Cora wyszła na pomost ostatnia. Owinięta ciężkim czarnym szalem, wydawała się bezbronna, choć ktoś o wprawnym oku mógłby dostrzec trzy ukryte w odzieniu sztylety. Ona sama ignorowała fakt, że pięćdziesiąt tysięcy ludzi obserwuje każdy jej ruch.
– Zachwyćcie jednych, zabijcie drugich! – zawołał za podopiecznymi Roderyk, po czym przepchnął się do stojącej wciąż przy oknie Pam.
Teraz, gdy na arenę wkraczała Baśń, przy parapecie zrobiło się tłoczno.
– Czy to prawda, że nie wiesz, z czym mają dzisiaj walczyć? – zapytała go dziewczyna.
Promotor był od niej o pół stopy niższy, musiał więc zadrzeć śmieszny kapelusz, by spojrzeć jej w oczy.
– Owszem, nie wiem – przyznał. – I bardzo mi się to nie podoba. Mój kontakt w tym mieście wspomniał jedynie, że przygotował coś niezwykłego. „Róża będzie zachwycona”, tak powiedział. A ona weszła w to w ciemno! – Wyciągnął z sakwy długą fajkę i zaczął ją nabijać. – Czasami wydaje mi się, że ta kobieta pragnie młodo zginąć… – wymamrotał, po czym zerknął spode łba na Pam. – Nie mów jej, że to ode mnie usłyszałaś.
Po lewej usadowił się wujek Branigan trzymający dwa kufle pełne piwa.
– Dzięki – powiedziała, wyrywając mu jeden z ręki.
– Co? A, tak, częstuj się, proszę – mruknął.
Gdzieś w dole zabrzmiał dzwon. Moment później Pam zauważyła, że wrota po drugiej stronie areny zaczynają się otwierać. Widownia zamarła; w kanionie, na balkonach i mostach zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Zaraz wynurzy się najpotężniejsza bestia, jaką zdołali schwytać łowcy Ardburga. Potwór godzien tego, by stawić czoło najsłynniejszej grupie najemników w całym Grandualu…
Bynajmniej. Pam dostrzegła jednego z awanturników, których widziała już wcześniej. Teraz wybiegł na otwartą przestrzeń, wrzeszcząc i machając kikutem, który jeszcze niedawno był zdrową prawą ręką. Po kilku krokach potknął się, padł i został już tam, podrygując w kałuży własnej krwi.
Przy oknie w okamgnieniu zaroiło się od najemników pragnących zobaczyć wypadki na arenie. Roderyk zamarł w pół ruchu, ledwie zdążył skrzesać ogień. Płomyk na nic się nie zdał, fajka spadła ze stukotem na kamienny parapet.
Spod czarnego żelaznego portyku wynurzało się coś ogromnego. Korpus stworzenia był siny jak pleśń, która porasta stary chleb. Potężne łapska pokrywały węzły mięśni poznaczonych szramami i jątrzącymi się ropniami. Potwór pochwycił okaleczonego mężczyznę i cisnął nim z rozmachem o ścianę kanionu. Ciało nieszczęśnika rozprysnęło się niczym przejrzała pomarańcza, zalewając krwią i flakami znajdujący się poniżej balkon.
Bestia wyprostowała się, choć jej barki pozostały zgarbione, jakby od lat przebywała w niewoli. I w mroku, dodała w myślach Pam, ponieważ zauważyła, że czarna źrenica zajmuje niemal całą tęczówkę jedynego gigantycznego oka.
– A niech mnie wydymają słonym fantryjskim kutasem – wymamrotał Roderyk. – Toż to cyklop.
Rozdział szósty
DREWNO I SZNUR
Ludzie powiadają, że Krwawa Róża zabiła cyklopa, mając zaledwie siedemnaście lat. Nie była wtedy jeszcze najemniczką, tylko dziewczęciem pragnącym uwolnić się z cienia sławy ojca. Nie miała grupy, która mogłaby ją wesprzeć, ani barda zdolnego napisać sławiącą ten wyczyn pieśń. Wielkie czyny mają wszakże to do siebie, że wieści o nich rozchodzą się lotem błyskawicy – i tak córka Złotego Gabriela z dnia na dzień stała się znana i zyskała miano, które przylgnęło do niej już na zawsze.
Krwawa Róża.
Znaleźli się też tacy, co podważali jej słowa. Twierdzili, że znalazła bestię martwą lub użyła złota tatusia i wynajęła najemników, którzy odwalili za nią całą robotę. Jednakże Pam nigdy nie wątpiła, że to wszystko całkowita prawda.
Nagle straciła dotychczasową pewność. Cyklop był gigantyczny, większy od niejednego donżonu. Jak zwykła siedemnastolatka – jak ktokolwiek – może powalić takiego potwora? Jak w ogóle do czegoś takiego się zabrać?
Wyglądało na to, że trzeba się na niego rzucić.
Róża ruszyła sprintem i pognała prosto w cień rzucany przez olbrzyma. W biegu położyła dłonie na głowicach obu bułatów, wyszarpnęła klingi z pochew i cisnęła je wysoko w niebo. Zanim Pam zdołała zapytać Branigana albo Roderyka, dlaczego najemniczka to robi, runy na rękawicach Róży ożyły – jedna błękitem, druga zielenią. Podobnej barwy światła zapłonęły też na klingach bułatów, gdy te opadały prosto w dłonie właścicielki.
– To… niesamowite – szepnęła Pam.
Zerknęła na promotora, który odzyskawszy fajkę, puścił do niej oko.
– Owszem – przyznał.
Bezchmurny gnał tuż za Różą, pochylony tak nisko, jakby walczył z wichrem. W jednej dłoni ściskał wąską pochwę Madrygała.
Cora ściągnęła szal z ramion, cisnęła go na ziemię i wrzasnęła na cały głos:
– Agani!
Pam poczuła zdziwienie, że słyszy głos przywoływaczki pomimo tumultu odbijającego się stukrotnym echem od ścian kanionu. Tuszowiedźma padła na kolana, pochyliła się mocno i zaczęła rozgrzebywać dłońmi ziemię. Zgarbiła się, jakby nagle przybyło jej lat, a potem… potem coś zaczęło wyrastać z jej ciała.
Co, u licha… Pam odstawiła kufel na parapet, ponieważ ręce tak jej drżały, że opryskała się piwem.
Segmentowe nogi wbiły się w grunt, gdy z ciała przywoływaczki wyłoniło się czarne jak węgiel drzewo. Po sekundzie miało rozmiary dorodnego byczka, później brumalskiego mamuta, aż w końcu osiągnęło połowę wzrostu cyklopa.
Brune nie ruszył się na razie z miejsca. Stał ze spuszczoną głową i chyba mamrotał coś do siebie, przestępując z nogi na nogę. W pewnym momencie jednak ściągnął bliźniaczą glewię z pleców i oparł ją jednym z ostrzy o ziemię. W końcu zerwał się do biegu i pognał za Różą i Bezchmurnym. Potknął się, lecz nie upadł; pędził dalej przed siebie na czworakach jak zwierzę.
– Tylko nie to… – jęknął Roderyk zza obłoku wydmuchiwanego dymu.
Szaman ulegał przemianie. Nogi mu pęczniały, rozrywając spodnie. Włosy na rękach gęstniały w brązowawą sierść, sięgając coraz dalej, na ramiona, a potem plecy. Nos zwiększał rozmiary, zmieniając się w czarny pysk. U dłoni i stóp wyrastały żółte pazury…
Pam aż podskoczyła z podniecenia.
– To niedźwiedź! – krzyknęła.
Brune zaryczał. Z początku był to odgłos głośniejszy od grzmotu, przetoczył się setnym echem pomiędzy ścianami kanionu, ale zaraz zaczął słabnąć, cichnąć, cienieć i wkrótce brzmiał jak skomlenie głodnego szczenięcia. Ciało szamana także się skurczyło do rozmiarów psa.
Bardzo