Kroniki Nicci. Terry Goodkind. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Terry Goodkind
Издательство: PDW
Серия: Fantasy
Жанр произведения: Детективная фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788381887175
Скачать книгу
– wyrwane ramiona, uszkodzone krocze – generał wiedział, że ktoś zrobił to samo: zniszczył kamienne posągi jego spetryfikowanej armii. Lecz to nie były tylko rzeźby. To byli prawdziwi, lojalni żołnierze i Utros poczuł gniew.

      – To kolejna rzecz, którą pomścimy, kiedy zdobędziemy Ildakar – oznajmił. – Opatrzcie tych biednych ludzi i opiekujcie się nimi jak najlepiej. – Nie miał pewności, czy jęczący, straszliwie cierpiący poszkodowani go słyszą. – Już zapłaciliście przerażającą cenę i będę wam za to dozgonnie wdzięczny. Przyrzekam, że Ildakar zapłaci jeszcze wyższą cenę.

      Kiedy odeszli, Utros potrzebował chwili, żeby nad sobą zapanować. Z ulgą podniósł wzrok, kiedy wszedł naczelny dowódca Enoch, nieco bardziej zadowolony. Przez naznaczoną blizną twarz Utrosa przemknął krzywy uśmiech.

      – Liczę, Enochu, że przynosisz dobre wieści. Już się nasłuchałem o latrynach, polach namiotowych i okaleczonych żołnierzach.

      Enoch wydawał się usatysfakcjonowany.

      – Tak, generale. Wreszcie mamy parę odpowiedzi.

      Trzej opancerzeni żołnierze wepchnęli przez otwarte drzwi dwoje jeńców, mężczyznę i kobietę. Byli w średnim wieku, sterani życiem i ciężką pracą. Odzienie mieli ze skrawków skóry, wełny i z futra. Trzymali się blisko siebie w ciemnawym pomieszczeniu. Kobieta się potknęła, a mężczyzna chwycił ją za ramię i podtrzymał. Drżeli, stojąc przed stołem.

      Naczelny dowódca przesunął się w lewo.

      – Nasi zwiadowcy znaleźli tych dwoje na hali. To pasterze doglądający brudnych stworzeń zwanych yaxenami.

      – Tak, panie – odezwał się jeniec; starał się być pomocny i współpracować. – Jesteśmy pasterzami yaxenów, prostymi ludźmi. Wypasamy zwierzęta i prowadzimy je na sprzedaż do Ildakaru lub innego miasta w górach.

      Ava i Ruva zbliżyły się do pojmanych; były ciche jak drapieżcy, świdrowały wzrokiem trzęsących się mężczyznę i kobietę.

      – Zabraliśmy też ich zwierzęta – powiedział Enoch. – Zwiadowcy właśnie pędzą je do obozu, więc będziemy mieć trochę zapasów żywności. Może wystarczy dla oficerów.

      – Dobrze pomyślane, naczelny dowódco. – Utros splótł palce, pochylając się nad stołem; przemówił spokojnie, licząc, że jeńców nie trzeba będzie przymuszać do zeznań. – Opowiedzcie nam o okolicznych ziemiach. Pomijając Ildakar, gdzie są najbliższe miasta i miasteczka? Kto w nich rządzi?

      – Jesteśmy prostymi pasterzami, wielmożny panie! Nic nie wiemy – odpowiedział mężczyzna.

      W głosie Utrosa pojawiła się ostra nutka.

      – Możesz mówić do mnie generale, a nie „wielmożny panie”. Służę imperatorowi Kurganowi i to ja osądzę, ile wiesz.

      – Imperator Kurgan? – wykrztusiła kobieta. – Ależ, wielmożny panie… generale, on od wieków nie żyje. On…

      Utros walnął pięścią w stół, nie będąc pewien, czy chce usłyszeć, co ona ma do powiedzenia.

      – Jak się nazywacie? Zacznijmy od najprostszych informacji.

      Mężczyzna dotknął ręki kobiety.

      – Nazywam się Boyle. A to Irma, moja żona. Całe życie wypasamy yaxeny. Dwójka naszych dzieci dorosła i teraz mieszkają w górskim miasteczku na północy.

      – Jak się nazywa? – zapytał Utros.

      – Miasteczko? No… Stravera, wiel… generale – powiedział Boyle. – Stravera. To najbliższe duże miasto.

      Irma odkaszlnęła.

      – Przez stulecia po zniknięciu Ildakaru powstało wiele innych miasteczek. Ale teraz Ildakar wrócił i mamy nowy rynek na nasze yaxeny.

      Utros zmarszczył brwi.

      – Co masz na myśli, mówiąc, że Ildakar powrócił?

      – Całe miasto zniknęło na setki lat, ukryte za całunem nieśmiertelności. A twoja armia… generale, została zamieniona w kamień. Tysiące, tysiące posągów. Były tutaj przez całe nasze życie, przez wiele pokoleń. Opowiada się legendy o tym, skąd przybyliście, ale nigdy nie mieliśmy pewności – mówiła Irma.

      Boyle wpadł jej w słowo:

      – Latem pędziliśmy nasze yaxeny na wysokie pastwiska, a kiedy robiło się chłodniej, na równinę. Rok po roku obozowaliśmy wśród kamiennych posągów. Chyba nawet widziałem taki podobny do ciebie, generale, i … i obu pań. – Zerknął na Avę i Ruvę.

      – Mów, co to za legendy. Jak nas zmieniono w posągi?

      – Ależ wszyscy to wiedzą – powiedział Boyle.

      Bliźniacze czarodziejki zakołysały się jak kobry, szykujące się do ataku.

      – Gdybyśmy znali odpowiedź, nie musielibyśmy cię pytać. Gadaj! – polecił Utros.

      – Kiedy armia generała Utrosa obległa miasto, czarodzieje Ildakaru rzucili potężny czar, żeby ich wszystkich zamienić w kamień – powiedziała Irma.

      – Po tym wszystkim – ciągnął Boyle – czarodzieje zrozumieli, że miasto wciąż będzie celem dla obcych, i rzucili następny czar, ukrywając je na ponad tysiąc lat. Dopiero w ostatnich dziesięcioleciach magia zaczęła słabnąć. Miasto pojawiło się po tym czasie i znowu zaczęliśmy tam sprzedawać mięso i skóry.

      – To czemu moja armia zbudziła się dopiero wczoraj? – zapytał Utros.

      Boyle i Irma się speszyli. Otworzyli i zamknęli usta, nic nie powiedzieli. Popatrzyli na siebie i Utros dostrzegł łączącą ich więź. Mógł to wykorzystać.

      – Byliśmy na wzgórzach. Nawet nie wiedzieliśmy, że się obudziliście, dopóki twoi żołnierze nas nie schwytali. Przedtem zawsze widywaliśmy tu posągi – powiedział Boyle. – I tyle.

      Generał nie spodziewał się po tych dwojgu subtelnych rozważań na temat magii.

      – Powiedzcie nam, gdzie znaleźć Straverę, i wymieńcie inne okoliczne miasta. Jako wędrowni pasterze powinniście wiedzieć, gdzie leżą.

      – Wiemy o paru – odezwała się Irma. – Ale nigdy nie byliśmy dalej niż w Straverze czy Ildakarze. Nigdy przez całe życie.

      – Nasi dwaj synowie mieszkają w Straverze – powiedział Boyle. – Po co mielibyśmy iść dalej? Yaxeny mają tu tyle pastwisk, ile trzeba.

      Utros nie sądził, że kłamią, ale dla pewności dalej ich przepytywał, domagając się szczegółów. Wyczuwał ich bezbronność, więc kazał Enochowi złamać Irmie małe palce; słaby trzask był o wiele cichszy niż jej bolesny jęk. Boyle bełkotliwie powtórzył informacje; groźba połamania żonie kolejnych palców wydusiła wreszcie z niego nazwy czterech kolejnych górskich i nadrzecznych miast, o których słyszał, ale w których nigdy nie był.

      – Dziękuję – powiedział wreszcie generał, patrząc na szlochającą kobietę i bladego, wystraszonego mężczyznę. – Byliście bardzo pomocni. – Spojrzał na czarodziejki. – Sądzicie, że powiedzieli wszystko, co wiedzą?

      – Powiedzieliśmy, wielmożny panie! – wykrzyknęła Irma.

      – Zapewniam cię, generale! Przysięgam! – potwierdził Boyle.

      – Doskonale. Wierzę wam. – Utros skinął głową, a Ava i Ruva posuwiście zbliżyły się do przerażonych pasterzy.

      – Możemy… możemy już iść? – wyjąkał Boyle. – Jako więźniowie nic dla was nie jesteśmy warci. Nikt nie zapłaci za nas okupu.

      – Nic nie znaczymy – dodała Irma, unosząc okaleczone dłonie;