– Cuchniesz – rzuciła.
Wiedział o tym, odparł więc tylko:
– Będę musiał wykąpać się w rzece.
Gdy wrócili do domu, zamknął świnkę w stodole. Naprawił już dziurę w ścianie, więc zwierzę nie mogło uciec. Wieczorem wpuści tam Brindle, żeby jej pilnowała.
Matka tymczasem zagrzała wodę na ogniu i wrzuciła do niej resztki. Edgar cieszył się, że dostali loszkę, choć znaczyło to, że mieli do wykarmienia jeszcze jedną głodną gębę. Nie mogli jej zjeść. Musieli ją karmić, dopóki nie urośnie i nie będzie mieć młodych. Przez jakiś czas będzie dla nich dodatkowym ciężarem.
– Niedługo będzie jeść to, co znajdzie w lesie, zwłaszcza gdy zaczną spadać żołędzie – uspokoiła go matka. – Ale trzeba ją nauczyć, żeby wieczorem wracała do domu. Inaczej ukradną ją banici albo pożrą wilki.
– Jak uczyliście świnie, kiedy mieszkałaś na farmie? – zapytał Edgar.
– Nie wiem. Na dźwięk głosu mojej matki zawsze wracały do domu. Pewnie wiedziały, że da im coś do jedzenia. Do nas, dzieci, nie chciały podchodzić.
– Moglibyśmy nauczyć naszą loszkę, żeby reagowała na twój głos, ale wtedy nie podejdzie do żadnego z nas. Potrzebujemy dzwonka.
Matka prychnęła z pogardą. Dzwonki były drogie.
– A ja potrzebuję złotej broszy i białej sukienki, ale ich nie dostanę – żachnęła się.
– Człowiek nigdy nie wie, co dostanie – odparł Edgar.
Poszedł do stodoły, bo przypomniał sobie, że widział tam stary sierp z przegniłą rękojeścią i złamanym zardzewiałym ostrzem. Cisnął go w kąt razem z innymi rupieciami. Teraz przyniósł końcówkę ostrza – nienadający się do niczego długi na stopę, zakrzywiony kawałek żelaza.
Znalazł gładki kamień, usiadł w porannym słońcu i zaczął ścierać rdzę. Była to żmudna i nużąca praca, lecz nawykły do podobnych zadań Edgar nie przestał, dopóki metal nie był wystarczająco czysty, żeby odbić promienie słońca. Nie naostrzył go, bo i nie zamierzał niczego nim ciąć.
Z pomocą giętkiej witki zawiązał ostrze na gałęzi i uderzył w nie kamieniem. Głuche brzęknięcie nie przypominało dźwięku dzwonka, lecz było całkiem donośne.
Edgar zaprezentował swoje dzieło matce.
– Jeśli każdego dnia przed karmieniem prosiaka uderzysz w to, loszka nauczy się wracać do domu – powiedział.
– Bardzo dobrze – pochwaliła go matka. – Ile czasu potrzebujesz, żeby zrobić złotą broszę? – Przekomarzała się z nim, lecz w jej głosie słychać było dumę. Uważała, że najmłodszy syn odziedziczył po niej mądrość i zaradność, i pewnie miała rację.
Południowy posiłek – płaski chleb z dziką cebulą – był już gotowy, lecz Edgar najpierw chciał się umyć. Szedł brzegiem rzeki, aż dotarł do niewielkiej błotnistej plaży. Tam zdjął tunikę i zaczął ją prać w płytkiej wodzie; tarł i wyżymał wełniany przyodziewek, aż pozbył się smrodu łajna. Następnie rozłożył tunikę na kamieniu, by wyschła na słońcu, a sam wszedł do wody i pochylił się, żeby umyć głowę. Ludzie mówili, że kąpiele szkodzą zdrowiu, i Edgar nigdy nie kąpał się zimą, ale ci, którzy w ogóle się nie myli, cuchnęli całe życie.
Matka i ojciec wpoili synom, że muszą być czyści i co najmniej raz w roku powinni się wykąpać.
Edgar dorastał nad morzem i potrafił pływać tak długo, jak był w stanie chodzić. Teraz postanowił przepłynąć na drugi brzeg rzeki – tak po prostu, dla przyjemności.
Prąd nie był silny, więc płynął bez trudu, rozkoszując się dotykiem chłodnej wody na skórze. Dopłynąwszy na drugą stronę, zawrócił. Nieopodal brzegu poczuł grunt pod stopami i wstał. Woda sięgała mu do kolan i ściekała strużkami z jego nagiego ciała. Wkrótce słońce go osuszy.
Nagle uświadomił sobie, że nie jest sam.
Na brzegu siedziała Cwenburg i obserwowała go z uwagą.
– Ładnie wyglądasz – odezwała się.
Jej słowa sprawiły, że poczuł się zakłopotany.
– Mogłabyś sobie pójść? – rzucił.
– Niby czemu miałabym iść? Każdy może spacerować brzegiem rzeki.
– Proszę – nalegał Edgar.
Dziewczyna wstała i odwróciła się.
– Dziękuję – bąknął.
Nie zrozumiał jednak jej intencji. Zamiast odejść, dziewczyna jednym płynnym ruchem ściągnęła przez głowę sukienkę. Jej naga skóra była blada.
– Nie, nie! – wykrzyknął.
Cwenburg stanęła twarzą do niego.
Edgar patrzył na nią przerażony. Nie żeby było z nią coś nie tak – wręcz przeciwnie, musiał przyznać, że ma ładną, krągłą figurę – lecz była niewłaściwą kobietą. W sercu nadal miał Sunni i ciało żadnej kobiety nie było w stanie go poruszyć.
Dziewczyna weszła do rzeki.
– Twoje włosy mają tam inny kolor – zauważyła i uśmiechnęła się wymownie. – Są jakby rudawe.
– Trzymaj się ode mnie z daleka – ostrzegł ją.
– Przyrodzenie skurczyło ci się od zimnej wody. Chcesz, żebym je ogrzała? – Mówiąc to, wyciągnęła rękę.
Edgar odepchnął ją. Był spięty i zawstydzony, więc zrobił to nieco mocniej, niż zamierzał. Cwenburg straciła równowagę i wpadła do wody. Kiedy mijał ją, wychodząc na brzeg, zaczęła się podnosić.
– Co z tobą? – rzuciła zza jego pleców. – Jesteś jednym z tych zniewieściałych chłopaczków, co to lubią mężczyzn?
Sięgnął po swoją tunikę. Była nadal wilgotna, ale i tak ją włożył. Teraz, kiedy poczuł się nieco mniej bezbronny, odwrócił się w stronę dziewczyny.
– Właśnie tak – odparł. – Jestem zniewieściały.
Spojrzała na niego ze złością.
– Wcale nie – powiedziała. – Kłamiesz.
– Masz rację, kłamię. – Czuł, że traci nad sobą panowanie. – Prawda jest taka, że mi się nie podobasz. A teraz zostawisz mnie w spokoju?
Cwenburg wyszła z wody.
– Ty świnio – wycedziła. – Mam nadzieję, że zdechniesz z głodu na tej jałowej ziemi. – Włożyła z powrotem sukienkę. – I pójdziesz do piekła – dodała, po czym odeszła.
Edgar odetchnął z ulgą. Chwilę potem zaczął żałować, że był wobec niej taki niemiły. Po części sama sobie była winna – nie powinna mu się tak narzucać – ale mógł potraktować ją łagodniej. Często żałował swoich gwałtownych reakcji i tego, że nie jest bardziej opanowany.
Czasami trudno jest postąpić właściwie, pomyślał.
*
Wieś była cicha.
W Combe zawsze panował zgiełk: krzyczały mewy srebrzyste, słychać było stukanie młotów, rozmowy, a od czasu do czasu czyjś krzyk. Nawet w nocy skrzypiały