Raz jeszcze powrócę do francuskiego historyka sztuki, który o gotyku we Francji w XII i XIII wieku pisze, co następuje:
„Straszliwy pomysł utwierdzania w kamieniu, zakuwania w rzeczywistość kamienną całej aktywności myślowej, zarówno Szkoły przy Notre Dame, jak i nowo powstałego Uniwersytetu Paryskiego”.
Otóż o to właśnie chodzi. Gotyk francuski to zakuwanie w kamieniu wszystkiego, co tułało się w myślach człowieka średniowiecznego, przekuwanie tych myśli w ostrołuki architektoniczne, w miraże witraży, w posągi – satanizowanie ich w chimerach i innych zjawach. Gotyku jako stylu nie można odtworzyć, bo człowieka średniowiecznego już nie ma i myśli jego znane nam są tylko w szczątkach.
Przypisy
1 Z fr. gargouille, pol. rzygacz, gargulec, plwacz – ozdobne, wystające zakończenie rynny dachowej, często w formie paszczy lub leżących półpostaci fantastycznych zwierząt, typowe dla gotyku.
Zmieniajmy światła
Sam tego nie widziałem, ale dowiaduję się, że w teatrach czeskich stosuje się zamiast sceny obrotowej zmianę świateł, działającą w ten sposób, że przeistacza dekorację. Oto jest pokój sypialny królowej – jedne światła gasną, inne się zapalają i zamiast tej sypialni mamy stację kolei na prowincji: szyny, peron, budynek stacyjny.
Ktoś, kto czyta, powiedzmy, dzieje średniowiecza doskonałego historyka Henryka Pirenne’a i potem zacznie czytać dzieje Żydów w średniowieczu nestora historyków żydowskich Henryka Graetza, ma zupełnie takie samo wrażenie, jak gdyby siedział w takim właśnie teatrze i jakby jedne światła zgasły, drugie się zapaliły i zamiast sypialni pokazała się stacja kolei żelaznej.
Wielki historyk francuski, wspaniały stylista, współcześnik i rodzaj przyjaciela Adama Mickiewicza, Juliusz Michelet, nie lubił Kościoła ani klerykałów, był wolnomyślicielem na sposób XVIII wieku, lecz kiedy przechodzi do opowiadań o wyprawach krzyżowych, chyli głowy przed natchnieniem, które ożywiało rycerzy średniowiecznych w tych wojnach. Najbardziej uduchowione z wojen, pomimo oczywiście szczerb i nieuniknionych zgrzytów. Tymczasem Henryk Graetz w swej wielotomowej historii Żydów, kiedy omawia epokę krucjat, nie wyraża się inaczej jak tylko: „bandy krzyżowców”, „zgraje krzyżowców”, „czeredy krzyżowców”.
Dwa punkty widzenia. Naświetlenia historyków bywają bardzo różne. Jedne światła się zapalają, inne gasną.
Jesteśmy wszyscy przepojeni podziwem dla cywilizacji antycznej. Grecja stworzyła pojęcia piękna, harmonii i filozofii – wielki Rzym stworzył zasady prawa, które obowiązują do dziś dnia, a jeśli są łamane, to czujemy, że jednocześnie z nimi kruszy się i łamie nasza cywilizacja. Tymczasem oto jak czołowy historyk narodu żydowskiego pisze o Rzymie:
„Sam Rzym był podbity i ujarzmiony przez pierwotne, nieokrzesane plemiona, które odpłacały się mu za wszystkie zbrodnie, jakich się dopuszczał na narodach i krajach. Wizygoci i Ostrogoci, Gepidzi, Herulowie i Longobardowie zdarli rzymskiej wszetecznicy z głowy koronę i zmieszali ją z błotem. O wiele nieszczęśliwsza była od córy Syjonu, bo nie pozostawiła nawet dzieci, które by płakały nad jej smutną dolą, wieszczym słowem opromieniły jej boleść. Dzieci jej, zniewieściałe skutkiem próżniactwa i zabaw, doszły do nędzy ostatniej”.
Więc dla Graetza Rzym to „wszetecznica”. A oto inny ustęp z tegoż dzieła tegoż pisarza:
„W Italii, jak wiadomo, usadowili się Żydzi jeszcze za republiki i korzystali z pełni praw obywatelskich, póki nie uszczuplili im ich cesarze chrześcijańscy. Toteż z usprawiedliwioną radością patrzyli zapewne, jak światowładna Roma stawała się łupem barbarzyńców i igrzyskiem świata, że można było zastosować do niej dosłownie tren na Jerozolimę: »Pani ludów, księżniczka krajów stała się poddanką«”.
Nie mogę sobie przypomnieć, który z historyków polskich, zdaje się, że Tadeusz Korzon, powiedział, iż ci cesarze rzymscy, którzy najbardziej byli przez Rzymian cenieni i chwaleni, byli właśnie najgorszymi prześladowcami chrześcijan. Czytając Graetza, ma się wrażenie jakiejś historii do góry nogami – imiona najbardziej przez nas czczone są przez niego najbardziej krytykowane. Zwłaszcza chodzi o prawo Żydów do posiadania niewolników. Widzimy tu diametralnie inne poglądy społeczności żydowskiej w średniowieczu i tych, którzy chwalebnie są wspominani przez naszych historyków średniowiecza. Już Długosz z uznaniem wspomina, że ten lub inny władca sprzeciwiał się temu, żeby Żydzi posiadali na własność chrześcijan jako niewolników. Długosz wspomina, że Chrystus się komuś przyśnił i powiedział, że sprzedają Go w niewolę, i to chodziło o sprzedaż jakichś niewolników Żydom. Natomiast Graetz, odwrotnie, wspomina z uznaniem władców, którzy pod względem niewolnictwa nie czynili różnicy pomiędzy Żydami a chrześcijanami i tolerując niewolnictwo, nie stwarzali w stosunku do Żydów norm wyjątkowych.
W ogóle lektura historii Żydów w średniowieczu Graetza obfituje we wrażenia całkiem specjalne. Pamiętam, jak w roku 1922, jako zupełnie młody i zupełnie początkujący dziennikarzyk, rozmawiałem z pewnym przywódcą syjonistów w Wilnie, który prędko później wyjechał do Palestyny. Było to w momencie napięcia terytorialnego sporu o Wilno – całe miasto żyło tym sporem – tymczasem ten oto przywódca syjonistów mówił o tych sprawach jako o drobniutkiej kwestii na szachownicy politycznej całego świata. Olśnił mnie zupełnie tym, że politycy amerykańscy, arabscy, angielscy i inni pojawiali się w jego argumentacji na równi z polskimi czy litewskimi. Po raz pierwszy w życiu zetknąłem się z uniwersalizmem politycznym. Dziś ja sam, w sposób trochę podobny, pisuję swe artykuły dziennikarskie, ale w roku 1922 nie byliśmy jeszcze do tego przyzwyczajeni, aby myśląc o jakimś mieście, mieć przed oczami mapę świata.
Historycy średniowiecza, których czytam: francuscy, polscy, rosyjscy i inni, piszą przede wszystkim o swoim kraju w czasie średniowiecza (zwłaszcza historycy polscy są tu przesadnie jednostronni w pojęciu jednokrajowości), względnie historii Europy. W średniowieczu nie było takiego narodowego autarkizmu, jak się naszym historykom zdaje, i wszystkie zagadnienia, wszystkie prądy umysłowe nabierały od razu ogólnoeuropejskiego znaczenia. Ale Graetz nie ogranicza się do Europy: ma ciągle przed oczyma Azję i Afrykę, może jeszcze bardziej niż Europę. Pisze o Żydach w państwach islamu bardziej może szczegółowo niż o Żydach w państwach europejskich.
Oczywiście historia Żydów w średniowieczu jest niesłychanie bogata i nadająca się do opracowań dla historiografów. Nie mamy możności się jej z bliska przyjrzeć. Nie zapominajmy, że naszym zadaniem jest tylko zgrupowanie syntetycznego materiału dla lepszego psychologicznego zrozumienia Jadwigi Andegaweńskiej. Ograniczymy się tylko do sformułowań najbardziej ogólnikowych.
Żydzi w średniowieczu żyją w rozproszeniu, w pewnych krajach czy miastach bardziej zwarcie, w innych więcej luźno. Rozproszenie to, czyli „diaspora”, nie wychodzi jednak z granic osiedlenia się ludzkości cywilizowanej. Do osiedli kanibalów Żydzi nie wędrują, do wędrówek nomadów się nie przyłączają. Jeśli chodzi o żywioł wędrujący, to mamy tutaj inny fenomen do zaobserwowania, mianowicie Cyganów, których jednak w żadnym wypadku i pod żadnym względem nie można porównywać ani zestawiać z Żydami. Żydzi są rozproszeni we wszystkich krajach, ale osiadli.
Z tego ogólnego rozproszenia wynikają międzynarodowe kontakty Żydów. Żydzi niemieccy mają krewnych we Francji i na odwrót; stąd zawsze są lepiej poinformowani, co się gdzie dzieje.
Pod względem zawodowym Żydzi stanowią żywioł