– Tylko dlatego, że pracowałaś w knajpie – stwierdził, po czym oboje się roześmiali.
Obóz w dole tętnił życiem. Składano namioty, woźnice pokrzykiwali jeden na drugiego, gdy wozy zaczynały się toczyć błotnistą drogą.
– Słuchaj… – rzucił w pewnym momencie Branigan. – Mogę cię o coś prosić? Uważaj na siebie. Obowiązkiem barda jest uważna obserwacja walk, nie branie w nich udziału. Bard nigdy nie walczy – powtórzył, a w jego ton wkradł się smutek. – Właśnie sobie przypomniałem… – Odstawił kubek na ziemię i wsunął dłoń pod opończę, by wyjąć metalowy cylinder długi jak dłoń Pam.
Zasępiła się na ten widok.
– Skąd to masz?
– Nieważne – zbył ją. – To, że Baśń nie wyrusza przeciw hordzie z Brumalu, nie oznacza jeszcze, że nie grozi ci niebezpieczeństwo. Ile wiesz o przeszłości Róży?
– Prawie wszystko – zapewniła go Pam.
– Wszystko, o czym mówią pieśni, chcesz powiedzieć. Czyli wiesz o cyklopie, bo to wszyscy wiedzą, i słyszałaś o pojedynku z księciem centaurów. Wiesz, że spaliła piracką flotę w Wolnym Porcie i poprowadziła ocalonych z Castii do bitwy przeciw Ostatniemu i jego hordzie. Ale czy jest ci wiadome, że Baśń to nie jej pierwsza grupa? A raczej nie ta sama.
– To znaczy… – zachęciła go Pam.
– To znaczy, że zabiła część poprzedniej ekipy.
Dziewczyna zrobiła wielkie oczy.
– Słucham?
– Może słowo „zabiła” nie jest najtrafniejsze – wyjaśnił – ale zginęli wszyscy, ponieważ przekonała ich, by walczyli o Castię.
– Na krwawych bogów, to nie to samo!
– Wiem, wybacz. Chodzi mi jednak o to, że Róża jest świetną liderką i doskonałą wojowniczką, bez cienia wątpliwości jedną z najlepszych, jakie kiedykolwiek widziałem. Ale ma też pretensje do całego świata. Wciąż usiłuje coś udowodnić, nie wiem, czy sobie, czy ojcu, czy nam wszystkim pospołu. Bycie córką Złotego Gabriela nie jest proste ani łatwe. Niektórym legendom nie sposób dorównać, tymczasem… Róża przyjmowała kontrakty, które inne grupy odrzucały. Robiła wypady do Wyldu, gdy nikt inny nie chciał tam się zapuszczać. Wreszcie Baśń zawsze naraża życie, wchodząc na arenę, mimo że inne grupy walczą z jakimiś niedobitkami.
Pam przełknęła spory łyk szybko stygnącej kawy.
– Mógłbyś przejść do sedna?
– Dzisiaj, kiedy kolejna horda zagraża Kaskarowi, a kto wie, może i Agrii, Róża nagle zdecydowała, że da przed nią nogę? To nie ma sensu.
– Zapominasz, że Baśń ma kontrakt w Marchii Zguby.
– Nie zapominam. Jeśli wierzyć Bezchmurnemu, tam też będzie gorąco. Dlatego ci to daję. – Przekręcił oburącz metalową tubę. Rozpadła się na dwoje, odsłaniając złotą szpilę. – Wiesz, co to jest? – Pokręciła głową. – To kolec błędnego ognika. Nazywamy go Ostatnim Refrenem. Jeśli coś kiedyś pójdzie nie tak… Jeśli Róża i pozostali wpakują się w kłopoty, z których nie zdołają się wykaraskać… Dziabniesz się tym kolcem. Bardzo mocno.
– I co wtedy? – zapytała.
– Umrzesz. A w każdym razie będziesz wyglądała na martwą. Efekt utrzyma się przez kilka dni, czyli do czasu, gdy potencjalny zabójca i jego ludzie pójdą sobie w diabły. Chyba że to będą kanibale, oni ogryzą cię do ostatniej kostki, niestety. Masz. – Skręcił ponownie cylinder i podał go dziewczynie. – Obyś nigdy nie musiała tego użyć.
Pam rzadko się modliła, ale w tym wypadku zaniosła milczącą modlitwę do bogów, aby nie musiała się uciekać do udawania martwej, by ocalić życie.
– Dzięki – mruknęła, przyjmując pojemnik.
W tym czasie trakt poniżej został zakorkowany kawalkadą wozów i tłumami wojowników zmierzających na zachód pod ponurym stalowym niebem. Zważywszy na fakt, że większość maszerujących jeszcze kilka godzin temu była urżnięta w trupa, Pam wydawało się cudem, że zdołali utrzymać w żołądkach śniadanie, nie mówiąc już o wdzianiu pancerzy. Wozy wracały do miasta, ponieważ zawadzałyby jedynie w drodze do Cragmoor.
– Chyba powinienem dobudzić chłopaków kilkoma celnymi kopniakami – odezwał się w końcu Branigan. On i Pancerniki ruszali na zachód, jak wszyscy pozostali najemnicy. Wujek Pam nie należał do najgorętszych orędowników tej wyprawy – jako że brał udział w bitwie o Castię, a wspomnienie hordy Ostatniego nadal przyprawiało go o koszmary – ale członkowie grupy, to znaczy ci, których wynajął, by zastąpili jego dawnych druhów, gdy dawna grupa poszła w rozsypkę – uparli się, by tam iść. Nie dane im było wziąć udział w największej bitwie, o jakiej mówił świat, zatem robili co w ich mocy, by zasłużyć na miejsce w innej pieśni.
– Ja też powinnam już iść – stwierdziła Pam, a potem, tknięta myślą, że może stracić obu ludzi, których prawdziwie pokochała ostatnimi laty, dodała: – Zobaczymy się jeszcze, prawda?
– Oczywiście – odparł z uśmiechem na ustach wujek.
Branigan nie był dobrym kłamcą (zapewne dlatego nie miał szczęścia w kartach), tym bardziej więc doceniła tę jego próbę.
Pam zdążyła przebyć połowę obozu, zanim dostrzegła zmierzającą w jej kierunku Jain. Najemniczka uśmiechała się szeroko i machała ręką, tak więc dziewczyna odpowiedziała podobnym gestem.
Niestety takie uniesienie ręki skutkuje zazwyczaj niemożnością zablokowania celnego ciosu wymierzonego w brzuch. Pam zwinęła się wpół na pięści Jain. Z jej ust trysnął strumień gęstej pary, który ulotnił się błyskawicznie, jakby sam obawiał się pobicia.
Jain poklepała Pam po głowie, następnie zaś się pochyliła, by spojrzeć jej prosto w oczy.
– Zasłużyłaś sobie na to, dziewko. Wiesz dlaczego?
– Wuuch – tyle zdołała wydusić ofiara.
– Nie – zaprzeczyła Jain. – Nie walnęłam cię za to, że wczoraj ukradłaś mi łuk. Mam więcej łuków niż problemów, a tych ostatnich nigdy mi nie brakuje.
Ty idiotko, zganiła się w myślach Pam. To był jej łuk? Ukradłaś broń Jain?
– Nie – najemniczka tymczasem kontynuowała – dostałaś ode mnie dlatego, że to ja jestem najlepszą łuczniczką Grandualu. Najpewniejsza ręka wszystkich pięciu dworów, tak mnie nazywają. Całymi latami tyrałam, by zdobyć ten tytuł, i w końcu sobie na niego zapracowałam: w lasach Agrii, na polu bitwy pod Castią… Później tylko robiłam wszystko, by go utrzymywać, każdego cholernego dnia, który Pan Lata raczył mi darować. Ale warto było. Wiesz czemu? Bo każda mała dziewczynka, która chwyta za zabawkowy łuk, udaje… No, kogo?
Pam odpowiedziała, choć zabrzmiało to jak charkot.
– Otóż to. – Jain postukała się rozprostowanym kciukiem w pierś. – Mnie. Ale potem musiałaś zjawić się ty i powalić pieprzonego cyklopa jedną jedyną strzałą! I to moją! A to znaczy, że już wkrótce, gdy kolejne smarkule zaczną się bawić łukami, będą udawać, że są Bardem, i wkrótce to miano będzie powtarzane na placach zabaw od Słonego Dna po carteańskie stepy. Więc nie – podkreśliła – nie walnęłam cię za kradzież łuku. Dostałaś za to, że ukradłaś mi całą pieprzoną tożsamość!
Pam