Po kilku szalonych godzinach Matt wreszcie zdołał przekonać Elizabeth, że nawet gdyby udało im się jakimś cudem zwolnić budynek do godziny 23.59, i tak musieliby wrócić tu z urzędnikami, by udowodnić, że odpowiednio zutylizowali materiały niebezpieczne. Theranos działał w sektorze biotechnologii – zaplanowanie wymaganych inspekcji potrwałoby nawet kilka tygodni, a w tym czasie żaden nowy najemca nie mógłby się wprowadzić.
W końcu do przeprowadzki doszło następnego dnia, tak jak pierwotnie planowano, dla Matta jednak całe to wydarzenie było kroplą, która przepełniła czarę. W głębi duszy podziwiał Elizabeth, jedną z najbardziej inteligentnych osób, jakie miał okazję w życiu poznać, a przy tym inspirującą liderkę, pełną pozytywnej energii. Często żartował, że sprzedałaby nawet lód Eskimosowi. Z drugiej strony męczyły go jej nieprzewidywalność i panujący w firmie chaos.
Jeden z aspektów pracy uwierał Matta bardziej od pozostałych. Elizabeth wymagała od pracowników bezwarunkowej lojalności, a jeśli wyczuwała, że już nie może na nią liczyć, momentalnie atakowała. Matt przepracował w Theranosie dwa i pół roku; w tym czasie Elizabeth zwolniła aż trzydzieści osób, nie licząc dwudziestu paru pracowników, którzy stracili posady razem z Edem Ku, kiedy zlikwidowano laboratorium zajmujące się mikroprzepływami.
Za każdym razem, kiedy Elizabeth kogoś zwalniała, Matt musiał przy tym asystować. Czasami wymagało to czegoś więcej niż tylko cofnięcia dostępu do firmowej sieci i wyprowadzenia delikwenta z budynku. Niekiedy Elizabeth kazała Mattowi zbierać informacje, które mogłaby wykorzystać przeciwko zwalnianej osobie.
Jeden przypadek szczególnie utkwił Mattowi w pamięci. Nie mógł sobie darować, że przyłożył do tego rękę. Chodziło o Henry’ego Mosleya. Po zwolnieniu dawnego kierownika działu finansów Matt kopiował pliki z jego służbowego laptopa na serwer centralny. Natknął się na nieprzyzwoite treści o charakterze seksualnym. Elizabeth posłużyła się tym faktem, żeby odmówić wydania Mosleyowi akcji pracowniczych, i twierdziła później, że to był właśnie powód jego zwolnienia.
Matt bezpośrednio podlegał Mosleyowi przed jego zwolnieniem i uważał, że przełożony doskonale wypełniał swoje obowiązki. Polegały na wsparciu Elizabeth w pozyskiwaniu funduszy dla Theranosa. Oczywiście nie powinien był oglądać pornografii na służbowym komputerze, ale też nie popełnił szczególnie poważnego przestępstwa, którym można by go szantażować. Poza tym kompromitujące materiały znaleziono już PO jego zwolnieniu. Nie należało twierdzić, że został wyrzucony z tego powodu, bo to nieprawda.
Nie podobało mu się również to, jak potraktowano Johna Howarda. Matt przejrzał wszystkie dowody zgromadzone w sprawie przeciwko Michaelowi O’Connellowi, lecz nie znalazł nic, co mogłoby świadczyć o jakiejkolwiek winie Howarda. Owszem, kontaktował się z O’Connellem, ale odmówił, kiedy ten zaproponował mu przejście do jego firmy. Mimo to Elizabeth uparła się, by pewne fakty połączyć w określony sposób, umożliwiający postawienie Howarda przed sądem, choć w rzeczywistości był jedną z pierwszych osób, które pomogły jej zaraz po odejściu z Uniwersytetu Stanforda. Na początku istnienia spółki to Howard pozwolił Elizabeth prowadzić doświadczenia w piwnicy swojego domu w Saratodze. (Theranos później wycofał pozew przeciwko trzem byłym pracownikom, kiedy O’Connell zgodził się przepisać na spółkę swój patent).
Matt od dawna rozważał założenie własnej firmy informatycznej. Postanowił zrobić to teraz. Kiedy poinformował o swojej decyzji Elizabeth, spojrzała na niego z niedowierzaniem. Nie mogła zrozumieć, jak dla takiego nic nieznaczącego projektu można porzucić pracę w spółce, która wkrótce zrewolucjonizuje służbę zdrowia i zmieni świat. Próbowała przekonać go podwyżką i awansem, ale odmówił.
Doświadczenia pracowników zwalnianych w ostatnich tygodniach teraz stały się udziałem Matta. Elizabeth nie chciała z nim rozmawiać; w ogóle nie chciała go widzieć. Jednemu z jego współpracowników z działu IT, Edowi Ruizowi, zaproponowała stanowisko Matta, pod warunkiem że przejrzy dokumenty i mejle swojego kierownika. Ed odmówił, bo z Mattem łączyła go przyjaźń. Poza tym i tak nic by nie znalazł, szef był czysty jak łza. W przeciwieństwie do Henry’ego Mosleya zachował prawo do akcji pracowniczych i z niego skorzystał. Odszedł z Theranosa w lutym 2008 roku i założył własną firmę. Ed Ruiz dołączył do niego kilka miesięcy później.
Nowa siedziba Theranosa w Palo Alto była całkiem niezła, ale zdecydowanie za duża dla raczkującego przedsiębiorstwa, które po zwolnieniu zespołu Eda Ku zatrudniało raptem pięćdziesięciu pracowników. Główne piętro zajmowała spora przestrzeń na planie prostokąta. Elizabeth uparła się, by pracownicy gnieździli się w jednym jej końcu, a szeroki pas przestrzeni biurowej po drugiej stronie miał pozostać pusty. Raz czy dwa razy Aaron Moore próbował zrobić z niego użytek – udało mu się namówić kilku kolegów do gry w piłkę.
Po nieoczekiwanym odejściu Any Arrioli Aaron zaprzyjaźnił się z Justinem Maxwellem i Mikiem Bauerlym. Ana nie uprzedziła żadnego z nich, że planuje się zwolnić. Po prostu któregoś dnia wyszła i nie wróciła. Najbardziej zdenerwował się Justin, bo to Ana namówiła go, by odszedł z Apple’a i zatrudnił się w Theranosie. Przez cały czas starał się jednak myśleć pozytywnie: powtarzał sobie, że skoro firma przenosi się do Palo Alto, to na pewno sprawy mają się dobrze.
Wkrótce po przeprowadzce Aaron i Mike postanowili zrealizować swego rodzaju nieformalne „badanie czynnika ludzkiego” przy pomocy dwóch prototypów edisona zbudowanych przez Tony’ego Nugenta i Dave’a Nelsona. W żargonie inżynierów tak określa się doświadczenie, w ramach którego sprawdza się, jak z obsługą urządzenia radzą sobie przypadkowe osoby. Aaron był ciekaw, jak innym pójdzie z nakłuwaniem własnych palców i umieszczaniem kropli krwi w płaskim wsadzie. Sam już tyle razy kłuł się w palec podczas początkowych testów, że prawie stracił w nim czucie.
Za pozwoleniem Tony’ego spakowali edisony do bagażnika mazdy Aarona i pojechali do San Francisco. Planowali najpierw odwiedzić kilka zaprzyjaźnionych start-upów w mieście. Na początek wstąpili do mieszkania Aarona w dzielnicy San Francisco znanej jako Mission District, żeby trochę się przygotować. Postawili maszyny na drewnianym stoliku w salonie Aarona i upewnili się, że mają wszystko, czego im potrzeba: wkłady do urządzeń, nakłuwacze i małe strzykawki transferowe, którymi umieszczano krew we wkładzie.
Aaron robił zdjęcia aparatem cyfrowym, żeby udokumentować ten etap badań. Obudowy zaprojektowane przez Yves’a Béhara nie były jeszcze gotowe, więc urządzenia wyglądały topornie. Tymczasowe obudowy wykonano z szarych płyt aluminiowych połączonych nitami. Przednią płytę uchylało się w górę jak kocie drzwiczki, żeby umieścić w środku wkład z kroplą krwi. Nad drzwiczkami znajdował się prosty interfejs, w środku zaś głośno zgrzytało ramię robota. Czasami uderzało we wkład, odłamując końcówki pipetek. Całość sprawiała wrażenie pracy domowej ósmoklasisty.
Kiedy Aaron i Mike odwiedzali firmy swoich znajomych, witano ich kawą i stłumionym śmiechem. Ale czego się nie robi dla kumpli – wszyscy zgodzili się wziąć udział w eksperymencie. Zawitali między innymi do start-upu Bebo – twórcy platformy społecznościowej, którą kilka tygodni później za osiemset pięćdziesiąt milionów dolarów wykupił AOL.
Jeszcze tego samego dnia okazało się, że jedno nakłucie często nie wystarczy do przeprowadzenia badania. Przeniesienie krwi do wkładu też nie było bułką z masłem. Należało zdezynfekować palec alkoholem,