Pam wsunęła krnąbrny kosmyk włosów za ucho.
– Brzmi nieźle.
Siorbiący herbatę Brune zarechotał.
– Nieprawdaż?
I tak mijał im dzień. Niebo z błękitnego przeistoczyło się w różowe, gdy słońce opadło za plecami odjeżdżających. Wtedy właśnie Pam obejrzała się przez ramię, by po raz ostatni zerknąć na swój dom.
Tyle że to nie był już jej dom.
Rozdział dziewiąty
LEŚNY BRÓD
Pam zbudziła się następnego ranka z jeszcze większym kacem, ponieważ ktoś z ekipy późną nocą otworzył flaszkę wina, potem antałek rumu, a na koniec beczkę kaskarskiego piwa. Pamiętała jedynie – i to jak przez mgłę – grę w karty z Bezchmurnym, podczas której przerżnęła górę forsy. Której oczywiście nie posiadała.
Wóz znów jechał po trakcie, sądząc po charakterystycznym kołysaniu i nieobecności Roderyka na posłaniu. Prycza Brune’a także świeciła pustkami, za to drzwi wiodące do sypialni Róży były zamknięte na głucho. Cora siedziała oparta plecami o okno, z nosem w ostatnich stronach Skrzatów w opałach.
– Dzień dobry – zagadnęła ją Pam.
– Kto powiedział, że dobry? – Tuszowiedźma nie raczyła oderwać oczu od lektury.
Niezły początek, zakpiła z siebie dziewczyna. Pasujesz do nich jak pięść do nosa.
Ześlizgnęła się z koi, wygrzebała z plecaka parę świeżych wełnianych skarpet i naciągnęła je do pół łydki, zanim ruszyła w stronę kuchni.
Brune kucał przy palenisku, czekając cierpliwie, aż woda w czajniku zacznie wrzeć. Zerknął tylko na Pam, gdy ta padała na pobliską sofę.
– Herbaty? – zapytał.
– Proszę – wyjęczała.
Szaman zarechotał.
– Główka boli?
– A ciebie nie?
Potrząsnął bujną grzywą, która zakrywała większość jego twarzy. Było w nim coś znajomego, jak w tych starych najemnikach, którzy praktycznie biorąc, mieszkali w Narożniku. Miał ten sam leniwy uśmiech i poruszał się wolno, acz pewnie – nawet wtedy, gdy czajnik na ogniu zaczął skowyczeć niczym wilczyca w rui.
– Oszczędzałem się minionej nocy.
– Oszczędzałeś się? – Usiadła prosto, wspierając się łokciem o poduchę. – Ty i Roderyk urządziliście zawody, kto wyżłopie więcej wina, pamiętasz? Wydudlałeś z pięć flaszek.
Wyszczerzył przedzielone szczerbą zęby.
– No wiesz, zakład to zakład. Poza tym to było jego wino. – Wyciągnął z szafki cztery gliniane kubki, po czym zdjął z blatu szklany słój i odkręcił wieczko. Przygryzając wystający ze szpary między zębami język, odmierzył po szczypcie liści do każdego z naczyń. – Szefowa zakazała mi schlewać się w trupa.
– Mówisz o Róży? Skąd ten pomysł?
Szaman zesztywniał podczas nalewania wody do pierwszego z kubków, a Pam natychmiast pożałowała, że drąży ten temat.
– Zdarzył mi się… wypadek – odparł Brune. – Na początku tej trasy. Strasznie się spiłem i do tego wściekłem, a potem… – Zawiesił głos, by napełnić pozostałe kubki, po czym odstawił czajnik na kamienną płytę. – W każdym razie to się już nie powtórzy, ponieważ od tamtej pory piję z umiarem.
Tylko najemnik może nazwać wyżłopanie pięciu flaszek wina umiarkowaniem w piciu, pomyślała rozbawiona. Tato miał rację: ci ludzie są porąbani.
Zdawszy sobie sprawę, że stawia szamana w kłopotliwej sytuacji, postanowiła zmienić temat.
– Jakie piękne – rzuciła, wskazując kubki, które zrobiono z białej ceramiki ozdobionej namalowanymi niebieską farbą dziwnymi stworzeniami o smukłych szyjach i długich nogach, a przy tym baryłkowatych końskich torsach.
– Nieprawdaż? – Gdy Brune podniósł jeden z kubków, ten niemalże zniknął w jego masywnej dłoni. – Kupiłem je na Zimowym Bazarze. Kosztowały mnie niemal całą wypłatę za trasę, ale są tego warte. W Narmeerze ludzie bardzo poważnie podchodzą do picia herbaty. – Przymknął powieki i wciągnął nosem aromatyczną parę. – Każdy dwór ma jakiś ulubiony napitek, nie uważasz? Agrianie uwielbiają zimowe piwko, Kaskarowie tamtejszą whisky. Fantryjczycy mają tę swoją kawę i wino ryżowe, no i rum. Bogowie, jak ja uwielbiam ich rum. A Carteanie, cóż, próbowałaś kiedyś sagrutu?
– Sagrutu?
– Bardzo podły trunek – oświadczył Brune. – Smakuje jak kwaśne mleko i końska krew zarazem.
Pam zmarszczyła nos.
– A co w nim jest?
– Kwaśne mleko i końska krew.
– Oj.
– Masz. – Brune podszedł do niej i podał jej dwa kubki. – Zanieś jeden na górę i daj Roderykowi. Ja obsłużę Corę.
– A co z Różą i Bezchmurnym? – zainteresowała się Pam.
– Dzisiaj wiele ich nie zobaczymy – rzucił szaman, puszczając do niej oko.
– Rozumiem.
– Jeśli wiesz, o co mi chodzi – dodał, puszczając drugie.
– Wiem – zapewniła go.
– Ponieważ uprawiają…
– Cześć – mruknęła.
– …seks – dokończył Brune, ale ona już szła w kierunku schodów.
– O co chodzi z tym twoim kapeluszem? – zapytała Roderyka, gdy napili się herbaty, obserwując zimowy las ciągnący się po obu stronach traktu.
Satyr, który wyciągnął skądś flaszkę i ubogacił swój napar paroma kroplami bursztynowego płynu, zerknął w górę.
– Odjechany, nie?
Dziewczyna obrzuciła wzrokiem kosz przyozdobiony lisimi kitami.
– Można tak powiedzieć.
Promotor zmrużył oczy.
– Uważasz, że wygląda głupio?
– I to bardzo – przyznała Pam. – To chyba najgłupiej wyglądający kapelusz, jaki w życiu widziałam.
Roderyk prychnął, a potem zaoferował jej flaszkę, mimo że skrytykowała jego nakrycie głowy.
– Brandy?
– Nie, dzięki. I tak mam już kaca…
– To najlepsze lekarstwo – oznajmił, nalewając jej alkoholu do kubka.
Schował butelkę i pociągnął spory łyk z własnego naczynia, a następnie westchnął z ukontentowaniem.
Pam zdążyła wcześniej wypić prawie całą herbatę, tak więc na następny łyk składała się głównie gorzała. Nie była jednak aż tak zła, jak dziewczyna się obawiała. W ustach poczuła przyjemny smak śliwek, a po jej ciele zaczęła się rozlewać fala miłego gorąca. Podążyła wzrokiem ku północy, gdzie za horyzontem maszerowały nakryte śnieżnymi czapami szczyty Gór Tarczowych.