NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ. Ken Follett. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Ken Follett
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Историческая литература
Год издания: 0
isbn: 978-83-8215-227-2
Скачать книгу
Edgarowi triumfalne spojrzenia. „Odrzuciłeś mnie – zdawały się mówić – i zobacz, co dostałam w zamian!” Nie przeszkadzało mu to. Dziewczyna była szczęśliwa, podobnie jak jego bracia.

      On też nie był nieszczęśliwy. Zbudował łódź i zamierzał postawić warzelnię. Jego zarobki były żałośnie niskie, ale przynajmniej nie musiał pracować na farmie.

      No, prawie.

      Spojrzał na stertę drewna, którą jego bracia ułożyli na zewnątrz stodoły, i wyobraził sobie pług. Nawet mieszkańcy miast wiedzieli, jak powinien wyglądać. Będzie miał ostro zakończony pionowy kij do wzruszania ziemi i lemiesz do robienia bruzd i odwracania gleby. Obie części musiały być przyczepione do konstrukcji, którą da się zarówno pchać przed sobą, jak i ciągnąć.

      – Eadbald i ja będziemy ciągnąć pług, a matka będzie go pchać – wyjaśnił Erman.

      Edgar pokiwał głową. Piaszczysto-ilasta gleba była dość miękka, żeby pług mógł być ciągniony przez człowieka. Chcąc zaorać gliniastą ziemię, taką jak w Outhenham, potrzeba było wołu.

      Wyciągnął nóż, uklęknął i począł kreślić na drewnie kształt, który Erman i Eadbald mieli wyciąć. Nie sprzeciwiali się, że dowodzi nimi najmłodszy brat. Doceniali jego umiejętności, choć nigdy nie powiedzieli tego na głos.

      Kiedy zajęli się wycinaniem wyrysowanego przez Edgara kształtu, on przystąpił do konstruowania lemiesza – ostrza przytwierdzonego do odkładnicy tak, by łatwiej wchodziło w ziemię. Bracia znaleźli w stodole rdzewiejącą żelazną łopatę i Edgar ją wykorzystał; rozgrzał żelazo nad domowym paleniskiem i uderzając w nie kamieniem, nadał mu kształt. Ostrze wyglądało dość prymitywnie. Gdyby miał żelazny młot i kowadło, spisałby się lepiej.

      Następnie naostrzył je kamieniem.

      Kiedy poczuli pragnienie, poszli nad rzekę, nabrali wody w złączone dłonie i pili łapczywie. Nie mieli ani piwa, ani nawet kubków.

      Byli już gotowi połączyć elementy pługa z pomocą kołków, kiedy matka zawołała ich na południowy posiłek. Przygotowała wędzonego węgorza z dziką cebulą i podpłomykami. Na myśl o jedzeniu Edgarowi ślina napłynęła do ust.

      Cwenburg szepnęła coś do Ermana. Matka ściągnęła brwi – szeptanie w towarzystwie było przejawem złego wychowania – lecz nic nie powiedziała.

      – Nie przesadzaj – mruknął Erman, widząc, że młodszy brat sięga po trzeci podpłomyk.

      – Jestem głodny! – rzucił Edgar.

      – Mamy mało jedzenia.

      – Poświęcam swój wolny dzień, żeby pomóc wam zbudować pług, a ty żałujesz mi kawałka chleba! – zawołał oburzony.

      Gniew rozgorzał szybko, jak zwykle między braćmi.

      – Nie możesz objeść nas do szczętu – rzucił Erman.

      – Wczoraj nie jadłem wieczerzy, a dziś rano zjadłem małą miskę owsianki. Jestem głodny jak wilk.

      – Nic na to nie poradzę.

      – Więc nie proś mnie o pomoc, ty niewdzięczny psie.

      – Pług jest niemal gotowy. Powinieneś wrócić do karczmy na wieczerzę.

      – Tam nie dostaję prawie nic do jedzenia.

      Eadbald był bardziej powściągliwy od brata.

      – Chodzi o to – odezwał się – że Cwenburg w ciąży potrzebuje więcej jedzenia.

      Edgar zauważył złośliwy uśmieszek dziewczyny, co jeszcze bardziej go rozeźliło.

      – Sam zatem jedz mniej, Eadbaldzie – powiedział. – I daj mi spokój. Nie ja zrobiłem jej dziecko. Bogu niech będą dzięki – dodał pod nosem.

      Erman, Eadbald i Cwenburg zaczęli krzyczeć jednocześnie. Dopiero gdy matka klasnęła w dłonie, umilkli.

      – Co to znaczy, że w karczmie nie dostajesz prawie nic do jedzenia? – spytała. – Drenga z pewnością stać na to, żeby cię karmić.

      – Może i jest bogaty, ale strasznie skąpy.

      – Dziś rano jadłeś jednak śniadanie.

      – Małą miskę owsianki. On je owsiankę z mięsem, my nie.

      – A wczoraj wieczorem?

      – Nic nie dostałem. Wróciłem z Outhenham i spóźniłem się na wieczerzę. Dreng powiedział, że nic nie zostało.

      Matka wyglądała na zagniewaną.

      – W takim razie jedz do woli – powiedziała. – A wy zamknijcie się i zapamiętajcie sobie, że w moim domu rodzina zawsze dostanie coś do jedzenia.

      Edgar zjadł trzeciego podpłomyka.

      Erman popatrzył na niego skwaszony, a Eadbald zapytał:

      – Jak często będziemy musieli żywić Edgara, skoro karczmarz tego nie robi?

      – Nie przejmuj się – odparła matka. – Sama rozprawię się z Drengiem.

      *

      Przez resztę dnia Edgar zachodził w głowę, jak matka zamierza „rozprawić się z Drengiem”. Była zaradna i odważna, ale karczmarz miał władzę. Edgar nie bał się go – Dreng bił kobiety, nie mężczyzn – ale był panem wszystkich w domu: mężem Leaf i Ethel, właścicielem Blod i jego chlebodawcą. Był też drugim najważniejszym człowiekiem w osadzie – ważniejszy był tylko jego brat. Dreng mógł robić prawie wszystko, co mu się żywnie podobało, i niemądrze było z nim zadzierać.

      Poniedziałek zaczął się jak każdy inny dzień. Blod poszła po wodę, a Ethel ugotowała owsiankę. Kiedy Edgar siadał do stołu, by zjeść skromne śniadanie, do chaty wpadła Cwenburg, wściekła i oburzona. Oskarżycielsko wycelowała w niego palcem i krzyknęła:

      – Twoja matka to stara wiedźma!

      Miał wrażenie, że to będzie dobra wiadomość.

      – Sam często tak myślałem – odparł żartobliwie. – Co takiego ci zrobiła?

      – Chce zagłodzić mnie na śmierć! Mówi, że mogę zjeść tylko jedną miskę owsianki!

      Domyślał się, o co chodzi, i stłumił uśmiech.

      – Nie może robić tego mojej córce – odezwał się Dreng pewnym głosem wpływowego człowieka.

      – Właśnie to zrobiła! – zawołała Cwenburg.

      – Mówiła dlaczego?

      – Powiedziała, że nie da mi więcej jedzenia, niż ty dajesz Edgarowi.

      Karczmarz oniemiał. Najwyraźniej nie spodziewał się czegoś takiego. Wyglądał na skonsternowanego i przez chwilę nic nie mówił. W końcu spojrzał na Edgara.

      – A zatem pobiegłeś z płaczem do matki, tak? – zakpił.

      Był to kiepski atak i Edgar nie przejął się jego słowami.

      – Po to są matki, prawda? – mruknął.

      – Dość tego, wystarczająco już się nasłuchałem – uciął Dreng. – Wynoś się stąd, wracaj do domu.

      Ale Cwenburg była innego zdania.

      – Nie możesz odesłać go do nas – zwróciła się do ojca. – Sami ledwo mamy co jeść, nie potrzeba nam kolejnej gęby do wyżywienia.

      – W takim razie wrócisz tutaj. – Dreng udawał, że nad wszystkim panuje, chociaż wyglądał, jakby grunt palił