Krwawa Róża. Nicholas Eames. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Nicholas Eames
Издательство: PDW
Серия: Fantasy
Жанр произведения: Героическая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788380626782
Скачать книгу
przeleźć przez jeden portal – skwitowała jej przemowę Róża. – Co uczynił prawie każdy najemnik Grandualu.

      – Prawda. Ale to ja wspomagałam starego dobrego Gabriela, gdy wyruszył, by cię ratować.

      – Ojciec twierdzi, że dwa razy go obrabowałaś.

      Jain zbyła tę uwagę wzruszeniem ramion.

      – Ofiara kradzieży wychodzi z tego silniejsza. A niech mnie, jeśli…

      – Szefowo – odezwała się stojąca opodal kobieta, także nosząca pancerz na zbroi i dwa hełmy naraz. – Teraz nasza kolej.

      – Serio? – Jain obróciła się na pięcie. – Zatem pokażmy tym leniwym Północnikom, jak to się robi u nas na południu. – Ruszyła ku rampie, zmuszając Daryna, by pośpiesznie odkuśtykał jej z drogi. Tuzin podobnie odzianych kobiet podążył jej śladem.

      Pam posłała Corze pytające spojrzenie.

      – Jain?

      – Coś nie tak? – odpowiedziała pytaniem na pytanie Tuszowiedźma.

      – Ta Jain? Liderka Jedwabnych Strzał? Pierwsza, która przekroczyła próg w Kaladarze?

      Cora wybuchnęła chrapliwym śmiechem.

      – Dziecko, w całym Grandualu nie znajdziesz najemnika, który nie będzie się zarzekał, że to on pierwszy ruszył za Złotym Gabrielem przez portal… Ale tak, to ta sama Jain. – Zmrużyła oczy i przygryzła dolną wargę. – Jest na liście, to pewne.

      – Na jakiej liście?

      Przywoływaczka uniosła ze zdziwienia przekłutą kością brew.

      – Na liście osób, które chciałabym prze…

      – Pam! – Wujek walnął ją w plecy tak mocno, że prawie się przewróciła. Cały był ubłocony, a pod lewym okiem miał otwartą ranę, co świadczyło o tym, że on i Pancerniki (a raczej jakieś obdartusy, które używały ostatnimi czasy tego miana) także mieli występ za sobą. – Oczom nie wierzę! Co ty tutaj robisz? To znaczy wiem, po coś tu przyszła, ale nie mogę pojąć, jak ci się udało przekonać Tucka, żeby cię puścił.

      Zerknęła w stronę Cory, zastanawiając się, czy wspominać, ile wrzasków, łez i na koniec przytulania wiązało się z tym faktem.

      – Długo by mówić – odparła w końcu.

      – Dobra. A skoro już tu jesteś… – Zamilkł, gdy zobaczył futerał z foczej skóry na jej ramieniu. – Czy to lutnia twojej matki? Wydawało mi się, że Tuck ją spalił!

      – Jak widać, nie zrobił tego – odpowiedziała Pam.

      Branigan cofnął się o krok, by przyjrzeć się jej uważniej.

      – Bogowie, wyglądasz zupełnie jak Lily, kiedy była młoda. Poza wzrostem, rzecz jasna, bo ten odziedziczyłaś po ojcu. Tak samo jak tę wyniosłą minę. I kasztanowe włosy. A niech mnie, masz w sobie sporo z obojga rodziców.

      – Czyż nie o to w tym chodzi? – prychnęła pogardliwie Cora.

      Branigan drapał się po siwym zaroście, studiując tatuaże zdobiące ręce Tuszowiedźmy.

      – Chyba tak. Powiedz, jest tu gdzieś Roderyk.

      – Sprawdź przy barze – poradziła mu Cora.

      – Zawsze tam zaglądam. To do zobaczyska.

      Branigan się odtoczył, a Tuszowiedźma odwróciła, by porozmawiać z facetem w kolczej zbroi i o twarzy wymalowanej tak, że przypominała koci pysk. Nikt więc nie zwracał uwagi na Pam. Podeszła do frontowego okna. Miała je całe dla siebie, ponieważ większość przebywających w zbrojowni nadal była zbyt zajęta wlewaniem w siebie kolejnych szklanic alkoholu, by mieć czas i ochotę na obserwowanie areny.

      Pam przyglądała się, jak Jain i Jedwabne Strzały opadają chmarą bandersnatcha, który przypominał wielkiego puchatego psa o bladokremowej sierści i krwistoczerwonych ślepiach. Jego jęzor, dłuższy od ręki Pam, zwisał spomiędzy kłów, a czegokolwiek nim tknął, to natychmiast zaczynało skwierczeć, ponieważ ślina tego stwora była żrąca. Na szczęście bestia – ilekroć zbierała się do ataku – machała krótkim, kolczastym ogonem, dzięki czemu była łatwym do rozszyfrowania przeciwnikiem.

      Kilka Jedwabnych Strzał dźgało bandersnatcha włóczniami, podczas gdy pozostałe szpikowały go bełtami, tak że pod koniec starcia przypominał jeża. Po powaleniu bestii najemniczki potruchtały w górę rampy, żegnane owacją.

      Następni w kolejce byli Poobcierani, którzy niewiele mieli do roboty, ponieważ zakontraktowany dla nich minotaur potknął się już podczas pierwszej szarży i skręcił sobie kark, padając na pysk. Bestia wiła się na ziemi, skowycząc przeraźliwie, dopóki jeden z najemników nie skrócił jej mąk, po czym para miejscowych łowców chwyciła truchło za nogi i odciągnęła z areny.

      Pogromcy Olbrzymów, których Pam widziała dzień wcześniej podczas parady, dali małe przedstawienie przed właściwą walką. Gdy otworzono wrota, na arenę wbiegł tak zwany bazyliszek, ten sam, którego Pam oglądała na targowisku potworów. Najemnicy, mając kieszenie bez wątpienia napchane ziarnem, zaczęli przed nim uciekać, oczywiście dla zabawy, a durny i wygłodzony kurczak ganiał za nimi jak szalony. Ścianami kanionu wstrząsały salwy śmiechu. Ucichły jednak jak nożem ucięte, gdy Alkain Tor odważył się w końcu pochwycić ptaka i został przez niego dziobnięty w oko. Lider Pogromcy Olbrzymów cisnął kurczakiem o ziemię, po czym rozdeptał go na miazgę w asyście gwizdów i wycia publiki.

      Po tej rozgrzewce grupa stanęła do walki z czterema wychudłymi trollami. Branigan powiedział kiedyś, że trolle, którym członki zawsze odrastają, są szczególnie cenione wśród właścicieli aren, lecz sądząc po tym, jak te konkretne zostały poćwiartowane, Pam miała spore obawy, czy uda im się zapamiętać, co i gdzie powinny sobie wyhodować, kiedy już przyjdzie czas na regenerację.

      W trakcie gdy Renegaci siekli stwora, który wyglądał jak wielki wkurzony kaktus, Baśń przygotowywała się do głównego punktu programu, aczkolwiek słowo „przygotowywała” niespecjalnie odpowiadało temu, co działo się w zbrojowni. Brune łaził w kółko, opróżniając butelkę aldeańskiego rumu i szepcząc pod nosem coś, co brzmiało jak słowa zachęty. Cora zniknęła w alkowie z członkinią Jedwabnych Strzał, skąd wróciła po kilku minutach z fajką w zębach i lubieżnym uśmiechem na ustach.

      Bezchmurny stanął przy oknie obok Pam. Znów trzymał w dłoni dziwną monetę, tę samą, którą wyciągnął z kieszeni minionego wieczoru w Narożniku, i przyglądając się toczonej w dole walce, bezwiednie pocierał ją kciukiem.

      Zerknąwszy nad jego ramieniem, Pam dostrzegła Różę, która siedziała samotnie na niskiej sofie. Miała na sobie czarną zbroję, a oba bułaty, Oset i Cierń, zwisały jej z bioder. Na kolanach trzymała otwartą sakwę. Gapiła się na nią przez dłuższą chwilę, rozprostowując palce jak złodziej, który przymierza się do otwarcia skomplikowanego zamka. W końcu wyjęła ze środka lśniący czarny liść i z miną człowieka postanawiającego połknąć truciznę położyła go na wysuniętym języku.

      Pam już miała zapytać Bezchmurnego, co Róża wyprawia, jednakże druin wyjaśnił to, zanim zdążyła otworzyć usta.

      – Wszyscy mamy swoje rytuały – powiedział, nie odrywając wzroku od wydarzeń na arenie. – Przywary konieczne do zapanowania nad strachem. Albo jeśli to nie wystarczy, do zabarykadowania przed nim drzwi, za którymi możemy się skulić i poczuć w miarę bezpiecznie. Bo musimy nie tylko przeżyć walkę, Pam. Musimy ją także przetrwać.

      – A gdzie