Kroniki Nicci. Terry Goodkind. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Terry Goodkind
Издательство: PDW
Серия: Fantasy
Жанр произведения: Детективная фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788381887175
Скачать книгу
potrafił osiągnąć. Kochałem ją, lecz pozostałem lojalny wobec niego.

      – Historię już napisano, generale – rzekł Nathan. – Tak Majel, jak i Kurgan są teraz duchami, a zasłonę zaświatów trwale zaciągnięto. Żaden duch już nigdy stamtąd nie wróci.

      I Nathan objaśnił przesunięcie gwiazdy oraz to, jak Richard położył kres prorokowaniu i na zawsze scalił pęknięcie w zasłonie.

      Utros z całej siły zaciskał pięści, aż wreszcie udało mu się opanować wściekłość.

      – Nie wierzę ci.

      – W głębi duszy wiesz, że nie kłamię – powiedział Nathan. – Jak inaczej wytłumaczysz to, co widzisz i czujesz?

      Czarodziejki wstały z ławy, a jedna z nich powiedziała:

      – Może powinniśmy pojmać tych dwoje, ukochany Utrosie, i wydusić z nich zeznania, dla pewności?

      – Możecie spróbować. – Nicci odwzajemniła ich gniewne spojrzenie. – Lecz bym tego nie zalecała.

      – Przyrzekłeś nam bezpieczeństwo, generale – odezwał się Nathan. – Czyż podania o twoim honorze nie są prawdziwe?

      – Wynoście się! – wykrzyknął Utros. – Wracajcie za mury swojego miasta, a ja się zastanowię, jak najlepiej je zburzyć. Podbiję Ildakar, jak przysięgałem. Nieważne, że imperator Kurgan zmarł. Mam swoje zadanie i muszę je wykonać. Tylko tyle muszę wiedzieć. – Walnął pięścią w stół tak mocno, że drewno popękało, a rogaty hełm spadł na ziemię. – Precz!

      Nicci i Nathan odeszli; naczelny dowódca Enoch wręcz wypchnął ich na dwór. Nagły powiew wiatru rozwiał długie blond włosy Nicci. Tysiące żołnierzy znowu wytyczyło im drogę do bram Ildakaru.

      ROZDZIAŁ 14

      Grieve, zadowolony z postępów prac, patrzył z wysokich murów Bastionu.

      Okręty kapitana Kora potrzebowały jedynie czterech dni na uzupełnienie zapasów przed wyprawą do Renda Bay i już były gotowe, żeby odbić od głównej wyspy; dołączyły do nich jeszcze trzy wężowe statki. Wcześniejszy rejs Kora do Ildakaru miał na celu wykrycie słabych punktów wielkiego miasta przed ewentualnym najazdem.

      Tym razem Kor miał zwyczajniejsze norukaiskie zadanie, a król oczekiwał czegoś innego. Napastnicy dopłyną do bezczelnego rybackiego miasteczka, pochwycą tylu niewolników, ilu się da, i zapełnią swoje statki żywym mięsem, które sprzedadzą na rozmaitych targach. Kapitanowie Kor, Lars i Yorik zabiją każdego jeńca, który się nie zmieści na statkach, a potem Renda Bay spłonie. To będzie porządna nauczka dla reszty świata.

      Kor wziął na wypad kilkuset zaprawionych w bojach wojowników – pokrytych bliznami muskularnych mężczyzn i brutalnych, groźnych kobiet – reszta miejsca na statkach była im potrzebna dla jeńców.

      Sztorm minął. Grieve wziął głęboki oddech na wysokim parapecie muru, wpatrując się w ufortyfikowane wejście do portu. Na sześciu wężowych okrętach wrzało; piraci gromadzili się na pokładach. Szerokopokładowe statki z długimi wiosłami i charakterystycznymi ciemnogranatowymi żaglami wzbudzą panikę na wybrzeżu. Na dziobie każdego okrętu umieszczono rzeźbę groźnego boga-węża prowadzącego napastników do zwycięstwa.

      Grieve przyglądał się przygotowaniom do wyprawy i ogromnie chciał wypłynąć z nimi. Wspominał szalone dni młodości, kiedy to król Stern wysyłał go na wypady, żeby okrzepł i zahartował się w rozlewie krwi albo padł na polu bitwy, jeśli nie będzie dość dobry. Taki był los przegranych.

      Słony wiatr owiewał dachy Bastionu, niebo było jasnoniebieskie, a wody względnie spokojne. Chociaż Chalk zwykle wolał zostawać przy ogniu, to dzisiejsze słońce było na tyle ciepłe, że białoskóry szaman przyłączył się do króla i podskakiwał teraz, żeby się ogrzać.

      – Renda Bay, Renda Bay – powtarzał. – Nie myśl o Renda Bay.

      – Niby dlaczego? Kor zniszczy miasteczko i już nigdy nie będziemy musieli się nimi przejmować. – Grieve sięgnął do ust i wydłubał spomiędzy zębów kawałek mięsa yaxena, które jadł na południowy posiłek. Smakowało mu bardziej niż nudna ryba czy żylasta koźlina. Kolejny powód, żeby zdobyć Ildakar.

      – Renda Bay, Renda Bay! – Chalk zatarł dłonie, patrząc z parapetu na sześć wężowych okrętów zacumowanych przy nabrzeżu daleko w dole; tak się wiercił, że omal nie spadł z muru, ale przytrzymał się chudą ręką. – Wojna jest z Ildakarem, mój Grieve, królu Grieve! Wszyscy rozpaczają! Ildakar, nie Renda Bay!

      – Kor zniszczy Renda Bay i wróci w sam czas na wojnę. Wciąż budujemy okręty.

      – Renda Bay! – Chalk, kracząc jak kruk, potrząsnął pokrytą bliznami głową i oddalił się pospiesznie, już nic nie mówiąc.

      Król brał pod uwagę wizje Chalka, lecz szaman był też dziwaczny i szalony. Głowę okalały mu kępki szczeciniastych włosów wyrastających tam, gdzie mogły się przebić przez zbliznowaciałą tkankę. Chalk otarł knykciami ślinę cieknącą z okaleczonych ust. Stał w słońcu, zwracając twarz ku niebu.

      Chociaż dzięki niegdysiejszej straszliwej męce Chalk mógł mieć wizje, Grieve wciąż miał za złe ojcu, że na to pozwolił. Sam był wtedy za młody, żeby się przeciwstawić królowi, i ledwo znał Chalka – z pewnością nie na tyle, żeby ryzykować życie, ratując tę dziwną istotę. Grieve wyciągnął albinosa ze stawu pełnego brzytwiaków, owinął poszarpane ciało w żaglowe płótno i zaopiekował się chłopakiem.

      Reszta Norukaich uznała, że dziwoląg nie żyje, ale Grieve przewiózł go przez przesmyk na sąsiednią wyspę, niewiele większą niż stercząca nad falami kupa kamieni porośnięta trawami. To tam stała chatka starej, ślepej rybaczki. Kobieta służyła Norukaim jako uzdrowicielka, zwłaszcza kiedy po rytualnym nacięciu w usta wdawało się zakażenie. Staruszka była biegła w zasklepianiu ran.

      Grieve zabrał do niej Chalka. Wykorzystał umiejętność rozkazywania, jaką przejął już od ojca, i kazał staruszce uratować chłopaka. Bez sprzeciwu pokryła poranioną skórę Chalka tłustą, dziwnie pachnącą maścią z guana i rybiej wątroby i owinęła całe jego ciało pasami płótna, zamykając je w czymś w rodzaju kokonu.

      Grieve nie mógł dopuścić, żeby król czy którykolwiek z Norukaich dowiedział się, że stara się uratować odmieńca, którego złożyli w ofierze. Co dzień potajemnie wiosłował na wysepkę i patrzył, jak Chalk wraca do siebie. Kiedy wreszcie pokryty bliznami albinos był na tyle przytomny, żeby mówić, popatrzył na Grieve’a swoimi dziwacznie zmienionymi oczami.

      – Nie zabijaj jeszcze ojca – powiedział zupełnie nie na temat obcym głosem. – Pozwól, że ci powiem, kiedy przyjdzie czas. Będę wiedzieć.

      Grieve się nie odezwał, wpatrzony w ślepą rybaczkę; twierdziła, że nic nie słyszała. Do tej pory nigdy nie myślał o zabiciu ojca. Rządzenie wyspami wydawało się odległą przyszłością, ale Chalk wydawał się tego całkiem pewien. Grieve poczuł gęsią skórkę na plecach i ramionach. Uwierzył, że Chalk będzie wiedział i mu powie.

      I tak się stało.

      W miarę upływu lat odwiedził setkę wysp tworzących archipelag Norukaich, a także wybrzeże, które rabowali i ogałacali z zasobów. Zmuszali niewolników do wycinania lasów, pozostawiając gołe stoki, oraz do drążenia gór w poszukiwaniu żelaza, złota i srebra. Lecz Grieve zawsze chciał więcej. I teraz zamierzał to zdobyć.

      Zgodził się z przepowiednią szamana i oceną Ildakaru przez kapitana Kora. Jeżeli zdobędą legendarne miasto, wbiją nóż w serce Starego Świata. Stamtąd będą mogli się rozprzestrzenić we wszystkich kierunkach: w dół i w górę rzeki Killraven, zablokować estuarium, ruszyć wybrzeżem ku Tanimurze i dalej.

      Tysiące