W roku 1208 papież Innocenty rozpoczął wojnę przeciw Rajmundowi VI, hrabiemu Tuluzy, oskarżonemu o tolerancję i o sprzyjanie albigensom, czyli katarom. Innocenty III wysłał specjalnego legata, Piotra de Castelnau, aby wyklął Rajmunda, lecz legat ten został zasztyletowany czy też przebity lancą, bo czytam o tym i tak, i tak. Przypominam, że szef sztabu francuskiego podczas pierwszej wojny światowej, markiz de Castelnau, pochodził z tej samej rodziny, znanej już w XI wieku. Wojna z Rajmundem trwała niedługo, poddał się on upokarzającemu biczowaniu na miejscu, na którym legat Innocentego III został zabity. Wojna ta skomplikowana była stosunkami politycznymi pomiędzy utalentowanym politycznie papieżem a królem Francji, jego wasalami oraz królem Aragonii i królem Anglii. Sam Rajmund VI był oskarżany często w sposób lekkomyślny i kto wie czy nie plotkarski. Miał się na przykład raz wyrazić, iż widać, że ten świat należy do szatana; innym razem powiedział biskupowi Tuluzy, że cystersi nie będą zbawieni, bo mają zbyt bogate owieczki. Poważniejsze zarzuty dotyczyły jego zboczeń seksualnych, że chciał sypiać tylko z kobietami, które były kochankami jego ojca. Istotnie, dziwny sposób okazywania synowskiego szacunku!
Wojna z Rajmundem się skończyła, lecz zaczęło się przeszło stuletnie tępienie albigensów przez stosy ognia i propagandę. Zwróćmy uwagę na chronologię: wojna z katarami zaczyna się w 1208 roku, Innocenty III jest papieżem od roku 1198 do 1216, św. Dominik urodził się w roku 1170, umarł w 1221, kanonizowany jest w roku 1234, św. Franciszek był o 12 lat młodszy od św. Dominika, urodził się w roku 1182, umarł w 1228, kanonizowany był w roku 12292. Nie tylko działalność św. Dominika, lecz i św. Franciszka zwrócona była przeciwko katarom. Przypomnijmy sobie, że katarowie wyklinali ogień jako dzieło i narzędzie szatana, podczas gdy św. Franciszek wciąż się wyraża: „brat mój ogień” lub „braciszek mój ogień”. Mieści się w tym najwyraźniejsza polemika z poglądami katarów.
Św. Franciszek ułożył nawet hymn, który jest po prostu wyzwaniem rzuconym katarom. Bóg w tym hymnie jest łączony i związany z materią i naturą. Św. Franciszek jest przede wszystkim antymanichejczykiem.
Zacytuję ten hymn w tłumaczeniu Mirandoli:
Najwyższy, Wszechpotężny, Dobry Panie, Tobie hołd, cześć i błogosławieństwo wszelakie! Tobie jedynemu Wszechmocny należą się one! Tobie, którego imienia wyrzec jesteśmy niegodni! Bądź pochwalony wraz ze wszystkimi stworzeniami Twymi, A przede wszystkim bądź uwielbiony w bracie naszym, Słońcu. Czyni ono dzień i światłość sieje. Jest piękne i błyszczy z wielką wspaniałością, Będąc przejawem Twojej, o Boże, jasności. Bądź uwielbiany, Panie, przez Księżyc i Gwiazdy – brata i siostry nasze. Zawiesiłeś wszystko to na niebie, by lśniło, hołd oddając Tobie. Bądźże uwielbion także przez Wiatr. Niechaj Ci chwałę głosi Powietrze pogodne czy burzą miotane. Pory roku sprzyjające stworzeniu niech świadczą o mocy Twojej. Niechaj Ci będą dzięki za siostrę Wodę, czystą, korną i użyteczną. Bądź uwielbion w Ogniu-bracie, który rozprasza ciemnię nocy. Jest piękny, dzielny i potężny. Niechaj Ci chwała będzie przez Ziemię – siostrę i przyjaciółkę naszą. Przy życiu nas utrzymuje ona, dając owoce i kwiaty barwiste. Bądźże przez tych pochwalony, Panie, którzy przebaczają dla miłości ku Tobie, którzy znoszą cicho ułomności i prześladowania. Szczęśliwi cierpiący w milczeniu. Przez Ciebie, o Najwyższy, zostaną oni nagrodzeni koroną. Chwalmyż Pana, dziękujmy Mu i błogosławmy Go z wielką pokorą.
III
Nie będę tu powtarzał nawet w skrócie życiorysu św. Franciszka, a tylko polemicznie wystąpię przeciwko tym, którzy osładzają, ogłupiają i banalizują tego jednego z największych ludzi w historii. Zwłaszcza słodyczkowatość, z którą się o nim pisze, przyprawia mnie o mdłości.
Jest rzeczą niepomyślną, że hipnoza, magia słowa utrudnia nam przekazanie wielkości św. Franciszka. Są pewne imiona, na przykład: Michał, które po włosku lub po angielsku brzmią bardzo ładnie, nawet ślicznie, a po polsku kojarzą się z żartami: „Michał, Michał, trzy razy kichał”. Do takich nieszczęśliwych imion należy też Franciszek. „Franciszek, kiszki ciskał” – powiadali uczniowie wileńscy, kiedy byłem w gimnazjum. I trudno tym ulicznikom odmówić racji, ten „ciszek” w wyrazie: braciszek, jest miękki i puszysty jak królicze futerko, tutaj w połączeniu z „fran” jest nieprzyjemny. Doprawdy, to imię jest trudne po polsku do uwielbiania.
Matka św. Franciszka miała lepszy pomysł, nadając swemu synkowi na chrzcie świętym imię Jan. Toteż powinien się on nazywać Jan, a nie używać przezwiska, które mu było nadane przez wesołych kolegów. Bo „Franciszek” to nie imię, lecz przezwisko, oznacza tyle samo, co Francuz lub Francuzik. Syn zamożnego kupca z Asyżu był rozmiłowany w poezji trubadurów. Śpiewał i deklamował ciągle miłosną poezję prowansalską. Stąd to przezwisko.
Jan Bernardone, przezywany Franciszkiem, był chłopcem zgrabnym, przystojnym i odważnym, choć bardzo gwałtownym. Ta ostatnia cecha będzie mu towarzyszyła przez życie całe. Matce jego na imię było Pika. Podobnie jak matka św. Dominika, miała przed urodzeniem syna sen proroczy. Tylko że matka św. Dominika, szlachcianka hiszpańska wysokiego rodu, śniła psa, który biegał z płonącą pochodnią w pysku. Żona kupca włoskiego, Pika Bernardone, śniła pielgrzyma, który jej powiedział:
„Narodzi się dwoje dzieci: jedno wyrośnie na jednego z najlepszych ludzi świata, drugie zaś będzie człowiekiem najgorszym spośród wielu”.
Czyli nowo narodzony Jan Bernardone miał być predestynowany na bohatera z powieści Dostojewskiego, wewnątrz którego dobre skłonności walczą ze złymi.
Św. Franciszek i św. Dominik – Włoch i Hiszpan. Włoskość i hiszpańskość to są dwa anielskie skrzydła średniowiecza, głową którego była Francja.
Włoch był wielbicielem poezji francuskiej, tych chansons de geste i chansons de trille, później, w czasie wojny Asyżu z Perugią, był rycerzem i trafił do niewoli, w której traktują go ze szlacheckimi honorami, chociaż nie był szlachcicem. W każdej okazji i sytuacji, począwszy od dzieciństwa, św. Franciszek narzucał respekt dla swej osoby. Zawsze był także gwałtowny i porywczy. Po powrocie z niewoli obejmuje i całuje trędowatego. Jest to akt odwagi niesłychanej, bo każdy boi się wtedy trądu bardziej niż śmierci na polu bitwy.
Raz sprzedaje w sklepie swego ojca sukna i brokaty. Wszedł żebrak. Św. Franciszek zajęty klientem nie zwraca na niego uwagi. Potem chce mu dać jałmużnę, ale żebrak już był wyszedł. Wybiega za nim jak szalony, szuka go po całym Asyżu, wreszcie odnajduje, i szczęśliwy, że go odnalazł, obdarowuje bardzo hojnie.
To dość rozumiemy. Pamiętam z dzieciństwa nowelę, bodajże Anatola France’a, o tym, jak do kogoś ktoś zapukał delikatnie i potem chciał mu sprzedać jakieś drobiazgi. Ten mu odmówił brutalnie i zatrzasnął drzwi, lecz przedtem zobaczył wzrok pełen rozpaczy, prośby o litość i wyrzutu, że mu się tej litości odmówiło. Opowiadającego wspomnienie tego wzroku prześladowało przez całe życie i całe życie miał wyrzut sumienia, że nie pomógł wtedy biednemu temu człowiekowi.
Jedno jeszcze wspomnienie osobiste: w latach międzywojennych jechałem wagonem restauracyjnym z Florencji do Rzymu. Śnieg wtedy niespodziewanie spadł we Włoszech i był wieczór, i za szybami wagonu widać było tylko śnieg, jak u nas w Polsce. Czytałem książkę Jørgensena o św. Franciszku, o tym, jak on wracał kiedyś w towarzystwie innego mnicha do klasztoru i był wówczas taki sam zimowy, śnieżny wieczór, i św. Franciszek powiedział: „Co by to było za szczęście, gdyby brat odźwierny nas nie poznał, wytargał za kaptury i