– Czy ja naprawdę go zabiłam?
Najemniczka zanurzyła szmatkę w misce stojącej u jej stóp.
– Cyklopa? Nie, nie zabiłaś go. Ja poderżnęłam mu gardło.
Pam nie wiedziała, czy powinna poczuć z tego powodu ulgę czy raczej zawód.
– Chybiłam zatem.
– Zależy, w co chciałaś trafić – stwierdziła Róża, wskazując bandaż opasujący jej prawe udo.
Pam potrzebowała chwili, by zrozumieć.
– Nie…
– Tak.
– Trafiłam ciebie?
– Trafiłaś mnie – potwierdziła najemniczka. – Ale marnie ci poszło. Krwawiłam mocniej po wyjęciu drzazgi.
– Postrzeliłam cię… postrzeliłam… – powtarzała oszołomiona Pam. Zdumienie stłumiło nawet ból głowy.
Róża wyżęła szmatkę.
– Mów, co chcesz, ale pięćdziesiąt tysięcy widzów z Wąwozu i tak umrze w przekonaniu, że ubiłaś cyklopa jedną strzałą.
Po tych słowach zapadła cisza. Para pijaków przeszła pod oknem sypialni, bełkotliwie śpiewając. Jeden zatrzymał się na moment, by ulżyć sobie pod ścianą Reduty Buntowników, a potem potruchtał za oddalającym się przyjacielem. Pam również zbierała się do wyjścia, gdy kolejne słowa najemniczki osadziły ją w miejscu.
– Mało brakowało, a doprowadziłabym dzisiaj do jego śmierci – oznajmiła, przykładając szmatkę do czoła Bezchmurnego. – Byłam zbyt niezdarna. Nieodpowiedzialna. Powinniśmy uderzyć na bestię pospołu, ale ja chciałam pokonać ją w pojedynkę. Naraziłam tym członków grupy i omal nie straciłam barda. – Zaśmiała się ponuro. – Tatuś nie byłby ze mnie dumny.
– Byłaś nieustraszona – zaprotestowała Pam.
– Nieustraszona? – Głos najemniczki stał się nagle ostry jak klinga sztyletu. Podniosła głowę, ale jej oczu nie było widać spod nasrożonych brwi. – Nie, Pam. Bałam się jak diabli.
Bezchmurny poruszył się na łożu. Wymamrotał ciąg melodyjnych słów w języku, który Pam wzięła za druiński.
Róża pogładziła pokrytym odciskami palcem futerko na jednym z długich uszu.
– Powinnaś już iść – rzuciła, ale bez wrogości w głosie. – Znajdź Brune’a i Corę, oni o ciebie zadbają. Głupio byłoby przegapić pierwszą imprezę w Obozie Wojowników.
Pam przytaknęła, po czym obróciła się, by wyjść.
– Przy okazji… Zyskałaś przydomek.
Dziewczyna zatrzymała się i odgarnęła kosmyk włosów za ramię. Najemniczka była odwrócona plecami do niej, z tej perspektywy wydawała się niesamowicie drobna, choć była przecież legendą. Krwawą Różą.
– Jaki przydomek? – zapytała.
– Jaki? Wkrótce sama się dowiesz.
– A niech mnie, jeśli to nie Bard we własnej osobie!
Zdyszana po wspinaczce na szczyt wzniesienia Pam podała wujkowi cynowy kubek pełen kawy, który przyniosła, a potem ujęła w obie dłonie własny napitek.
– Litości – mruknęła. – Ty też? Co ty tu w ogóle robisz? Szukałam cię po całym obozie.
– Wyszedłem nogi rozprostować – odparł Branigan. – Oczyścić umysł. Pożegnać się.
– Z czym? Z miastem?
Leżący na wschód od tego miejsca Ardburg wyglądał jak kupa posępnego kamienia nakrytego kożuchem dymu.
– Z nim też.
Na tej wysokości wiatr był wyjątkowo chłodny, dlatego Pam dziękowała losowi za to, że zanim tu wlazła, przywdziała czyjąś kapotę, całkiem niezłą zresztą, obszytą skórą i lamowaną na kołnierzu srebrem. Owinęła się nią teraz szczelniej i obrzuciła spojrzeniem panoramę Obozu Wojowników. Nie umiała sobie przypomnieć większości wydarzeń z minionej nocy (może to i lepiej), ale to, co kołatało się pod jej czaszką (na przykład wylanie połowy flaszki agriańskiego bimbru prosto w zakrwawiony oczodół Alkaina Tora), wydawało się jakimś koszmarem. Wiedziała tylko jedno: tej nocy złamała chyba wszystkie zasady wymyślone przez ojca i przy okazji parę tych, których jeszcze nie wymyślił.
– Co ci się nie podoba w przydomku Bard? – zaśmiał się Branigan. – Jest niezły. Nie lubisz go?
– Nie zasłużyłam na niego – wymamrotała.
– Nie zasłużyłaś? Pam, zabiłaś cyklopa jedną strzałą! Wiesz, ilu strzał ja potrzebowałem, żeby ubić taką bestię?
– No ilu?
– Ani jednej! W życiu nie mierzyłem się z pieprzonym cyklopem. Gdybym spotkał takiego w Wyldzie, tak bym spieprzał, że pogubiłbym buty. Poza tym nie umiem strzelać z łuku.
– To podobnie jak ja.
Wujek zerknął na nią podejrzliwie.
– O czym ty mówisz?
– Spudłowałam. Nie trafiłam w stojącego tuż przede mną potwora wielkości chaty, a w dodatku… – Zamilkła, by sprawdzić, czy są sami na szczycie wzgórza. Byli, ale i tak zniżyła głos do szeptu. – Ugodziłam Różę.
Branigan opluł się gorącą kawą.
– Co zrobiłaś?
– Wpakowałam strzałę w Różę! – wysyczała.
Spoglądał na nią przez moment w niemym osłupieniu.
– Zabiłaś Różę?
– Nie, skąd… – Pam westchnęła ciężko. – Tylko ją drasnęłam. Ale to ona zabiła cyklopa, nie ja.
– Jak?
Pam przeciągnęła palcem po gardle, imitując gest podrzynania.
– Chlasnęła go po tętnicy, a gdy padł…
– Pamiętam. – Branigan się skrzywił. – Miazga.
– Miazga – powtórzyła za nim. – A teraz wszyscy mają mnie za jakąś… Sama nie wiem, za kogo mnie mają, ale minionej nocy trzech promotorów próbowało mnie podkupić. Jeden z nich obiecywał, że wystawi mnie za miesiąc w samym Pięciodworze, żebym walczyła jako harcowniczka dla Kruków Burzy! A ja jestem przecież tylko zwykłym bardem! – poskarżyła się na głos. – U licha, nawet nim nie jestem tak naprawdę!
– Jesteś Bardem – poprawił ją Branigan. Pociągnął łyk kawy, po czym spojrzał w zamyśleniu na północ i zdobiące ją białe szczyty łańcucha górskiego. – Nie mamy wpływu na to, co myślą o nas inni ludzie. Wczoraj stałaś się legendą, Pam. A legendy są jak toczące się kamienie: lepiej usunąć im się z drogi, jeśli ci życie miłe.
– Czy ty to właśnie wymyśliłeś? – zapytała.
Wujek uśmiechnął się przebiegle.
– Ależ skąd. Zwędziłem to powiedzenie twojej mamie.
Pam wybuchnęła śmiechem, a potem przez dłuższą chwilę wpatrywała się w jego twarz: złamany nos, przyprószoną siwizną brodę, zmarszczki wokół oczu.
Kiedy on