Herezje i prawdy. Stanisław Cat-Mackiewicz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Stanisław Cat-Mackiewicz
Издательство: OSDW Azymut
Серия: PISMA WYBRANE STANISŁAWA CATA-MACKIEWICZA
Жанр произведения: Эссе
Год издания: 0
isbn: 978-83-242-1865-3
Скачать книгу
chodził do ludzi, którzy będą go karmić. Jak uciszył ptaszęcy chór, wołając, że teraz on będzie do nich mówił, i ptaki go usłuchały, i słuchały, i wiele podobnych.

      Ależ jestem przekonany, że to nie żadne legendy, lecz najprawdziwsze na świecie fakty! Przecież hipnotyzowanie zwierząt istniało we wszystkich epokach, praktykowane jest w Indiach. Zjawisko hipnozy nie jest dotychczas naukowo zbadane i wyjaśnione, ale nierozwiązana jest także zagadka mózgu i jego emanacji. Dopiero przyszłość nam te tajemnice wyjaśni. Nie wynika jednak z tego, aby św. Franciszek nie mógł mieć takiego wpływu na ptaki i zwierzęta, jak to nam przekazywali ludzie mu współcześni.

      Niech nikt mi nie poczyta za bluźnierstwo, że zestawię św. Franciszka z Hitlerem. Wskażę na przeciwieństwo tych dwóch ludzi. Hitler miał także siłę hipnotyczną; popychał nią ludzi do zła, zbrodni, zbójectwa i mordów. Św. Franciszek miał równie silny wpływ na ludzi, którego używał dla szerzenia uczuć miłości bliźniego, dobroci dla zwierząt, unikania wojen.

      Toteż i nie rozumiem, i drażnią mnie te wszystkie opowieści o poverello, „biedaczynie Bożym”, „pętaczynie”, o tym, że ludzie pogardzali św. Franciszkiem, śmiali się z niego, wzruszali na niego ramionami.

      Św. Franciszek istotnie wyczyniał wiele demonstracji, które mogłyby obudzić śmiech i pogardę ludzi gruboskórnych. Ale istotne jest właśnie to, że św. Franciszek mimo tych wyczynów nie tracił szacunku ludzi. To właśnie, a nie co innego stanowi zagadkę św. Franciszka i istotę tego zjawiska, które się św. Franciszkiem zowie. Prawda – św. Franciszek tylko konsekwentnie i bezkompromisowo realizował wskazania Ewangelii, czyli autorytetu największego. Ale to mi nie wystarcza w objaśnieniu, dlaczego miał taki wpływ na ludzi. Ja także niedawno napisałem artykuł powołujący się na miłość bliźniego, na zasady ewangeliczne, wskazując, że nasz stosunek do pewnego procesu nic nie ma wspólnego z Ewangelią. Artykuł był niewątpliwie logiczny i oto żadne z pism katolickich w Polsce nie chciało go umieścić, a redaktorzy byli na mnie oburzeni, że śmiem im to proponować. Innymi słowy: logiczne powoływanie się na Ewangelię nigdy nie wystarczało, trzeba jeszcze mieć osobisty, ogromny autorytet moralny.

      To, co wiemy na podstawie faktów historycznie pewnych, przez nikogo niekwestionowanych, stwierdza, że św. Franciszek stale wzbudza szacunek u ludzi, pomimo swych działań wybuchowych i gwałtownych, które by kogo innego z gruntu i z miejsca ośmieszały. A więc nie jest cudem to, że nim pogardzają, lecz cudem jest to, że go ludzie stale szanują.

      Do sklepu Piotra Bernardonego przyszedł żebrak – św. Franciszek obdarował go hojnie towarami, które stanowiły oczywiście własność jego ojca. Ten, gwałtowny i namiętny jak sam św. Franciszek, zamknął syna w komórce za karę, a potem zapozwał przed sąd biskupi, oskarżając o kradzież. W końcu tego procesu św. Franciszek oświadczył, że odtąd nie uważa ojca za ojca, nie chce nic od niego mieć, nawet ubrania, i na oczach sądu rozebrał się do naga, oddając ubranie ojcu.

      Gest gwałtowny, skandaliczny, nieprzyzwoity. I oto biskup, zamiast potraktować św. Franciszka jak awanturnika, znajduje w stosunku do niego słowa pełne spokoju i szacunku. A więc nie tylko trzeba podziwiać, że się ludzie ze św. Franciszka śmiali, lecz raczej, że się nie śmiali.

      Innocenty III był papieżem wtedy, kiedy św. Franciszek zaczął działać. Był to papież polityk, którego technika polityczna musi do dziś dnia nam imponować. Przy wstąpieniu na tron papieski zastał państwo kościelne bardzo osłabione. Przy pomocy zręcznej polityki, obrotnej na wszystkie strony, wzmocnił państwo, kościelną i swoją władzę, osiągając bodajże poziom powagi z czasów Grzegorza VII, tylko że Grzegorz VII umarł na wygnaniu, a Innocenty III przekazał potęgę Kościoła swoim następcom. I oto ten wielki papież przyjmuje św. Franciszka, który czyni na nim olbrzymie wrażenie, zatwierdza jego regułę zakonną, skrajnie bezkompromisową, i nawet podobno wzywa go do siebie przed śmiercią. Czy fakty tego rodzaju dadzą się połączyć z przekazami, że pojawieniu się św. Franciszka na ulicy towarzyszyły śmiechy, chichoty i pogarda? Ależ oczywisty nonsens!

      W czasie wojny krzyżowej św. Franciszek jedzie do sułtana. Zostaje dopuszczony przed jego oblicze. Przecież już w tym tkwi dowód, jak oddziaływał na ludzi, jak ich hipnotyzował. Przecież byle chrześcijanina nie prowadzono na spotkanie z sułtanem! Sułtana namawia, aby przyjął wiarę chrześcijańską i jako chrześcijanin władał miejscami świętymi. Sułtan, zamiast kazać obedrzeć ze skóry zuchwalca i bluźniercę, rozmawia z nim z całym szacunkiem i każe dać mu straż do granicy.

      Św. Franciszek to wielki człowiek, który chciał zbliżyć życie do Ewangelii. Wyprawy krzyżowe miały na celu odebranie niewiernym Ziemi Świętej przy pomocy mieczów. Św. Franciszek chciał, aby nawrócili się ci poganie, którzy nią władali. Zbyteczne jest objaśniać, iż była to metoda bliższa nauki Pana Jezusa.

      Propagowanie ubóstwa, odrzucanie wszelkiej własności to znowu – jeśli mamy powtórzyć tę średniowieczną formułę – odchylanie drzewa, które się nazbyt w złą stronę przechyliło za dużo już wtedy człowiek wkładał namiętności w posiadanie dóbr, aby wyznawca Ewangelii nie musiał rozpocząć propagandy idącej w kierunku odwrotnym.

      A ponieważ piszę dla ludzi współczesnych, i moją, jak sądzę, rzeczą jest rozplątywać zaplątanie pojęć, muszę zaznaczyć, że ta propaganda ubóstwa nie upodabniała się w niczym do pewnych poglądów z XIX i XX wieku.

      Zaraz wytłumaczę, o co mi chodzi: oto czytam szkice o Brzozowskim. Mówiąc nawiasem: u ludzi, którzy teraz piszą o Brzozowskim, brak mi ogromnie znajomości literatury rosyjskiej wyświetlającej zagadkę Bakaja. Ani Miłosz, ani autor tych szkiców nie czytali kapitalnych dzieł Andrejewskiego, bo gdyby je znali, pogląd ich na wiele spraw byłby zupełnie inny. Ale powiadam to w nawiasie, natomiast zainteresował mnie przytoczony przez autora ustęp z filozofii Brzozowskiego, który brzmi:

      „Wysiłek umysłowy może stać się pracą jedynie przez związek swój z pracą fizyczną i wpływ swój na nią”.

      Moim zdaniem tego rodzaju sformułowanie jest antykulturalne, antycywilizacyjne, a przede wszystkim antyludzkie. W pracy konia Brzozowski widzi coś, co jest wyższe od pracy Einsteina. Praca Einsteina według tego nonsensu stawałaby się pracą dopiero wtedy, gdyby była związana z wysiłkiem muskularnym.

      Praca fizyczna to praca muskularna, praca umysłowa to praca dotychczas naukowo niezbadanych ośrodków mózgu. Koń ciągnący kierat czy kulis łopatą przesypujący piasek reprezentują pracę muskularną. Natomiast praca Einsteina wymaga tylko takiego udziału muskułów, ile to jest potrzebne do poruszania piórem po papierze, a więc żadnego, bo nawet pisanie piórem da się zastąpić przez dyktowanie stenotypistce. Czy dlatego pracy Einsteina zmieniającej świat odmówić należy zaszczytnej nazwy pracy?

      Rzesze robotnicze z roku na rok mniej się zajmują wysiłkiem muskularnym, czyli pracą fizyczną, a coraz bardziej kierują się mózgiem – robotnik z roku na rok staje się coraz bardziej majstrem lub monterem. Zresztą można uderzać młotem w kamień bezmyślnie i można kierować tym młotem tak, że z kamienia wyłoni się przepiękny posąg. Zależy to od coraz większego wpływu ośrodków kierująco-mózgowych na wysiłek muskularny.

      Otóż w propagandzie św. Franciszka nie było jakiegoś pierwszeństwa pracy fizycznej nad pracą umysłową, i o tym św. Franciszek nie myślał. Jego miłość człowieka ubogiego to rozszerzenie, spotęgowanie ogólnego nakazu Ewangelii o współczuciu dla cierpiących. Dla św. Franciszka nie było decydujące, skąd powstało cierpienie. Mogło powstać i urodzić się nawet ze zbrodni. Każde stworzenie, które cierpi, zasługiwało według niego na współczucie, a miarą tego współczucia była nie geneza cierpienia, lecz jego nasilenie. Im kto cierpiał więcej, na większe zasługiwał współczucie.

      Św. Franciszek wykupił nawet jagnięta niesione na rzeź, aby im życie ocalić. O ile katarzy nienawidzili