Owa niecierpliwość była jednym z powodów, które skłoniły Grieve’a do obalenia króla Sterna. I teraz czaszka ojca, objedzona do czysta przez ryby, tkwiła jako główna atrakcja w akwarium Chalka, gdzie trzymał swoje ulubione okazy, w komnacie tronowej.
Grieve i Chalk się zaprzyjaźnili; albinos-szaman był szczerze oddany swojemu wybawcy. Grieve zabił dziewięciu gburowatych wojowników, którzy popełnili błąd, wyśmiewając się z dziwnego młodzieńca, i potem reszta zostawiła Chalka w spokoju, okazując niechętny respekt Grieve’wowi, a może i dziwacznemu szamanowi.
Król z uporem nie zabierał Chalka na wyprawy, chociaż doceniał wizje szamana. Chalk nie był wojownikiem, a Grieve wiedział, że żywe mięso bywa groźne. Ilekroć król wracał do domu, poznaczony bliznami po bitewnych ranach, jego przyjaciel nie posiadał się z radości.
Pewnego razu, przed zwyczajnym wypadem, szaman był nie wiadomo czemu przerażony. Grieve zamierzał towarzyszyć czterem okrętom płynącym na południe, żeby napaść na górniczą osadę, której nie rabowali od piętnastu lat. Dzieci, które pozostawili tam przy życiu, powinny być już dorosłe, ludzie rozleniwieni i wzbogaceni. To powinna być zwyczajna wyprawa, ale Chalk błagał Grieve’a, żeby nie płynął. Nie chciał wyjaśnić dlaczego, był tylko coraz bardziej przerażony, głos miał coraz piskliwszy.
– Nie płyń! Nie płyń!
Grieve nigdy by się nie przyznał, że się wystraszył, lecz naleganie Chalka zmroziło mu krew w żyłach. Norukai byli zdumieni, że się wycofał, ale nie musiał się im tłumaczyć. Kiedy jedna z najokrutniejszych wojowniczek, Atta, śmiała się za głośno i zbyt mocno naciskała na niego, złamał jej nos i strzaskał kość policzkową – rany były tak poważne, że i ona musiała zostać.
A potem potężny sztorm zatopił piracką wyprawę. Trzy statki zatonęły od razu, a ostatni próbował dotrzeć do domu, lecz zaatakowali go podstępni selka. Podmorskie istoty rozdarły statek na strzępy; we wraku znaleziono tylko trzech ocaleńców. Gdyby Grieve popłynął, nie uszedłby z życiem.
Od tej pory zawsze słuchał Chalka, nawet jeżeli nie rozumiał jego zagadkowych przepowiedni.
Na przystani zabrzmiał żelazny dzwon; dźwięk poniósł się echem wśród klifów, głośniejszy niż ryk oceanu i świst wichru. Sześć wężowych statków postawiło ciemne żagle i rzuciło pogodowe zaklęcia, żeby złapać wiatr. Muskularni Norukai pracowali wiosłami, wyprowadzając statki, niczym noże, z wąskiego, chronionego portu. Żelazne dzwony nie milkły.
– Renda Bay! Renda Bay! – Chalk znowu podbiegł do Grieve’a. – Planuj dla Ildakaru i całego świata, mój Grieve, królu Grieve! Wszyscy rozpaczają!
– Buduję flotę – odparł. – Nie wyruszymy, póki nasi wojownicy nie będą gotowi. Nasza flota będzie ławicą rekinów.
Kiedy okręty Kora oddaliły się od głównej wyspy, Grieve osłonił oczy i spojrzał ponad wodą na zasnute mgłą, rozsiane po morzu wysepki, z niemal nieżeglownymi przesmykami przez rafy. Po zawietrznej stronie wysp znajdowały się długie doki, gdzie budowano kolejne okręty mające zasilić flotę wężowych statków. Grieve rozkazał, żeby najbliższą część kontynentu ogołocono z drewna: najwyższe drzewa na maszty, inne na deski kadłubów. Powstawały budzące grozę wężowe okręty, całe dziesiątki.
Każda wyspa miała własnego mistrza snycerki i uzdolnionych rzemieślników rzeźbiących charakterystyczne galiony, jedyne w swoim rodzaju przedstawienia boga-węża; jeden wielki okręt na każdą dużą wyspę. W ostatnich dwóch tygodniach już ukończono trzydzieści wojennych okrętów; pięćdziesiąt następnych było w budowie, a dziesiątki kolejnych w planach. Ze szczytu Bastionu Grieve słyszał odgłosy odległej pracy – to budowniczowie korzystali z dobrej pogody.
Król Stern czekał zbyt długo, żeby wypowiedzieć wojnę stałemu lądowi, i młody Grieve stracił cierpliwość. Nie zawahał się, kiedy Chalk mu powiedział, że już czas. Rzucił wyzwanie ojcu i go zabił. Stern nie poprowadził Norukaich do chwały, która się im należała, lecz Grieve mógł to uczynić.
Kiedy przyglądał się ponad wodą swojej wielkiej i rozrastającej się flocie, wiedział, że to kwestia czasu.
– Wszyscy rozpaczają – mruknął pod nosem, a Chalk się uśmiechnął.
ROZDZIAŁ 15
W ciemnej kwaterze generał Utros rozmyślał; zmagał się z niedowierzaniem i zarazem straszliwą pewnością. Słońce schowało się za górami na zachodzie, po stronie Kol Adair, ale Utros i tak zamknął okiennice, zanim jeszcze zapadł mrok. W ciemnym i dusznym pomieszczeniu Ava i Ruva podsyciły żar w koksownikach i cienie rozjaśnił pomarańczowy ogień, rozeszła się cierpka woń ziół. Snujący się po zamkniętym pomieszczeniu dym miał gorzki posmak, lecz nie tak gorzki jak to, czego Utros właśnie się dowiedział.
Przy tak wielu małych królestwach i księstwach, pogrążonych w chaosie po przemarszu jego wojsk, wieści bardzo długo by się rozchodziły po Starym Świecie. Byłożby możliwe, że podbił kontynent, przekroczył górskie przełęcze i obległ Ildakar w imieniu imperium, które już upadło? Jakżeż czas mógł go porzucić po tylu niezrównanych triumfach?
A przecież w głębi duszy wierzył w to, co mu powiedzieli Nathan i Nicci. Nie mógł zaprzeczyć oczywistości.
Na razie – przy zamkniętych oknach i drzwiach, z wartownikami pilnującymi, żeby żaden pośledni dowódca nie przyszedł z niewczesnym raportem – Utros miał przy sobie tylko czarodziejki, lecz nawet ich potężna magia nie potrafiła rozwiać jego wątpliwości.
Żelazny Kieł naprawdę nie żył, jego imperium się rozpadło. Majel, piękna Majel także nie żyła; zginęła najpotworniejszą śmiercią. Utros zawsze opłakiwałby ukochaną, lecz wiedzieć, że to jej mąż zdarł skórę z mlecznobiałych ramion, krągłych piersi, płaskiego brzucha, gładkich ud…
Zacisnął powieki, przywołując w pamięci klasycznie piękną twarz Majel i te lśniące ciemne oczy, patrzące na niego z taką miłością i zakazaną namiętnością. Kiedy byli razem, jakże się cieszyła, że jest w ramionach kogoś, kto chciał ją kochać, a nie tylko posiąść.
A potem zabił ją mężczyzna, którego poślubiła i któremu Utros przysiągł lojalność.
Mężczyzna, którego Majel i Utros zdradzili.
– Czy to może być prawda? – zapytał na głos, patrząc na Avę i Ruvę; zdawało się, że błaga czarodziejki, żeby zaprzeczyły.
Siostry miały świeżo pomalowane twarze; na policzkach wiły się żółcie i szkarłaty, szyje zdobiły smugi indygo obrysowane purpurą.
– Jakżeż by to mogło być nieprawdą? – odezwała się Ava. – Czujesz to, ukochany Utrosie. Wiesz, że tak.
Ruva dodała:
– Nie mogłam rzucić zaklęcia, żeby zweryfikować prawdę, dopóki byli tu wysłannicy, lecz w ich oczach nie dostrzegłam kłamstwa czy wahania.
Ava zbliżyła się o krok.
– Imperator Kurgan z pewnością odszedł, lecz nasza lojalność pozostała. To ty jesteś naszym wodzem, jak zawsze byłeś. Setki tysięcy żołnierzy słuchają twoich rozkazów, a nie imperatora.
– Jak ja słucham rozkazów mojego imperatora – powiedział Utros, zmagając się z sobą. – Kiedy wyruszaliśmy z Orogangu, przysiągłem wykonać zadanie i niepotrzebne mi kolejne rozkazy Żelaznego Kła. Jak cokolwiek może się zmienić, nawet przy tym przeklętym czarze skamienienia, tylko dlatego, że upłynęło trochę czasu? Nadal muszę zdobyć Ildakar.
– Miasto powinno upaść, skoro sobie tego życzysz – stwierdziła Ava. – Twoi żołnierze uczynią, co