– Tak – odparła Pam. – Dzięki.
– Nie ma za co, dziewko. – Jain wyszarpnęła z cholewy spory nóż i przytknęła jego sztych do czubka nosa rozmówczyni. – A teraz dawaj kapotę!
Pam trzęsła się jak osika, gdy dobiegała do wozu, i to nie tylko z powodu zimna. Przemierzając teren pustoszejącego obozowiska, słyszała, co mówią ludzie. Nocą z miasta nadeszły nowe wieści przywiezione tam przez zdyszanego posłańca na zajeżdżonym koniu. Ponoć Cragmoor, stara twierdza, której mury pokrywał wieczny lód, ta sama, która opierała się od setek lat koszmarnym hordom, padła.
Grom i horda z Brumalu maszerowali na południe.
Nowina podziałała na obozujących jak kopnięcie w gniazdo os – czego zarówno Pam, jak Branigan byli świadkami, stojąc na szczycie wzgórza. Rój najemników natychmiast skierował się na zachód. Pam dowiedziała się od mężczyzny wylewającego zimną zupę prosto z żeliwnego kociołka, że plan jest taki, by zablokować Przełęcz Zimnego Ognia.
– Tam ich zatrzymamy – obwieścił kuchcik z wielkim kałdunem, jakby miał zamiar bronić przełęczy własnym ciałem i rozganiać olbrzymy kopyścią. – Saga broniła kiedyś tej przełęczy, mając przeciw sobie armię tysiąca nieumarłych!
Reduta Buntowników przetoczyła się jak kamień przez środek pogrążonego w chaosie obozowiska. Pam zauważyła, że kilku najemników posyła w kierunku wozu Baśni ponure spojrzenia, jakby odmowa wzięcia udziału w walce z hordą była co najmniej zdradą ludzkości.
Może mają rację, pomyślała dziewczyna. Czyż w tej robocie nie chodzi o walkę z potworami?
Tymczasem, choć bestie były tak miłe, że zebrały się w jednym miejscu (zapominając o tym, czego nauczyła je wizyta w Castii), Róża była bardziej zainteresowana dokończeniem trasy i zrealizowaniem kontraktu niż uczestnictwem w pogromie największego zagrożenia od czasu wojny wyzwoleńczej.
Daj spokój, napomniała się Pam, wchodząc po stopniach z tyłu wozu. Jesteś teraz bardem tej grupy. Masz przygrywać na lutni, nie zadawać pytania czy pouczać Krwawą Różę, na czym polega bycie najemnikiem. Trzymaj więc gębę na kłódkę, dopóki ktoś nie poprosi cię, byś zaśpiewała.
Właśnie miała zamknąć za sobą drzwi, gdy usłyszała zdławiony okrzyk i w mroku, do którego jej wzrok jeszcze się nie przyzwyczaił, zobaczyła pędzącą ku niej bestię.
Rozdział ósmy
ZŁOCZYŃCA Z TYSIĄCA PIEŚNI
Zanim Pam zdążyła zarejestrować parę krętych rogów, łomot kopyt o podłogę i odór nieprzetrawionego wciąż alkoholu, bestia ryknęła: „Z drogi”, po czym przemknęła obok niej. Wypadła za drzwi, stoczyła się po schodach i ległszy w błocie, puściła panoramicznego pawia.
Moment później uwagę dziewczyny zwrócił głośny rechot. Brune stał w kącie kuchni, nalewając wrzątku z opalonego czajnika prosto na michę łamanego owsa.
– Witam ponownie – rzucił. – Ponoć Jain cię szuka.
– Już mnie znalazła – zapewniła go Pam, po czym wskazała na bestię, która wypadła przed momentem na zewnątrz. – Co to?
– Satyr na wielkim kacu – wyjaśniła Cora wylegująca się na sofie przy palenisku.
Miała na sobie krótką czarną tunikę, która odsłaniała niemal całe nogi, dzięki czemu Pam mogła się przyjrzeć znacznie większej części zdobiącego je tatuażu. Przy tak marnym oświetleniu niewiele było widać, ale każdy element tego czegoś był równie przerażający jak przywołany na arenie drzewiec.
– Satyr? Co on tu robi?
Brune minął ją, dmuchając na łyżkę parującej owsianki, która zaraz trafiła do jego ust.
– Rzyga – wyjaśnił, jakby sama tego nie widziała, po czym zwrócił się do klęczącego w błocie stwora. – Mówiłem ci, żebyś nie jadł tego paska, Rod. Albo żebyś chociaż najpierw zdjął z niego sprzączkę.
Rod?
Pam wodziła spojrzeniem od szamana do satyra, którego nie rozpoznała bez dziwacznego kapelusza i krzykliwego odzienia. Jego nogi porastała brązowa sierść, a kolana zginały się w przeciwną stronę, jak u jelenia. Zamiast stóp miał masywne kopyta, a z płowej grzywy sterczała para krętych rogów.
– Zaraz, to Roderyk jest…
– …naszym przyjacielem – dokończył Bezchmurny, pojawiając się znienacka u jej boku. Posiniaczone ciało ukrył pod błękitną szatą, ale rozcięcia na jego twarzy już się prawie zagoiły. Posłał Pam blady uśmiech, a ona przypomniała sobie słowa wujka Branigana, który twierdził, że druinowie widzą najbliższą przyszłość, co znaczyło, że umieją odpowiadać na niezadane jeszcze pytania. – To, czym jest, nie ma dla nas znaczenia – kontynuował Bezchmurny. – Liczy się, jaki jest. A pomimo rozlicznych wad bywa szczery, lojalny i dzielny.
Pam spojrzała spode łba na klęczącego satyra.
– Dzielny?
– Na swój sposób – potwierdził druin. – Umiałabyś żyć pośród potworów, maskując się jedynie dziwacznym kapeluszem i rozczłapanymi butami?
Była pewna jak diabli, że nie dałaby rady, ale skoro on już to wiedział, nie siliła się nawet na odpowiedź.
– Jeśli uważasz, że wygląda dziwnie, gdy jest nagi, poczekaj, aż zobaczysz gołą Corę – wymamrotał Brune z ustami pełnymi owsianki.
– Wal się – rzuciła przywoływaczka.
– Jest jeszcze bardziej włochata – dokończył szeptem szaman.
– Powiedział ten, który spędził ostatnią noc pod postacią niedźwiedzia – zakpiła Cora.
Bezchmurny położył dłoń na ramieniu Pam. Jego długie uszy przechyliły się w przód, co wzięła za wyraz zatroskania.
– Drżysz cała.
W tym momencie zrozumiała, że szczęka zębami, zacisnęła więc mocniej usta.
– Jain zabrała mi opończę.
Druin zaśmiał się pod nosem, jakby rabunki i groźby były czymś zabawnym. Potem przyjrzał się uważniej dziewczynie.
– Zaraz wrócę – rzucił, ruszając na przód wozu.
Drzwi wygódki stanęły nagle otworem i stanęła w nich kobieta, która na pewno nie była Różą. Okrywało ją prześcieradło, lecz nie do końca. Blada i piegowata, miała obfite biodra, którym Pam mogłaby się przypatrzeć uważniej, gdyby kobieta nie poprawiła na sobie prześcieradła, dostrzegłszy lubieżne spojrzenie szamana.
– Cześć, Chmura.
– Cześć, Penny. – Druin minął ją, nie patrząc nawet w jej stronę.
Kobieta nazwana Penny pokręciła głową, przy czym rude kosmyki zatańczyły na skraju prześcieradła.
– Czy to ty, misiu, tak się dobijałeś przed chwilą do drzwi?
Brune