Krwawa Róża. Nicholas Eames. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Nicholas Eames
Издательство: PDW
Серия: Fantasy
Жанр произведения: Героическая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788380626782
Скачать книгу
Leśnego Brodu czekali na tę walkę od miesięcy, nic więc dziwnego, że chcieli, by trwała dłużej. Pragnęli zwycięstwa Baśni, lecz mieli też nadzieję na zyskanie tematu do rozmów, czegoś, czym mogliby zaimponować w odległej przyszłości wnukom, nie posuwając się do zbędnej przesady.

      Na szczęście dla nich Temoi nie był łatwy do ubicia. Raga utrzymał się na nogach i wyszczerzył kły, po czym jego miecze pomknęły w kierunku druina.

      Bezchmurny odskoczył poza ich zasięg raz, potem drugi, gdy napastnik ponowił atak. Pam nie mogła się nadziwić jego niesamowitej gracji. Każdy ruch wydawał się jej elementem dłuższej, bardziej skomplikowanej choreografii, był odpowiednikiem przemyślanych posunięć mistrza gry w czwórcę w obliczu niezdarnych manewrów nowicjusza.

      Brune spróbował włączyć się do walki. Ruszył na bestię w jednym tylko bucie, ale już po kilku krokach przystanął i zakrył dłonią usta, by nie zarzygać połowy areny. Wtedy to właśnie minęły go dwa sztylety Cory. Jeden odbił się od kościanej zbroi, nie czyniąc stworowi żadnej krzywdy, ale drugi wszedł idealnie pomiędzy odsłonięte wcześniejszym cięciem żebra. Bestia ryknęła z bólu i wściekłości, rzuciłaby się pewnie na Tuszowiedźmę, gdyby nie klingi Róży, które wychynęły z jej piersi.

      Temoi padł na kolana, nadal nie wypuszczając z dłoni ciężkich żelaznych mieczy. Ponownie wyszczerzył kły, lecz jeśli zamierzał wydać wyzywający ryk, słabo mu to wyszło, ponieważ z gardła wydobył się tylko charczący jęk.

      Róża zostawiła Cierń i Oset w plecach potwora. Obróciła się na pięcie i stanęła z szeroko rozłożonymi rękami i uniesioną głową, niczym więzień wypuszczony z lochu na ulewę. Bezchmurny schował broń, po czym ruszył ku wrotom zbrojowni. Minął Corę, która zmierzała w przeciwnym kierunku, by odzyskać ciśnięte sztylety. Brune stał tymczasem mocno pochylony, wspierając się oburącz na Ktulu. Robił co w jego mocy, by nie wyglądać na kogoś, kto lada moment zwali się z nóg.

      – Jaka szkoda… – Jeka nie kryła zawodu. – Baśń daje zazwyczaj lepsze przedstawienia.

      Roderyk nie odpowiedział, stał tylko i napawał się widokiem martwego raga.

      Pam nie rozumiała, jakie oczekiwania miała zarządczyni. Chciała, by pastwili się nad bestią? Zrobili widowisko z jej cierpienia? Najemnicy zabijali potwory, ponieważ te mordowały niewinnych ludzi, a nie po to, by właściciele aren mogli odzyskać pieniądze włożone w utrzymywanie więzionych stworzeń. Tak przynajmniej do dzisiejszego dnia sądziła Pam.

      Przyjrzała się Corze, która spędziła chwilę nad ciałem, oglądając zadane bestii rany, po czym – postawiwszy stopę na jej brzuchu – chwyciła oburącz rękojeść sztyletu.

      Walki to nie zabawa, rozmyślała dalej dziewczyna, a zabijanie bestii – bez względu na to, czy robi się to w Wyldzie czy na arenie – jest poważną sprawą. Wiedziała to lepiej niż ktokolwiek, w końcu straciła matkę podczas jednej z takich walk. Wystarczy chwila. Mgnienie oka i świat, jaki znasz…

      Zobaczyła, że bestia unosi łeb, dostrzegła białe ognie płonące tam, gdzie powinny znajdować się ślepia.

      – Cora! – wrzasnęła zza bramy.

      Tuszowiedźma zerknęła przez ramię, po czym rzuciła się na ziemię, gdy jeden z szarych mieczy bestii przemknął nad jej głową. Temoi kontynuował obrót, ale i Róża zdążyła się obrócić w porę, by zbić jego cios. Posypały się iskry, gdy żelazo uderzyło w uniesioną rękawicę, dociskając chronione nią przedramię do napierśnika. Dał się słyszeć suchy trzask, z którym pękała kość, potem ramię wypadło ze stawu w asyście odrażającego mlaśnięcia, a ludzie zgromadzeni w Histerium jęknęli unisono, gdy liderka Baśni poleciała do tyłu i wyrżnęła o przeciwległą bramę.

      Pam doskoczyła do stojaka na broń i porwała z niego spory miecz. Natychmiast pożałowała tego wyboru, ponieważ przydałaby się jej bardziej praktyczna broń – coś, czym zdołałaby machnąć więcej niż raz, zanim padnie ze zmęczenia – ale nie miała czasu na wybrzydzanie.

      – Otwieraj wrota! – wrzasnęła do Jeki.

      – Co? – Zarządczyni areny spojrzała na nią spode łba. – Czyś ty oszalała?

      – Powiedziałam: otwieraj tę cholerną bramę!

      Jeka złożyła dłoń na inkrustowanej głowicy własnego miecza.

      – Zmuś mnie, dziewko. Zanim zbudowałam to miejsce, przez siedem lat byłam wziętą najemniczką. Słyszałaś kiedyś o królu goblinów zwanym Kamiennoszczękim?

      – No… nie.

      – Może dlatego, że rozłupałam mu czerep, gdy był jeszcze księciem. A teraz rzuć ten miecz albo pokażę ci, jak to zrobiłam.

      – Hej. – Roderyk ujął Pam za ramię. – Jesteś bardem, pamiętasz? Nie możesz wbiegać na arenę i brać udziału w walce, kiedy tylko najdzie cię ochota.

      – Ale…

      – Oni dadzą sobie radę, moje dziecko. – Satyr nie wyglądał na pewnego wypowiadanych słów. – Zaufaj mi.

      Pam uwolniła się z jego chwytu. Rzuciła miecz i zacisnęła dłonie na żelaznych kratach, żałując, że zostawiła łuk w Reducie Buntowników.

      – Myślałam, że ta bestia przed momentem zginęła – wymamrotała.

      Stojąca obok niej zarządczyni areny nie zdołała ukryć cisnącego się jej na usta uśmiechu.

      – Moim zdaniem nadal nie żyje – powiedziała.

      Rozdział jedenasty

      WIĘKSZE ZŁO

      Cora powiedziała coś do Bezchmurnego, ale Pam nie mogła tego usłyszeć, ponieważ tłumy widzów coraz głośniej wyrażały niepokój o los ulubionej grupy. Druin przytaknął, po czym zaczął się powoli przesuwać wzdłuż ściany, aby nie zwrócić uwagi bestii.

      Zakładając, rzecz jasna, że potwór sunący prosto na Corę i Brune’a nadal był stworzeniem noszącym kiedyś to miano.

      Pam zaczynała w to wątpić. Przypomniała sobie, co szaman mówił minionej nocy o oczach płonących białym ogniem. Czyżby jakiś mag przywołał martwego raga z zaświatów? Czy to była sprawka Jeki? Nie, uznała dziewczyna. Mimo zadowolenia z faktu, że przedstawienie trwa nadal i przyniesie widowni więcej rozrywki, niż ktokolwiek mógł przypuszczać, ta kobieta wydawała się równie zaskoczona ożyciem potwora jak każdy inny człowiek.

      Czyżby sprawca tego zamieszania krył się na trybunach? I co to miało wspólnego z kobieciną, która przyszła minionej nocy, by błagać Baśń o pomoc? „Nekruś osiedlił się gdzieś w pobliżu”, tak jej powiedział Brune.

      Kimkolwiek jest ten nekromanta, uznała Pam, właśnie zapukał do niewłaściwych drzwi.

      Szaman, który momentalnie wytrzeźwiał, chwycił mocniej Ktulu, posyłając pytające spojrzenie Tuszowiedźmie. Cora wskazała mu ręką przeciwnika, jakby chciała powiedzieć: częstuj się, proszę. Absurdalność tej wymiany uprzejmości wywołała salwy śmiechu na widowni.

      Szaman splunął soczyście na piaszczyste podłoże areny, przeciągnął się w karku, w lewo, potem w prawo, i zaatakował. Stwór będący kiedyś Temoi wysunął w jego stronę jeden z mieczy i chociaż jego sztych był stępiony, Pam nie wątpiła, że dysponuje wystarczającym zapasem sił, by przebić na wylot szarżującego Brune’a.

      Szaman na szczęście nie miał samobójczych zamiarów. Użył jednego z ostrzy Ktulu do zbicia w bok broni napastnika, po czym wykonał unik, zostawiając za sobą drugi