– Nie bądź taka nieżyczliwa, dziewczyno – skarciła ją.
– Nie czepiaj się jej – rzucił gniewnie Dreng. – Ma rację.
Edgar zauważył, że Dreng jest pobłażliwym ojcem, co mogło tłumaczyć zachowanie jego córki.
Leaf wstała.
– Wejdź – zwróciła się życzliwie do Edgara. – Zobaczę, co uda mi się znaleźć.
Kiedy weszli do chaty, zaczerpnęła z beczki kubek piwa i wręczyła mu.
– Za darmo – zaznaczyła.
– Dziękuję. – Edgar upił łyk. Piwo spełniło jego oczekiwania: było smaczne i natychmiast poprawiło mu nastrój.
Uśmiechnęła się.
Przemknęło mu przez głowę, że może ona również próbuje go uwieść. Nie był próżny i nie sądził, by podobał się wszystkim niewiastom, domyślał się jednak, że w tak małej wiosce jak Dreng’s Ferry kobiety interesują się każdym nowym mężczyzną.
Tymczasem Leaf odwróciła się i zaczęła przetrząsać zawartość kufra. Chwilę później wyciągnęła z niego kawałek sznurka.
– Proszę – powiedziała.
A zatem po prostu była życzliwa.
– To bardzo miłe z pani strony – odparł.
Wzięła od niego pusty kubek.
– Życzę twojej matce wszystkiego dobrego. To dzielna kobieta.
Chłopak wyszedł. Degbert, któremu piwo najwyraźniej rozwiązało język, perorował:
– Według kalendarza, mamy rok Pański dziewięćset dziewięćdziesiąty siódmy. Jezus ma zatem dziewięćset dziewięćdziesiąt siedem lat. Za trzy lata będzie milenium.
Edgar znał się na liczbach i nie mógł się nie odezwać.
– Czy Jezus nie przyszedł na świat w pierwszym roku?
– Nie inaczej – odparł Degbert, po czym dodał przemądrzale: – Wie to każdy wykształcony człowiek.
– A zatem pierwsze urodziny musiał obchodzić w drugim roku.
Dziekanowi zrzedła mina.
– W trzecim roku miał dwa lata i tak dalej – ciągnął Edgar. – A więc w tym roku, dziewięćset dziewięćdziesiątym siódmym, będzie miał dziewięćset dziewięćdziesiąt sześć lat.
– Nie wiesz, co gadasz, ty arogancki szczeniaku! – zaperzył się Degbert.
Głos rozsądku podpowiadał Edgarowi, żeby się nie kłócić, lecz zagłuszyła go chęć, by sprostować ten błąd.
– Nie, nie – odparł. – Urodziny Jezusa przypadają w dzień Bożego Narodzenia, więc teraz ma dziewięćset dziewięćdziesiąt pięć i pół roku.
Stojąca w drzwiach Leaf uśmiechnęła się.
– Chłopak ma rację, Degsy – odezwała się.
Dziekan był wściekły.
– Jak śmiesz odzywać się tak do księdza? – zwrócił się do Edgara. – Za kogo ty się masz? Nawet nie umiesz czytać.
– Nie, ale potrafię liczyć.
– Zabieraj swój sznurek i wynoś się stąd! I nie wracaj, dopóki nie nauczysz się szanować starszych i lepszych od siebie!
– To tylko liczby. – Chłopak próbował zażegnać konflikt, ale było już za późno. – Nie chciałem być niegrzeczny.
– Zejdź mi z oczu – warknął dziekan.
– No dalej, wynoś się – rzucił jego brat.
Edgar odwrócił się i przygnębiony, powlókł się brzegiem rzeki. Jego rodzina potrzebowała każdej pomocy, tymczasem on zdążył już narobić sobie wrogów.
Po co w ogóle otwierał tę przeklętą gębę?
ROZDZIAŁ 4
Początek lipca 997
Lady Ragnhild, córka hrabiego Huberta z Cherbourga, siedziała między angielskim mnichem a francuskim księdzem. Zdaniem Ragny, jak ją nazywano, mnich był ciekawy, a ksiądz napuszony – lecz to właśnie księdza miała oczarować.
W zamku Cherbourg była pora południowego posiłku. Imponujący kamienny fort stał na szczycie wzgórza z widokiem na przystań. Ojciec Ragny był z niego niezwykle dumny, budowla była bowiem nowoczesna i niezwykła.
Hrabia Hubert był dumny z wielu rzeczy. Cenił sobie swe wojownicze wikińskie dziedzictwo, lecz bardziej cieszyło go to, jak wikingowie stali się Normanami i stworzyli własną odmianę francuskiej mowy. Przede wszystkim jednak cieszyło go to, że przyjęli chrześcijaństwo i odnowili kościoły i klasztory splądrowane przez ich przodków. W ciągu stu lat niegdysiejsi piraci stworzyli opartą na prawie cywilizację równą innym w Europie.
Długi stół na kozłach stał w wielkiej sali na piętrze zamku. Przykryto go białymi płóciennymi obrusami, których końce sięgały podłogi. Rodzice Ragny siedzieli u szczytu stołu. Jej matka miała na imię Ginnlaug, lecz by zadowolić męża, zmieniła je na brzmiące bardziej z francuska Genevieve.
Hrabia, hrabina i ważniejsi goście pili z kubków z drewna wiśniowego ze srebrną obwódką i jedli z misek z brązu, używając złoconych noży i łyżek, kosztownych, choć nie ekstrawaganckich.
Angielski mnich, brat Aldred, był niebywale przystojny. Przypominał Ragnie wykutą w marmurze starożytną rzymską statuę, jaką widziała w Rouen – nadgryzioną zębem czasu głowę mężczyzny z krótkimi kręconymi włosami i odłupanym czubkiem nosa, która niegdyś była częścią posągu jakiegoś boga.
Aldred przybył poprzedniego dnia po południu, przyciskając do piersi skrzynkę z księgami kupionymi w wielkim normańskim opactwie w Jumièges.
– Mają tam najlepsze skryptorium na świecie! – zachwycał się. – Zastępy mnichów kopiują i ozdabiają manuskrypty ku oświeceniu ludzkości. – Księgi i zawarta w nich wiedza najwyraźniej były wielką pasją Aldreda.
Ragna miała wrażenie, że owa pasja zajęła w jego życiu miejsce, które w innych okolicznościach należałoby do romantycznej miłości zakazanej przez jego wiarę. Był wobec niej czarujący, lecz kiedy patrzył na jej brata, Richarda, wysokiego czternastolatka o pełnych, dziewczęcych ustach, na twarzy mnicha malował się osobliwy głód.
Teraz Aldred czekał na pomyślny wiatr, żeby popłynąć przez kanał z powrotem do Anglii.
– Nie mogę się doczekać, kiedy wrócę do domu, do Shiring, i pokażę braciom, w jaki sposób mnisi z Jumièges iluminują swe księgi – rzekł. Posługiwał się mową Franków i od czasu do czasu wtrącał łacińskie lub anglosaskie słowa. Ragna znała łacinę i poznała trochę anglosaskiej mowy od angielskiej niańki, która poślubiła normańskiego żeglarza i zamieszkała w Cherbourgu. – Wśród kupionych przeze mnie ksiąg są dwie, o których nigdy dotąd nie słyszałem! – ciągnął mnich.
– Jesteście przeorem Shiring? – spytała Ragna. – Wydajecie się młodzi.
– Mam trzydzieści trzy lata i nie, nie jestem przeorem – odrzekł z uśmiechem. – Jestem bibliotekarzem, odpowiadam za skryptorium i bibliotekę.
– Czy tamtejsza