Edgarowi chciało się płakać. Stali w milczeniu przez dłuższą chwilę. W końcu matka przełknęła z trudem ślinę i otarła oczy.
– Dość tego – mruknęła.
Posłuchał jej i zmienił temat.
– Dobrze mi idzie? – spytał.
– Tak. I cep spisuje się jak należy. Ale widzę, że ziarna są dość małe. Zimą będziemy chodzić głodni.
– Zrobiliśmy coś nie tak?
– Nie. To wina ziemi.
– Ale przetrwamy?
– Tak, chociaż dobrze, że nie zadurzyłeś się w Cwenburg. Ta dziewczyna wygląda, jakby lubiła sobie podjeść. To gospodarstwo nie wyżywiłoby pięciu dorosłych osób, nie mówiąc o dzieciach, które pewnie by się pojawiły. Umarlibyśmy z głodu.
– Może za rok będzie lepiej.
– Nawieziemy ziemię, zanim znowu ją zaorzemy. To powinno pomóc, chociaż z marnej ziemi plony będą niewielkie.
Matka była bystra i energiczna jak zawsze, lecz Edgar martwił się o nią. Po śmierci ojca zmieniła się. Wydawała się bardziej krucha. Zawsze była silna, ale teraz spieszył jej z pomocą, kiedy próbowała dźwignąć ciężkie polano albo wracała znad rzeki z wiadrem pełnym wody. Nie mówił jej o swoich obawach, wiedział bowiem, że nie spodoba jej się to, co usłyszy. Pod tym względem przypominała mężczyznę. Nie mógł jednak przestać myśleć o tym, że kiedyś przyjdzie im żyć bez niej.
Ujadanie Brindle wyrwało go z zamyślenia. Edgar zmarszczył brwi: psy wcześniej niż ludzie wyczuwają, że coś jest nie tak. Chwilę później usłyszał krzyki – nie podniesione głosy, lecz wściekłe wrzaski. To jego bracia się o coś kłócili.
Pobiegł w kierunku hałasu, który dobiegał od strony stodoły na tyłach chaty. Brindle, szczekając, ruszyła za nim. Kątem oka zobaczył matkę, która w pośpiechu zbierała ziarna owsa, żeby uchronić je przed ptakami.
Erman i Eadbald tarzali się po ziemi przed stodołą, okładając się pięściami i wrzeszcząc z wściekłości. Z piegowatego nosa Eadbalda ciekła krew, a Erman miał otarte czoło.
– Przestańcie! – krzyknął Edgar, lecz go zignorowali. Co za głupcy, pomyślał. Potrzebujemy sił, żeby przetrwać na tej przeklętej farmie.
Od razu domyślił się powodu bójki. W drzwiach do stodoły stała Cwenburg i obserwując braci, śmiała się radośnie. Była naga. Na ten widok Edgar poczuł, jak wzbiera w nim wstręt.
Erman, który siedział okrakiem na Eadbaldzie, zamachnął się, gotów uderzyć go w twarz. Edgar wykorzystał okazję, chwycił go od tyłu i ciągnąc za ręce, zwlókł z brata. Zaskoczony Erman nie zdołał odeprzeć ataku i zwalił się na trawę.
Eadbald zerwał się na równe nogi i kopnął go. Edgar chwycił go za stopę i szarpnięciem przewrócił z powrotem na ziemię. Tymczasem Erman zdążył już wstać i odepchnął go, żeby dopaść Eadbalda. Uradowana Cwenburg klasnęła w dłonie.
– Głupie dzieciaki, natychmiast przestańcie! – zagrzmiała matka, wychodząc zza domu. Erman i Eadbald zamarli.
– Zepsuła pani zabawę! – oburzyła się Cwenburg.
– Ubierz się, ty bezwstydna dziewczyno – ofuknęła ją Mildred.
Przez chwilę Cwenburg wyglądała tak, jakby miała ochotę się jej sprzeciwić i posłać ją do diabła, lecz się nie odważyła. Odwróciła się, weszła do stodoły i pochyliła się, żeby podnieść sukienkę. Zrobiła to powoli, tak by wszyscy zobaczyli jej nagie pośladki. Zaraz potem znowu się odwróciła i włożyła sukienkę przez głowę, unosząc ramiona i eksponując piersi. Edgar, który nie mógł na nią nie spojrzeć, zauważył, że przytyła od dnia, kiedy widział ją nagą nad rzeką.
W końcu się ubrała, choć jeszcze przez chwilę poruszała biodrami, jakby czekała, aż sukienka się ułoży.
– Boże, zlituj się – mruknęła matka.
– Pewnie jeden z was ją chędożył, co nie spodobało się drugiemu – zwrócił się do braci Edgar.
– Erman ją przymusił – odparł z oburzeniem Eadbald.
– Wcale jej nie przymuszałem – zaperzył się Erman.
– Musiałeś, bo ona kocha mnie!
– Nie przymuszałem jej – powtórzył Erman. – Pragnęła mnie.
– Nieprawda!
– Cwenburg, czy Erman cię przymuszał? – spytał dziewczynę Edgar.
Spojrzała na niego wstydliwie.
– Znał się na rzeczy – odparła. Najwyraźniej podobało jej się całe to zamieszanie.
– Eadbald mówi, że go kochasz – wypytywał ją dalej Edgar. – To prawda?
– O tak. – Urwała. – Kocham Eadbalda. I Ermana.
Mildred parsknęła ze wstrętem.
– Chcesz powiedzieć, że pokładałaś się i z jednym, i z drugim?
– Tak. – Cwenburg wyglądała na zadowoloną z siebie.
– Wiele razy?
– Tak.
– Od jak dawna?
– Odkąd tu mieszkacie.
Matka pokręciła głową z odrazą.
– Dzięki Bogu, że nie urodziłam córek.
– To nie moja wina! – oburzyła się dziewczyna.
– Nie. – Mildred westchnęła. – Do tego trzeba dwojga.
– Jestem najstarszy – odezwał się Erman. – Ja pierwszy powinienem wziąć żonę.
– Kto ci nagadał takich głupot? – rzucił Eadbald, parsknąwszy pogardliwym śmiechem. – Ożenię się, kiedy będę chciał, a nie wtedy, kiedy mi pozwolisz.
– Ale mnie stać na żonę, a ciebie nie. Nie masz nic. Ja pewnego dnia odziedziczę farmę.
Eadbald gotował się ze złości.
– Matka ma trzech synów – przypomniał bratu. – Kiedy umrze, choć mam nadzieję, że przeżyje jeszcze wiele, wiele lat, podzielimy farmę między siebie.
– Nie bądź głupi, Eadbaldzie – wtrącił Edgar. – Już teraz ciężko nam się tu utrzymać. Jeśli każdy z nas będzie próbował wykarmić własną rodzinę na jednej trzeciej ziemi, wszyscy pomrzemy z głodu.
– Jak zwykle tylko Edgar mówi mądrze – powiedziała matka.
Eadbald wyglądał na urażonego.
– Czy to znaczy, matko, że mnie wyrzucisz?
– Nigdy bym tego nie zrobiła. Wiesz o tym.
– Mamy zatem żyć w celibacie, jak mnisi w klasztorze?
– Mam nadzieję, że nie.
– Więc co zrobimy?
Odpowiedź matki zaskoczyła Edgara.
– Porozmawiamy z rodzicami Cwenburg. Chodźcie.
Edgar nie był pewny, czy to pomoże. Obawiał się, że Dreng, który nie należał do ludzi rozsądnych, będzie się przemądrzać. Leaf była mądrzejsza i milsza. Ale matka trzymała coś w zanadrzu, choć nie miał pojęcia co.