Tron prawdy. Duet. Tom 2. Pepper Winters. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Pepper Winters
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Truth and Lies Duet
Жанр произведения: Современные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-66520-18-9
Скачать книгу
trzymając; złapał mnie jeszcze mocniej przez cienką satynę. Nie puszczał, chociaż drapałam go po nadgarstku i ciągnęłam, żeby zabrał rękę.

      Odepchnęłam się tak szybko i mocno, że uderzyłam w ścianę, a on oparł wolną rękę nad moją głową i wepchnął we mnie palec.

      Zatrzęsłam się z absurdalnego wręcz odrzucenia.

      Byłam sucha. To bolało. Jego dotyk był brutalny, a nie przyjemny.

      Mój umysł się rozpadł, błagając o Penna i jego czarodziejskie palce. Penn sprawiał, że stawałam się mokra, nawet gdy opowiadał mi kłamstwa. Sprawiał, że miałam orgazm, chociaż nie chciałam nawet przyznać, jak bardzo go lubiłam.

      Penn okazał się mistrzem manipulacji.

      A Greg był po prostu zły.

      Chciałam, żeby zniknął z mojego życia.

      Chciałam, by umarł.

      Odepchnęłam go, łańcuchy na moich nadgarstkach głośno zabrzęczały.

      Złapał za nie, pociągnął do góry i tym samym podniósł również moje ręce. Przycisnął je do ściany.

      – To… Elle… twoja pieprzona cipka jest moja. – Jego głos stał się ochrypnięty i okrutny. – Będę cię miał. Będę cię pieprzył. Czekałem tak długo, jak tylko mogłem. Masz mój pierścionek, spałaś w moim łóżku, myłem cię pod moim prysznicem. Nie należysz już do niego, tylko do mnie, rozumiesz?

      Zgiął palec, drapiąc paznokciem moje delikatne wnętrze.

      – Przelecę cię zaraz po tym, jak skończymy jeść.

      Zabrał rękę, puścił mnie i wskazał na kuchnię.

      – A teraz idź tam i dokończ gotowanie jak grzeczna żonka.

      Rozdział 10

      Penn

      Silnik mercedesa ryknął, gdy wcisnąłem gaz do dechy. Minęły już trzydzieści dwie minuty, a Larry nadal nie zadzwonił.

      Ale to mnie nie obchodziło.

      Musiałem być w ruchu. Inaczej wyładowałbym wściekłość na niewinnym drzewie i przy okazji zrobił sobie krzywdę.

      A byłem już dostatecznie poraniony.

      Nie wiedziałem, czy jadę we właściwym kierunku. Nie miałem pojęcia, czy Elle nadal była bezpieczna, czy może Greg zrobił jej coś niewybaczalnego.

      Jedyne, co miałem, to nadzieja, że zdążę na czas.

      Podskoczyłem, gdy telefon zaczął dzwonić.

      Odebrałem i mruknąłem:

      – Larry, dokąd mam jechać?

      – Cherry Cove, Medina.

      – Hotel czy dom prywatny?

      – Chata rybacka.

      – Jego?

      – Nie wiem. Nie znalazłem żadnych innych potwierdzeń zakupu nieruchomości.

      – To skąd wiesz, że ona tam jest?

      – Kupił drugi samochód, na nazwisko przyjaciela, ale sam pomagał w zabezpieczeniu finansowym. Dodge charger jest wyposażony w lokalizator GPS. Mam kogoś, kto był mi winien przysługę, i ten ktoś go włączył. Samochód stoi przed domem, adres wysłałem ci na maila. Sprawdziłem w mapach Google, co to za budynek.

      – Nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać.

      – Potem mi powiesz, jaki jestem świetny. – W jego głosie usłyszałem uśmiech. – A teraz odzyskaj ją i napraw to wszystko. Powiedz tej biednej dziewczynie prawdę. Musisz być szczery.

      Zgrzytnąłem zębami, ale kiwnąłem niechętnie głową, wiedząc, że i tak już nigdy nie będzie chciała mnie oglądać.

      – W porządku. – Rozłączyłem się, zmieniłem bieg i uśmiechnąłem się, gdy silnik zawył. Popędziłem w stronę Grega. Mój GPS mówił, że mam przed sobą tylko godzinę drogi.

      Za godzinę Elle znowu będzie moja, a potem wyjawię wszystkie swoje kłamstwa.

      Ale przynajmniej będzie bezpieczna.

      Moje serce pęknie na pół, lecz ona wróci tam, gdzie jej miejsce.

      Beze mnie w swoim świecie.

      Rozdział 11

      Elle

      Makaron miał smak kleju.

      Zjadłam go, bo byłam głodna, ale niepożądane towarzystwo Grega sprawiało, że mój żołądek odmówił trawienia czegokolwiek.

      Greg rzucił się na tagliatelle, sos pesto pryskał mu na policzki.

      Uśmiechnął się i nawinął więcej makaronu na widelec.

      – Elle, naprawdę jesteś świetną kucharką.

      – Masz szczęście, że cię nie otrułam.

      Zachichotał.

      – Nie ma tu nic, czym mogłabyś mnie otruć. – Wziął kolejny kęs, napchał makaronu do ust. Gdyby zobaczył go teraz Steve, wściekłby się, bo od dawna próbował oduczyć syna tego nawyku. – Nie mamy wybielacza ani środków czyszczących. Niczego, czym mogłabyś mi zaszkodzić.

      Sięgnęłam po szklankę z wodą, wściekła na leżące na stole łańcuchy, które zaraz mogły się znaleźć w moim talerzu. Podniosłam drugi nadgarstek, tak by łańcuch zawisł nad jedzeniem, i z trudem się napiłam.

      Greg nie odrywał ode mnie wzroku.

      Drań.

      Wyjrzałam przez okno na lśniące, skąpane w słońcu jezioro. Gdybym była tutaj z kimś innym, spędzałabym idealny urlop, będący odpoczynkiem od ciężkiej pracy. Urlop, którego nigdy nie miałam. Chodziłabym sobie wokół jeziora, urządziłabym piknik, czytałabym książkę pod drzewem, a potem wróciłabym do domku i kochałabym się z mężczyzną, który mnie tutaj zabrał.

      Z Pennem.

      Kochałabyś się z Pennem.

      Wyłączyłam myślenie.

      Nie chciałam Penna w mojej głowie.

      Nie wolno mu było już przebywać w mojej świadomości. Dwadzieścia cztery godziny temu chciałabym jeszcze wysłuchać tego, co miał mi do powiedzenia.

      To było przed naszyjnikiem.

      A teraz kazałabym mu spadać – niezależnie od tego, co chciał mi wyznać.

      Greg skończył jeść, cmoknął i odsunął od siebie talerz. Kiwnął głową z uznaniem.

      – Dawno nie jadłem tak dobrego lunchu.

      – Najwyraźniej bardzo mało jadasz.

      – Pracuję dla ciebie, to pewnie dlatego. – Zmrużył oczy. – W przerwie na lunch przeważnie zajmuję się pracą, bo bardzo dużo wymagasz od swoich pracowników.

      Nie mogłam odpuścić mu gadania takich bzdur.

      – Greg, tak czy siak, twoja asystentka wykonuje i swoją, i twoją pracę. Nigdy nie ma cię w biurze.

      Zacisnął usta.

      – Co? Myślisz, że się nie zorientowałam? Że nie mam na oku moich pracowników? – Specjalnie położyłam nacisk na ostatnie słowo, rozkoszując się sposobem, w jaki Greg wściekle poruszył się na krześle. – To moja firma. Oczywiście, że wiem, kto pracuje, a kto nie. I przykro mi to mówić, ale od zawsze byłeś