– Zaczyna się – wtrącił Branigan, kierując uwagę rozmawiających na arenę.
Cyklop wymierzył niezdarnego kopniaka w stronę nadbiegającej Róży. Ominęła jego nogę, wykonując zwinny piruet, a potem wyskoczyła wysoko i wbiła jedną klingę w łydkę bestii. Wykorzystała tę broń jak podporę, by podciągnąć się wyżej i wbić drugi bułat. Pam przypuszczała, iż po latach niewoli cyklop uodpornił się na zadawany mu ból bądź zawsze miał tak grubą skórę, że w ogóle niczego nie odczuwał, w każdym razie obrócił się tylko, zaskoczony nagłym zniknięciem przeciwniczki, która tymczasem wspinała się zwinnie po jego kończynie.
Cora pozostała w pozycji, którą przyjęła przed przywołaniem, lecz stwór, który wyłonił się z jej ciała, rozprostował szkieletowe członki. Nad pomarszczonym pniem pojawiła się twarz, a z jej ust dobiegł skowyt – trudno powiedzieć: wściekłości czy agonii. Zaraz po nim dał się słyszeć szmer pięćdziesięciu tysięcy wstrzymywanych oddechów na widok rozłożystej korony, która zajęła się błękitnymi płomieniami. Stwór oddalił się od Cory, krocząc na pękach korzeni przypominających odnóża chrząszcza. Przy każdym chwiejnym kroku z góry sypały się setki płonących liści.
Pam odwróciła się do Roderyka.
– Co to jest?
Promotor najpierw wydmuchnął dym, a potem spojrzał na nią z politowaniem.
– Oczu nie masz? To drzewo z płonącą koroną.
Róża wspięła się na nogę cyklopa, Bezchmurny zaś zajął miejsce na wprost niego, aby wystawić się na kolejny atak. Potwór próbował go rozdeptać, lecz druin, który nadal nie dobył broni, uniknął morderczego ciosu, wykonując prosty unik, zupełnie jak pielgrzym, który na polnej drodze ustępuje zaprzęgowi rolnika. Gdy cyklop ponowił atak, tym razem drugą nogą, Bezchmurny znów nienerwowo uskoczył.
W końcu Madrygał opuścił pochwę. Wąska klinga zaśpiewała w dłoniach druina, opadając na trzy z palców giganta i odcinając je kompletnie.
Pam pochyliła się do ucha wujka, by przekrzyczeć wrzaski tłumu.
– Szybki jest!
Branigan przestał bić brawo tylko dlatego, że potrzebował palców, by zagwizdać. Potem pacnął się otwartą dłonią w skroń.
– To prekognicja.
– Pre co?
– Króliki umieją przewidywać przyszłość – wyjaśnił, używając slangowego określenia na druinów, które z pewnością nie spodobałoby się Bezchmurnemu. – Wiedzą, co zaraz się wydarzy albo co może się wydarzyć, zanim to się wydarzy.
Uznawszy, że Branigan bredzi po pijaku, Pam odwróciła się do Roderyka.
– To prawda?
Promotor zbył ją wzruszeniem ramion.
– Mniej więcej.
Bezchmurny okrążał tymczasem bestię wolnym krokiem. Madrygała trzymał nad głową, gotów do wyprowadzenia następnego ciosu. Cyklop śledził go uważnym spojrzeniem. Sącząca się z jego pyska krew ściekała po wydatnym brzuszysku i paskudziła już wystarczająco brudną przepaskę biodrową.
Róża musiała trafić w jakiś nerw na jego dupie, ponieważ zaryczał nagle i zamachnął się wielką łapą, by ją z siebie strząsnąć. Uniknęła uderzenia, chwytając się rękojeści wbitej broni jak wspinacz, który zawisa nad przepaścią. Znajdowała się już co najmniej dwadzieścia stóp nad areną. Upadek z tej wysokości nie powinien jej zabić, ale oszołomiłby ją na pewno, a przez to naraził na przypadkową śmierć przez rozdeptanie.
Bezchmurny, próbując ponownie skupić na sobie uwagę cyklopa, wyprowadził cięcie na wysokości kostki. Okazało się płytkie, klinga odbiła się od kości, ale gdy cyklop zareagował, druin śmignął mu zwinnie pomiędzy nogami.
Gdy Róża dotarła na wysokość pasa, cisnęła oba bułaty na ziemię. Czepiając się fałd przepaski biodrowej, wspięła się jeszcze wyżej, na plecy pochylonego mocno cyklopa, który nadal próbował rozdeptać druina. Wzdłuż kręgosłupa potwora biegło pasemko niebieskich włosów, po którym najemniczka wspinała się z zaskakującą zręcznością.
Znajdujący się poniżej niej Bezchmurny musiał salwować się ucieczką, ponieważ cyklop zaczął nagle używać rąk. Mimo przewagi szybkości, którą posiadał druin – jak również mimo wrodzonego daru przewidywania najbliższej przyszłości – nie był w stanie unikać cyklopa w nieskończoność. Wykonał unik, ale tym razem łapa giganta przeszła tak blisko, że otarła się o jego uszy, a gdy nastąpił dalszy atak… zamiast uchylić się, zrobił coś przeciwnego. Tak to przynajmniej wyglądało z perspektywy Pam.
Jęknęła razem z innymi, gdy uderzony druin poleciał na drugi kraniec areny i znieruchomiał tam, gdzie upadł.
W tym momencie cała widownia wstrzymała oddech. Cyklop wydał z siebie charkotliwy ryk i ruszył w stronę powalonego przeciwnika.
Roderyk wyciągnął fajkę spomiędzy zębów.
– Niedobrze… – mruknął z rezygnacją charakteryzującą człowieka, który widzi, jak pies sąsiada przykuca na jego wypielęgnowanym trawniku.
Pam odwróciła się do wujka.
– Ten potwór go nie zabije, prawda? Oni mu na to nie pozwolą.
– Jacy oni? – zapytał Branigan, potrząsając głową.
Wskazała kordon zbrojnych pilnujących obu wylotów kanionu na wypadek, gdyby któraś z walczących bestii próbowała się wydostać na wolność. Żaden z nich nie palił się, by nieść pomoc Bezchmurnemu. Pam miała poważne wątpliwości, czy choć jeden podjąłby walkę, gdyby potwór na nich ruszył.
W tym momencie płonący twór Cory zwarł się z cyklopem. Jeden z konarów cisnął chmurę płonących liści na przeciwnika, ale te odbijały się od poznaczonej bliznami skóry jak iskry od stalowej płyty.
Tuszowiedźma podniosła się niepewnie, twarz miała bladą, przepocone włosy lepiły się do jej czoła i skroni. Pam zauważyła, że klatka piersiowa Cory unosi się, jakby dla zaczerpnięcia tchu…
Gdy wypuściła powietrze z płuc, przez koronę przywołanego przez nią upiornego drzewa przedarł się prawdziwy wicher. Porwał wszystkie liście i cisnął nimi prosto w głowę cyklopa. Chmura płonących os żądliła bez opamiętania, zwęglając się w locie, lecz potwór zdążył zacisnąć masywną powiekę, chroniąc w ten sposób przed ogniem jedyne wyłupiaste oko.
Cyklop odłożył dobicie Bezchmurnego na później, by zająć się bardziej realnym zagrożeniem. Obie bestie zwarły się na moment, lecz jednooki był znacznie masywniejszy, a co za tym idzie – silniejszy, z łatwością uniósł więc pozbawione liści drzewo i uderzył nim z rozmachem o ziemię, jakby było gigantyczną maczugą. Twór Cory rozprysł się na drzazgi i zniknął, ulatując pasemkami czarnego dymu.
Tuszowiedźma padła ponownie na kolana, a cyklop podjął przerwany marsz ku nieprzytomnemu druinowi.
Uczepiona jego grzbietu Róża mało co widziała. Jeśli nawet domyśliła się z reakcji tłumu, że twór Cory przestał istnieć, a Bezchmurny czeka już tylko na śmierć, nie mogła nic uczynić.
Tak samo jak ja, pomyślała Pam tuż przed tym, zanim podskoczyła, gdy wujek Branigan położył jej dłoń na ramieniu.
– Lepiej odwróć głowę, mała. To nie będzie przyjemny widok.
Odwróć głowę…
Tak