NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ. Ken Follett. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Ken Follett
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Историческая литература
Год издания: 0
isbn: 978-83-8215-227-2
Скачать книгу
– Tak bardzo za tobą tęsknię, ukochany.

      Edgarowi chciało się płakać. Stali w milczeniu przez dłuższą chwilę. W końcu matka przełknęła z trudem ślinę i otarła oczy.

      – Dość tego – mruknęła.

      Posłuchał jej i zmienił temat.

      – Dobrze mi idzie? – spytał.

      – Tak. I cep spisuje się jak należy. Ale widzę, że ziarna są dość małe. Zimą będziemy chodzić głodni.

      – Zrobiliśmy coś nie tak?

      – Nie. To wina ziemi.

      – Ale przetrwamy?

      – Tak, chociaż dobrze, że nie zadurzyłeś się w Cwenburg. Ta dziewczyna wygląda, jakby lubiła sobie podjeść. To gospodarstwo nie wyżywiłoby pięciu dorosłych osób, nie mówiąc o dzieciach, które pewnie by się pojawiły. Umarlibyśmy z głodu.

      – Może za rok będzie lepiej.

      – Nawieziemy ziemię, zanim znowu ją zaorzemy. To powinno pomóc, chociaż z marnej ziemi plony będą niewielkie.

      Matka była bystra i energiczna jak zawsze, lecz Edgar martwił się o nią. Po śmierci ojca zmieniła się. Wydawała się bardziej krucha. Zawsze była silna, ale teraz spieszył jej z pomocą, kiedy próbowała dźwignąć ciężkie polano albo wracała znad rzeki z wiadrem pełnym wody. Nie mówił jej o swoich obawach, wiedział bowiem, że nie spodoba jej się to, co usłyszy. Pod tym względem przypominała mężczyznę. Nie mógł jednak przestać myśleć o tym, że kiedyś przyjdzie im żyć bez niej.

      Ujadanie Brindle wyrwało go z zamyślenia. Edgar zmarszczył brwi: psy wcześniej niż ludzie wyczuwają, że coś jest nie tak. Chwilę później usłyszał krzyki – nie podniesione głosy, lecz wściekłe wrzaski. To jego bracia się o coś kłócili.

      Pobiegł w kierunku hałasu, który dobiegał od strony stodoły na tyłach chaty. Brindle, szczekając, ruszyła za nim. Kątem oka zobaczył matkę, która w pośpiechu zbierała ziarna owsa, żeby uchronić je przed ptakami.

      Erman i Eadbald tarzali się po ziemi przed stodołą, okładając się pięściami i wrzeszcząc z wściekłości. Z piegowatego nosa Eadbalda ciekła krew, a Erman miał otarte czoło.

      – Przestańcie! – krzyknął Edgar, lecz go zignorowali. Co za głupcy, pomyślał. Potrzebujemy sił, żeby przetrwać na tej przeklętej farmie.

      Od razu domyślił się powodu bójki. W drzwiach do stodoły stała Cwenburg i obserwując braci, śmiała się radośnie. Była naga. Na ten widok Edgar poczuł, jak wzbiera w nim wstręt.

      Erman, który siedział okrakiem na Eadbaldzie, zamachnął się, gotów uderzyć go w twarz. Edgar wykorzystał okazję, chwycił go od tyłu i ciągnąc za ręce, zwlókł z brata. Zaskoczony Erman nie zdołał odeprzeć ataku i zwalił się na trawę.

      Eadbald zerwał się na równe nogi i kopnął go. Edgar chwycił go za stopę i szarpnięciem przewrócił z powrotem na ziemię. Tymczasem Erman zdążył już wstać i odepchnął go, żeby dopaść Eadbalda. Uradowana Cwenburg klasnęła w dłonie.

      – Głupie dzieciaki, natychmiast przestańcie! – zagrzmiała matka, wychodząc zza domu. Erman i Eadbald zamarli.

      – Zepsuła pani zabawę! – oburzyła się Cwenburg.

      – Ubierz się, ty bezwstydna dziewczyno – ofuknęła ją Mildred.

      Przez chwilę Cwenburg wyglądała tak, jakby miała ochotę się jej sprzeciwić i posłać ją do diabła, lecz się nie odważyła. Odwróciła się, weszła do stodoły i pochyliła się, żeby podnieść sukienkę. Zrobiła to powoli, tak by wszyscy zobaczyli jej nagie pośladki. Zaraz potem znowu się odwróciła i włożyła sukienkę przez głowę, unosząc ramiona i eksponując piersi. Edgar, który nie mógł na nią nie spojrzeć, zauważył, że przytyła od dnia, kiedy widział ją nagą nad rzeką.

      W końcu się ubrała, choć jeszcze przez chwilę poruszała biodrami, jakby czekała, aż sukienka się ułoży.

      – Boże, zlituj się – mruknęła matka.

      – Pewnie jeden z was ją chędożył, co nie spodobało się drugiemu – zwrócił się do braci Edgar.

      – Erman ją przymusił – odparł z oburzeniem Eadbald.

      – Wcale jej nie przymuszałem – zaperzył się Erman.

      – Musiałeś, bo ona kocha mnie!

      – Nie przymuszałem jej – powtórzył Erman. – Pragnęła mnie.

      – Nieprawda!

      – Cwenburg, czy Erman cię przymuszał? – spytał dziewczynę Edgar.

      Spojrzała na niego wstydliwie.

      – Znał się na rzeczy – odparła. Najwyraźniej podobało jej się całe to zamieszanie.

      – Eadbald mówi, że go kochasz – wypytywał ją dalej Edgar. – To prawda?

      – O tak. – Urwała. – Kocham Eadbalda. I Ermana.

      Mildred parsknęła ze wstrętem.

      – Chcesz powiedzieć, że pokładałaś się i z jednym, i z drugim?

      – Tak. – Cwenburg wyglądała na zadowoloną z siebie.

      – Wiele razy?

      – Tak.

      – Od jak dawna?

      – Odkąd tu mieszkacie.

      Matka pokręciła głową z odrazą.

      – Dzięki Bogu, że nie urodziłam córek.

      – To nie moja wina! – oburzyła się dziewczyna.

      – Nie. – Mildred westchnęła. – Do tego trzeba dwojga.

      – Jestem najstarszy – odezwał się Erman. – Ja pierwszy powinienem wziąć żonę.

      – Kto ci nagadał takich głupot? – rzucił Eadbald, parsknąwszy pogardliwym śmiechem. – Ożenię się, kiedy będę chciał, a nie wtedy, kiedy mi pozwolisz.

      – Ale mnie stać na żonę, a ciebie nie. Nie masz nic. Ja pewnego dnia odziedziczę farmę.

      Eadbald gotował się ze złości.

      – Matka ma trzech synów – przypomniał bratu. – Kiedy umrze, choć mam nadzieję, że przeżyje jeszcze wiele, wiele lat, podzielimy farmę między siebie.

      – Nie bądź głupi, Eadbaldzie – wtrącił Edgar. – Już teraz ciężko nam się tu utrzymać. Jeśli każdy z nas będzie próbował wykarmić własną rodzinę na jednej trzeciej ziemi, wszyscy pomrzemy z głodu.

      – Jak zwykle tylko Edgar mówi mądrze – powiedziała matka.

      Eadbald wyglądał na urażonego.

      – Czy to znaczy, matko, że mnie wyrzucisz?

      – Nigdy bym tego nie zrobiła. Wiesz o tym.

      – Mamy zatem żyć w celibacie, jak mnisi w klasztorze?

      – Mam nadzieję, że nie.

      – Więc co zrobimy?

      Odpowiedź matki zaskoczyła Edgara.

      – Porozmawiamy z rodzicami Cwenburg. Chodźcie.

      Edgar nie był pewny, czy to pomoże. Obawiał się, że Dreng, który nie należał do ludzi rozsądnych, będzie się przemądrzać. Leaf była mądrzejsza i milsza. Ale matka trzymała coś w zanadrzu, choć nie miał pojęcia co.