Krwawa Róża. Nicholas Eames. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Nicholas Eames
Издательство: PDW
Серия: Fantasy
Жанр произведения: Героическая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788380626782
Скачать книгу
znów zdusił śmiech, choć nie do końca mu się to udało, a potem odszedł od stołu. Pam usłyszała zza pleców jego dziki rechot.

      – Jakby tego było mało, Mary też powróciła – dodała kobieta – tyle że przemieniona w jakiegoś diabła! Mąż przywalił jej łopatą, odrywając prawie całą szczękę, a ona nadal za nim lazła. Zdołaliśmy ją zamknąć, więc sterczy teraz i gapi się na nas tymi ślepiami, w których płonie biały ogień. Nie możemy…

      – Zaraz – uciszył ją szaman, unosząc dłoń. – Twierdzisz, że w jej oczach płonie biały ogień? W ślepiach psa także? – Kobiecina przytaknęła pośpiesznie, a wtedy Brune przesunął sakiewkę w jej stronę. – Zabieraj pieniądze – powiedział. – Nie trzeba ci najemników, tylko kilku silnych mężczyzn. Każ im przetrząsnąć chałupy w waszej wiosce. Niech szukają dziwnych rysunków nakreślonych kredą, świec, kościstych staruchów w czarnych szatach.

      Kobieta pociągnęła nosem.

      – Ale dlaczego?

      – Ponieważ to nie Mary ani Feniks są waszym problemem, tylko nekruś, który osiedlił się gdzieś w pobliżu.

      – Co?

      – Nekromanta – uściślił Brune, ale i to niewiele powiedziało jego rozmówczyni. – Taki czarownik, który używa czarnej magii – wyjaśnił, na co kobieta nakreśliła szybko na piersi znak koła. – Możecie też uciąć głowę tej Mary i spalić ją. To samo dotyczy psa. Ale najlepiej będzie, jeśli poszukacie tego, kto odpowiada za ich przywrócenie. Znajdźcie go, zabijcie i po problemie.

      Kobieta zgarnęła sakiewkę i przytuliła ją do piersi.

      – Jeśli zabijemy tego neckermana…

      – Nekromantę.

      – …to Mary i Feniks spoczną w spokoju? Na dobre?

      – Na dobre – przytaknął szaman. – Marionetka nie może tańczyć, jeśli nikt nie pociąga za sznurki.

      Kobiecina podziękowała mu wylewnie, po czym się oddaliła.

      Roderyk wrócił chwilę później, przynosząc kubki czegoś, co zwano kukurydzianką. Było ciemne jak kawa, gęste jak syrop i pachniało słodyczą.

      – Cóż to takiego? – zapytała Pam, zerkając w czarne lustro kubka.

      – Fantryjski rum, nierafinowany cukier… Na południu piją to jak wodę. – Satyr odsunął kapelusz z oczu. – Nie kosztowałaś tego jeszcze? Można powiedzieć, że matka wychowała mnie na tym napitku.

      – Jaka była twoja matka? – zainteresowała się dziewczyna.

      Roderyk poskubał spiczastą bródkę.

      – Podobna do mnie, jak sądzę, tylko rogi miała większe, nogi bardziej owłosione i bardziej capiło jej z ust. Aha, i jeszcze potrafiła śpiewać jak napalona syrena.

      – Moja też – przyznała Pam, a potem, ponieważ była już podchmielona, co dodawało jej śmiałości, a satyr mówił o matce w czasie przeszłym, nie teraźniejszym, odważyła się zadać kolejne pytanie. – Jak zginęła?

      – Potwory ją zabiły.

      Dziewczyna zrobiła wielkie oczy.

      – Potwory? – Sama do wczorajszego dnia zaliczała satyrów do tej kategorii, była więc ciekawa, kim są zdaniem Roderyka.

      – Raga. Mówi ci to coś? – zapytał, zamiast odpowiedzieć.

      Owszem, mówiło. W końcu nie na darmo kręciła się po targowisku potworów w Ardburgu.

      – To coś w rodzaju wielkich ludzi kotów.

      – Mniej więcej. Cóż, stado takich bestii zabiło moich rodziców, ponieważ nie chcieli się przyłączyć do hordy z Wyldu.

      Pam pomyślała o osobniku tej rasy widzianym na targowisku. Został zniewolony, a mimo to szczerzył się do niej przez kraty. „Hej, dziecko!”, zawołał. „Ilu koboldów trzeba, by osiodłać konia?” Zignorowała go wtedy i nigdy nie poznała zakończenia tego żartu.

      – Zatem to także potwory?

      Roderyk unikał patrzenia jej w oczy. Pociągnął z kubka długi łyk i wymamrotał pod nosem:

      – Tylko wtedy, gdy tego chcą.

      Rozdział dziesiąty

      POKAZ CIERPIENIA

      Arenę w Leśnym Brodzie zwano Histerium. Była o wiele mniejsza od Wąwozu, ale uformowano ją w kształt czarki i zbudowano wyłącznie z metalu, przez co dla kogoś na kacu – jak Pam – wydawała się przeraźliwie głośna. Każdy okrzyk i każde stąpnięcie dobiegające spoza zbrojowni rozłupywały jej czaszkę nie gorzej niż solidny cios toporem. Żołądek wciąż miała pełen ogromnych ilości piwa, wina, whisky i donoszonej przez Roderyka kukurydzianki – a każdy z tych napitków rywalizował teraz w jej trzewiach o pierwszeństwo w powrocie do ust.

      Brune przyszedł ostatni. Oczy miał podkrążone, jakby ktoś mu je popodbijał, a na ustach szkarłatną pręgę, która – Pam miała taką nadzieję – była pozostałością po czyimś makijażu. Na brudne ciuchy narzucił luźny skórzany kubrak i kiedy wtaczał się do pomieszczenia zbrojowni, podpierał się glewią jak laską.

      Cora uniosła przekłutą kością brew.

      – Ciężka noc, Brune?

      – Brutalna nawet – wycharczał.

      – To na pewno twoje odzienie?

      – Teraz już tak.

      – A gdzie masz drugi but? – zainteresowała się Pam.

      Brune poruszył nerwowo palcami bosej stopy.

      – Tam, gdzie go zostawiłem – odparł obronnym tonem. – Czy ktoś ma może…

      – Łap! – Roderyk podał mu bukłak, który szaman błyskawicznie opróżnił, po czym otarłszy usta wierzchem dłoni, raźniej spojrzał na świat.

      – Co się stało? – zapytała Róża, westchnąwszy głośno.

      Szaman podrapał się po brodzie. W jego oczach pojawił się nawiedzony blask, który przemknął jak chmura przez tarczę księżyca.

      – Nie pamiętam.

      – Skrzywdziłeś kogoś? – zaciekawił się Bezchmurny, nie odrywając wzroku od kamiennej monety, którą obracał w palcach.

      – Nie… nie pamiętam – powtórzył vargyr z taką miną, jakby zaraz miał się rozpłakać. – Aczkolwiek nie sądzę.

      Róża przygryzła dolną wargę jak hazardzistka, która zastanawia się, co lepiej obstawić: gniew czy współczucie.

      – Oszczędzaj się dzisiaj – poradziła. – Jestem pewna, że reszta z nas da sobie radę. Chmura? Cora?

      – Damy radę – zapewnił druin.

      Tuszowiedźma trąciła szamana w żebra, ale delikatnie.

      – Zatem będzie jak zwykle?

      Brune zmusił się do pokornego uśmiechu.

      – Dzięki – mruknął, po czym jeszcze cichszym głosem dodał, rzucając gdzieś w przestrzeń: – Przepraszam.

      – Nie ma za co – powiedziała Róża. – A teraz wybijmy potwory, zadowólmy ludzi i spieprzajmy stąd w podskokach.

      – Dopiero