– Zobaczysz jedną hordę, to jakbyś widziała je wszystkie – ucięła najemniczka. – A Baśń nigdy nie łamie danego słowa.
Jeka pochyliła głowę.
– Miło mi to słyszeć.
Bezchmurny zerknął w stronę uchylonych wrót prowadzących na arenę.
– Kto tam teraz jest?
– Faceci bez hełmów – odparła zarządczyni.
– Tyle to sami widzimy – zaśmiała się Cora. – Jemu chodziło o to, jak nazywa się ta grupa.
– Faceci Bez Hełmów – powtórzyła Jeka. – To naprawdę gówniana nazwa, ale co zrobić, skoro zdecydowali się ją przyjąć.
Pam podeszła krok bliżej wrót areny. Ujrzała za nimi trzech mężczyzn walczących z sinu – gibkimi, lisowatymi stworzeniami uzbrojonymi w drewniane pałki. Czwarty z najemników leżał na ziemi, krwawiąc obficie po tym, jak – o ironio – został zdzielony w łeb. Na oczach dziewczyny jeden z sinu sparował atak mieczem, po czym wgryzł się w nadgarstek przeciwnika.
– Zostaną Facetami Bez Dłoni, jeśli tak dalej pójdzie – zażartował Bezchmurny, co Cora skwitowała aprobującym chichotem.
Jeka także podeszła do bramy, by rzucić okiem na walkę.
– Pieprzeni amatorzy – zaklęła. Pam zakładała, że uwaga ta dotyczy najemników, których bestie zagnały już pod przeciwległą ścianę areny. – Na Czwórcę Świętą! Dobrze, że kazałam odurzyć te kreatury, gdyby nie to, byłoby już po nich.
Pam spojrzała z niedowierzaniem na zarządczynię.
– Odurzyłaś je?
– A jakże – przyznała Jeka, jakby się tego wcale nie wstydziła. – Te gagatki bez hełmów to dupy, nie najemnicy. Są zbyt zieloni, by stoczyć prawdziwą walkę, w przeciwnym razie pomaszerowaliby na zachód z całą resztą grup.
– Nie z całą – poprawiła ją półgłosem Cora.
– Dlatego dodałam sinu co nieco do porannych jaj – kontynuowała Jeka – choć wygląda na to, że powinnam była podwoić dawkę. No proszę.
Jeden z sinu się zachwiał, a potem chwycił się pazurzastą łapką za głowę. Stojący najbliżej niego najemnik wykorzystał okazję i natychmiast wpakował sztych miecza w trzewia oszołomionego stworzenia. Lisek padł jak ścięty, co rozwścieczyło jego partnera, który zaatakował ze zdwojoną wściekłością, mimo że i w jego żyłach płynęła trucizna.
Tłum widzów zdawał się nie dostrzegać nagłej niemocy futrzaka. Ludzie przyszli tutaj, by zobaczyć triumf grupy i śmierć bestii. Pragnęli krwi i właśnie ją dostali.
– Często to robisz? – zapytała Pam. – Mówię o odurzaniu potworów.
Zarządczyni wzruszyła ramionami.
– Tak, ale tylko w przypadku walk z nowicjuszami. Aczkolwiek środki uspokajające nie zawsze są najlepszym rozwiązaniem. Każę więc złamać rękę kobolda albo wsypać wiadro piachu w gardło żużlosmoka. W przypadku bardziej rozgarniętych bestii wystarczy mieć jakiś argument przetargowy, na przykład życie potomstwa, a zrobią dla ciebie wszystko, nawet jeśli muszą same nadziać się na miecz najemnika, by ocalić życie dzieci. To przerażająco użyteczne rozwiązanie.
Raczej przerażająco odrażające, pomyślała dziewczyna.
– Niektóre grupy, jak choćby Baśń – ciągnęła Jeka – nie pozwalają na to. Uważają, że to oszustwo. A moim zdaniem takie numery dobrze wpływają na interes.
Jakby na potwierdzenie jej słów tłumy zgromadzone za bramą zaczęły wiwatować, świętując zwycięstwo młodzików. Zakrwawione truchła sinu odciągnięto na bok, a ci z najemników, którzy trzymali się wciąż na nogach, chłonęli pochwały jak żebracy ciśnięty im marny grosz. Nie wydawali się też przejęci faktem, że dwaj ich towarzysze leżeli na piachu, pławiąc się we własnej krwi.
– Dajcie mi chwilę na uprzątnięcie tego bałaganu – poprosiła zarządczyni.
Na jej polecenie brama zaczęła się powoli otwierać.
Do tego czasu Róża zdążyła przejść do narożnika zbrojowni, gdzie stała teraz, trzymając w dłoni tę samą sakwę, która Pam pamiętała z Wąwozu. Wyjęła z niej kruchy czarny liść, potem zerknęła w kierunku Bezchmurnego – jakby obawiała się, że druin zgani ją za to, co robi – i ułożyła narkotyk na języku, pozwalając, by się rozpuścił.
Branigan zasugerował kiedyś, że ojciec Pam powinien dodać sobie odwagi zażywaniem lwich liści. Było to niedługo po śmierci Lily, w czasach, gdy Branigan miał jeszcze nadzieję, że Pancerniki przetrwają kryzys. Jakby to w ogóle było możliwe.
Zażywanie tego świństwa miało kilka efektów ubocznych (nawet jeśli nie liczyć uzależnienia), lecz wujek był święcie przekonany, że dzięki takiej kuracji Tuck zdoła wrócić do formy i dalej walczyć.
Zakładając, że Pam nie myliła czarnych liści z czymś innym, trudno było jej pojąć, po co Róży takie wspomaganie. Miała przed sobą kobietę, która stawiła czoło hordzie z Wyldu i której wyczyny sławili wszyscy bardowie Grandualu. Nawet decyzja, by wywiązać się z zawartych umów, zamiast pójść z pozostałymi przeciw hordzie z Brumalu, wymagała – przynajmniej zdaniem dziewczyny – nielichej odwagi. Róża wolała to, niż pastwić się nad skazaną na porażkę armią Groma.
Jeka wróciła do zbrojowni.
– Możecie wychodzić! – zawołała, próbując przekrzyczeć tłumy skandujące nazwę Baśni.
Z górnych rzędów słychać było także odgłosy uderzania stopami o stal, co dawało ogłuszający efekt. Ze sklepienia sypały się chmury pyłu, lśniące w blasku słońca niczym iskierki.
W oczach Róży, gdy stawała w kręgu towarzyszy broni, widać było wyłącznie utrzymywaną w ryzach furię.
– Zwycięstwo albo śmierć! – krzyknęła.
– Zwycięstwo albo śmierć! – odpowiedzieli jak echo.
– Choć wolimy zwycięstwo – dodał na koniec Bezchmurny.
Róża przytaknęła, po czym wyprowadziła ich na arenę.
– Czy mnie oczy nie mylą…? – Pam zawiesiła głos, obserwując potwora, z którym Baśń miała stoczyć bój.
– Raga – rzucił potakująco Roderyk. – Nienawidzę sukinsynów – dodał, zanim zdążyła pomyśleć – i z ogromną niecierpliwością czekam na możliwość patrzenia, jak zdychają.
– Nasz Temoi był przywódcą stada – wtrąciła Jeka z widoczną dumą. – A konkretnie bandy z Heatherfell. Minionego lata poprowadził swoich ziomków na Północny Dwór. Jego wojowników wyrżnięto w pień, ale on sam trafił do niewoli, co przesądziło o jego losie. Prędzej czy później miał zginąć na arenie. Sporo zapłaciłam, by zyskać pewność, że trafi do mnie.
Raga był olbrzymi, bardzo dobrze umięśniony, odziany w pancerz z wypłowiałych od słońca kości. Jego łeb zdobiła grzywa bujnych czarnych kudłów, a lwie nozdrza przecinała jątrząca się wciąż rana. W łapach, które bez trudu mogłyby zmiażdżyć Pam, stwór dzierżył dwa miecze o klingach dorównujących długością jej wzrostowi.
Wszystko to Pam zauważyła, gdy potwór mknął prosto na Różę. Wielkie