Postawił skrzynkę i siodło pod ścianą. Wyjął z juków ziarno i wyszedł na dwór, żeby nakarmić Dyzmę. Spętał tylne nogi kuca, by nie oddalił się nocą, i wrócił do środka.
Miał nadzieję, że kościół będzie oazą spokoju w tętniącym życiem świecie. Wyobrażał sobie, że spędzi wieczór, rozmawiając z mężczyznami o zainteresowaniach podobnych do jego własnych. Mogliby podyskutować o zagadnieniach związanych z Biblią, na przykład o autentyczności listu świętego Barnaby. O problemach nękanego kłopotami króla Anglii, Ethelreda Nierozważnego, a może nawet o międzynarodowej polityce i wojnie, która toczyła się między muzułmańską Iberią a chrześcijańską północną Hiszpanią. Miał nadzieję, że jego rozmówcy będą wypytywali go o Normandię, a w szczególności o opactwo w Jumièges.
Jednakże ci mężczyźni nie prowadzili takiego życia. Rozmawiali ze swoimi żonami, bawili się z dziećmi, pili piwo i cydr. Jeden przyczepiał żelazną sprzączkę do skórzanego pasa, inny obcinał włosy małemu chłopcu. Nikt nie czytał ani się nie modlił.
Rzecz jasna w życiu rodzinnym nie było nic złego. Mężczyzna powinien dbać o żonę i dzieci, lecz księża mieli też inne obowiązki.
Na dźwięk kościelnego dzwonu mężczyźni niespiesznie porzucili swe zajęcia i zaczęli przygotowywać się do wieczornej mszy. Wkrótce wolnym krokiem opuścili izbę, a Aldred podążył za nimi. Kobiety i dzieci zostały, do kościoła nie przyszedł także nikt z wioski.
Świątynia znajdowała się w opłakanym stanie. Łuk nad wejściem był podparty pniem drzewa, a cała budowla przechylała się na jedną stronę. Dziekan powinien był przeznaczyć pieniądze na jej utrzymanie, ale jako żonaty mężczyzna nad wszystko przedkładał rodzinę. Oto dlaczego księża nie powinni się żenić.
Weszli do środka.
Aldred zauważył inskrypcję wyrytą na ścianie. Z czasem litery stały się niewyraźne, wciąż jednak można je było odczytać. Napis głosił, że kościół wybudował lord Begmund z Northwood, który został tu pogrzebany. W testamencie zostawił księżom pieniądze, by modlili się za jego duszę.
Jeśli to, co Aldred zobaczył w domu, zaniepokoiło go, to nabożeństwo go zszokowało. Hymny śpiewano fałszywymi, bezbarwnymi głosami, modlitwy bełkotano, a dwaj diakoni sprzeczali się przez całą mszę o to, czy żbik może zabić psa myśliwskiego. Pod koniec Aldred gotował się ze złości.
Nic dziwnego, że karczmarz Dreng nie okazywał wstydu, opowiadając o swoich dwóch żonach i brzemiennej niewolnicy. W osadzie nie było człowieka, który świeciłby przykładem. Jak dziekan Degbert mógł zganić człowieka za przeciwstawianie się Bożym naukom dotyczącym małżeństwa, skoro sam był równie zepsuty?
Dreng budził w Aldredzie wstręt, Degbert zaś doprowadzał go do wściekłości. Ci dwaj nie służyli ani Bogu, ani swojej społeczności. Duchowni brali pieniądze od biednych wieśniaków, a sami żyli w dostatku, mogli więc chociaż sumiennie odprawiać msze i modlić się za dusze ludzi, którzy ich utrzymywali. Księża jednak zawłaszczali sobie pieniądze Kościoła, by opływać w dostatki. Byli gorsi niż złodzieje, a to, co robili, było bluźnierstwem.
Wiedział jednak, że niczego nie osiągnie, jeśli powie dziekanowi, co o tym wszystkim myśli, i pokłóci się z nim.
Cała ta sytuacja wzbudzała w nim ciekawość. Degbert nie przejmował się swymi występkami, albowiem jego protektorem był wpływowy biskup. Ale nie tylko dlatego. Zwykle wieśniacy narzekali na grzesznych księży; woleli, by przewodził im ktoś wiarygodny, kto sam przestrzegał zasad, które głosił. Tymczasem żadna z osób, z którymi dziś rozmawiał, nie powiedziała złego słowa o dziekanie i jego minsterze. Co więcej, ludzie niechętnie odpowiadali tu na pytania. Tylko Mildred i jej synowie byli gościnni i szczerzy. Aldred wiedział, że niełatwo przychodzi mu nawiązywanie kontaktu z prostymi ludźmi – żałował, że nie jest taki jak lady Ragna z Cherbourga, która potrafiła zjednać sobie każdego – nie zrobił jednak nic, co tłumaczyłoby dziwną małomówność mieszkańców Dreng’s Ferry. Coś tu było na rzeczy.
Postanowił dowiedzieć się co.
ROZDZIAŁ 6
Początek sierpnia 997
Wśród zardzewiałych starych narzędzi pozostawionych przez poprzedniego gospodarza była kosa – osadzone na długim drzewcu ostrze, dzięki któremu można było żąć zboże, nie pochylając się. Edgar wyczyścił ostrze, naostrzył je i osadził na nowym drzewcu. Bracia kosili na zmianę. Nie padało, więc trawa wyschła i matka sprzedała siano Bebbe za tłustą świnię, beczkę węgorzy, koguta i sześć kur.
Po skoszeniu owsa przyszedł czas na młócenie. Z dwóch patyków Edgar zrobił cep z długim dzierżakiem i krótkim bijakiem połączonymi skórzanym rzemieniem, który zapomniał oddać Bebbe. Wypróbował cep w wietrzny dzień pod czujnym okiem Brindle. Rozłożył kłosy owsa na równym spłachetku wyschniętej ziemi i począł je uderzać. Nie był rolnikiem, słuchał więc rad matki. Narzędzie spełniało swoje zadanie: małe i suche ziarna oddzielały się od łupin, które ulatywały z wiatrem.
Edgar odpoczął przez chwilę, ciesząc się promieniami słońca. Mięso węgorzy w potrawce dodało mu sił. Matka uwędziła większość tych ryb, wieszając je na krokwiach nad paleniskiem. Kiedy je zjedzą, będą mogli zabić świnię i uwędzić boczek. Potem przyjdzie kolej na kury, zanim to jednak nastąpi, mogli jeść jaja. Jedzenia było zbyt mało, by wyżywić cztery dorosłe osoby, ale mając owies, może przetrwają zimę i nie umrą z głodu.
Dom nadawał się teraz do zamieszkania. Edgar załatał dziury w ścianach i dachu, a klepisko wyłożono świeżym sitowiem. Mieli kamienne palenisko i stertę chrustu przyniesioną z lasu. Edgar nie chciał tak żyć, miał jednak przeczucie, że on i jego rodzina przetrwali najgorsze.
– Jakiś czas temu widziałam Cwenburg – powiedziała matka, podchodząc do niego. – Przyszła do ciebie?
– Na pewno nie. – Edgar się zawstydził.
– Wydajesz się bardzo pewny. Miałam wrażenie, że jest tobą… zainteresowana.
– Była, ale powiedziałem jej, że nie czuję względem niej tego samego. Niestety, chyba się obraziła.
– To dobrze. Bałam się, że po utracie Sungifu możesz zrobić coś głupiego.
– Nawet nie przyszło mi to do głowy. Cwenburg nie jest ani ładna, ani życzliwa, zresztą nawet gdyby była aniołem, nie pokochałbym jej.
Matka pokiwała głową ze współczuciem.
– Twój ojciec był taki sam, kochał tylko mnie. Jego matka powiedziała mi, że nie interesowały go żadne inne dziewczyny. Co dziwniejsze, nawet po ślubie się nie zmienił. Ale ty jesteś młody. Nie możesz do końca życia kochać martwej dziewczyny.
Edgar był innego zdania, lecz nie chciał sprzeczać się z matką.
– Może – bąknął tylko.
– Pewnego dnia pokochasz inną – obstawała przy swoim. – Pewnie zaskoczy cię to uczucie. Będziesz myślał, że nadal kochasz tamtą, i nagle uświadomisz sobie, że przez cały czas myślisz o kimś innym.
– A ty, wyjdziesz znów za mąż? – spytał.
– Ach – żachnęła się. – Mądrala z ciebie. Nie, nie powinnam.
– Dlaczego?
Matka milczała przez dłuższą chwilę i Edgar