstan. – Możesz ją wychędożyć, ale ma dostać dziesięć funtów.
– Niech was Bóg błogosławi, biskupie – odparła kobieta.
Położył jej palec na ustach.
– Podziękujesz mi później, kiedy zrobi się ciemno.
Ujęła go za rękę i lubieżnie polizała jego palec.
– Nie mogę się doczekać – wymruczała.
Wynstan oddalił się, nim ktokolwiek ich zobaczył.
Rozejrzał się po twarzach zgromadzonych. Ludzie byli zrozpaczeni i rozżaleni, lecz nie można było nic na to poradzić. Napotkał wzrok syna szkutnika i przywołał go skinieniem dłoni. Edgar podszedł do drzwi kościoła. Tuż za nim dreptała brązowo-biała suka.
– Zawołaj matkę – polecił mu Wynstan. – I braci. Może będę mógł wam pomóc.
– Dziękuję, panie! – odparł uradowany chłopak. –