NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ. Ken Follett. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Ken Follett
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Историческая литература
Год издания: 0
isbn: 978-83-8215-227-2
Скачать книгу
był biskupem Canterbury, pomyślał, nigdy nie musiałbym się martwić, bo sprawowałbym pieczę nad wszystkimi bogactwami Kościoła w południowej Anglii. Tymczasem jako biskup Shiring miał ograniczoną władzę. Zastanawiał się, na czym mógłby zaoszczędzić. Nienawidził odmawiać sobie przyjemności.

      – Wszyscy ci ludzie mają pieniądze – powiedział z pogardą Wigelm. – Znajdziecie je, kiedy rozprujecie ich brzuchy.

      Wilf pokręcił głową.

      – Nie bądź głupi – mruknął. Często zwracał się w ten sposób do Wigelma. – Większość z nich straciła dorobek całego życia. Nie mają jedzenia ani pieniędzy, żeby je kupić. Nie mają nawet jak zarobić na życie. Zimą będą zbierać żołędzie, żeby ugotować na nich zupę. Ci, którzy przeżyli atak wikingów, z głodu opadną z sił. Dzieci będą chorować i umierać, starcy przewracać się i łamać kości, a młodzi i silni wyjadą.

      Wigelm sprawiał wrażenie rozdrażnionego.

      – Co więc mamy zrobić?

      – Postąpimy mądrze, zmniejszając opłaty.

      – Nie możemy pozwolić, żeby nam nie płacili!

      – Głupcze, martwi w ogóle ci nie zapłacą. Jeśli ci, którzy przeżyli, znów zaczną łowić ryby, wytwarzać produkty i handlować, być może wiosną znowu będą mogli nam płacić.

      Wynstan przyznał mu rację. Wigelm nie zgadzał się z bratem, lecz postanowił milczeć. Wilf był najstarszy i najważniejszy z nich.

      – A teraz, przeorze Ulfricu, opowiedz nam, co się stało – rzekł, rozpoczynając wysłuchanie.

      – Wikingowie przypłynęli dwa dni temu bladym świtem, kiedy wszyscy jeszcze spali – zaczął Ulfric.

      – Czemu z nimi nie walczyliście, tchórze? – spytał Wigelm.

      Wilf podniósł rękę, nakazując ciszę.

      – Po kolei – upomniał brata i spojrzał na przeora. – Jeśli dobrze pamiętam, Ulfricu, wikingowie nigdy dotąd nie najeżdżali Combe. Wiecie, skąd dokładnie przypłynęli?

      – Nie, panie. Może któryś z rybaków widział wikińską flotę?

      – Nie widujemy ich, panie – odezwał się przysadzisty mężczyzna z brodą przetykaną siwizną.

      – To Maccus – powiedział Wigelm, który znał mieszkańców miasta lepiej niż jego bracia. – Właściciel największej łodzi rybackiej w Combe.

      Tymczasem Maccus ciągnął:

      – Podejrzewamy, że wikingowie cumują swoje łodzie po drugiej stronie kanału, w Normandii. Mówi się, że tam się zaopatrują i stamtąd wyprawiają się na rajdy, a potem wracają do Normandii, żeby sprzedawać swoje łupy, niech Bóg przeklnie ich nieśmiertelne dusze.

      – To całkiem prawdopodobne, choć niezbyt pomocne – odparł Wilf. – Normandia ma długą linię brzegową. Domyślam się, że najbliższa przystań znajduje się w Cherbourgu.

      – Pewnie macie rację, panie – zgodził się Maccus. – Mówiono mi, że zbudowano ją na długim cyplu, który wrzyna się w kanał. Sam jednak tam nie byłem.

      – Ani ja – rzekł Wilf. – Czy ktokolwiek z Combe tam pływał?

      – Może dawniej – odparł Maccus. – Teraz nie zapuszczamy się tak daleko. Nie prosimy się o kłopoty i unikamy wikingów.

      – Powinniśmy zgromadzić flotę, popłynąć do Cherbourga i spalić go tak, jak oni spalili Combe! – zawołał Wigelm, wyraźnie zniecierpliwiony tą rozmową.

      Stojący w tłumie młodsi mężczyźni zakrzyknęli na znak, że się z nim zgadzają.

      – Ten, kto chce zaatakować Normanów, nic o nich nie wie – ostudził ich zapał Wilf. – Pamiętajcie, że to potomkowie wikingów. Może i są ucywilizowani, lecz to nie znaczy, że nie są równie twardzi jak ich przodkowie. Jak myślicie, czemu wikingowie najechali nas, a nie ich?

      Wigelm wydawał się przybity.

      – Chciałbym wiedzieć więcej o tym Cherbourgu – powiedział w zadumie Wilf.

      – Byłem tam raz – odezwał się młodzik z tłumu.

      – Coś ty za jeden? – Wynstan popatrzył na niego z zainteresowaniem.

      – Edgar, syn szkutnika, lordzie biskupie.

      Wynstan przyjrzał mu się z uwagą. Chłopak, choć średniego wzrostu, był umięśniony jak wszyscy szkutnicy. Miał jasnobrązowe włosy, a na twarzy ledwie meszek. Przemawiał grzecznie, lecz bez lęku; najwyraźniej wysoka pozycja społeczna ludzi, do których się zwracał, nie onieśmielała go.

      – Jak to się stało, że byłeś w Cherbourgu? – dopytywał się Wynstan.

      – Ojciec mnie zabrał. Dostarczał łódź, którą zbudowaliśmy. Ale to było pięć lat temu. Od tego czasu wiele mogło się tam zmienić.

      – Jakakolwiek informacja jest lepsza niż żadna – orzekł Wilf.

      – Mają tam dużą, ładną przystań dla wielu statków i łodzi. Rządził nią hrabia Hubert i pewnie wciąż rządzi, bo nie był stary.

      – Coś jeszcze?

      – Pamiętam córkę hrabiego, Ragnę. Miała rude włosy.

      – Chłopcy pamiętają takie rzeczy – zauważył Wilf.

      Wszyscy zaczęli się śmiać, a Edgar spąsowiał.

      Chwilę później, chcąc przekrzyczeć zgiełk, dodał podniesionym głosem:

      – Była tam też kamienna wieża.

      – Co ci mówiłem? – zwrócił się Wilf do Wigelma. – Niełatwo zaatakować miasto z kamiennymi umocnieniami.

      – Może mógłbym coś zaproponować – odezwał się biskup Wynstan.

      – Oczywiście – odparł jego przyrodni brat Wilf.

      – A gdybyśmy zaprzyjaźnili się z hrabią Hubertem? Może udałoby się go przekonać, że chrześcijańscy Normanowie i chrześcijańscy Anglicy powinni wspólnymi siłami pokonać wyznawców Odyna. – Wynstan wiedział, że większość wikingów, którzy osiedli na północy i wschodzie Anglii, przyjęła wiarę chrześcijańską, lecz ci, którzy wciąż pływali po morzach, nadal oddawali cześć swoim pogańskim bogom. – Kiedy czegoś chcesz, potrafisz być bardzo przekonujący, Wilf – ciągnął z uśmiechem biskup. Miał rację, jego przyrodni brat bywał czarujący.

      – Nie jestem pewien – odparł Wilf.

      – Wiem, co myślisz – dodał pospiesznie Wynstan. Zniżył głos, by omówić sprawy niezrozumiałe dla prostych ludzi. – Zastanawiasz się, co powie na to król Ethelred. Wszak dyplomacja jest prerogatywą króla.

      – Otóż to.

      – Zostaw to mnie. Porozmawiam z królem.

      – Muszę coś zrobić, nim wikingowie spustoszą moje ziemie – odparł Wilf. – To pierwsza praktyczna rada, jaką usłyszałem.

      Mieszkańcy Combe stali niespokojnie i szeptali między sobą. Biskup wyczuwał, że pomysł, by zaprzyjaźnić się z Normanami, byłby trudny do zrealizowania, zwłaszcza że ci ludzie już dziś potrzebowali pomocy i oczekiwali jej od nich. Obowiązkiem możnych było chronić maluczkich – to tłumaczyło ich status i bogactwa – tymczasem bracia nie zdołali ochronić Combe. Teraz mieszkańcy miasta oczekiwali od nich, że coś z tym zrobią.

      Wilf również wyczuwał nastrój panujący wśród mieszkańców