Nieprzekonany jej zapewnieniami Tuck pokręcił głową.
– Na północ od Cragmoor zbiera się horda, to niedobitki armii potworów rozgromionej pod Castią. Róża zechce się z nimi rozprawić, to pewne jak fakt, że piekło zamarzło. Nie ma człowieka pragnącego sławy bardziej niż ta kobieta. Może z wyjątkiem jej ojca. Bogowie, to był dopiero drań.
– Róża nie chce walczyć z hordą.
Zaskoczyła go tym stwierdzeniem.
– Naprawdę?
Wzruszyła ramionami.
– Baśń chce dokończyć ostatnie tournée. Mają poustawiane walki we wszystkich miastach stąd aż do Wysokowodzia, a potem jakiś kontrakt w Marchii Zguby.
– W Marchii Zguby? Co to za kontrakt?
– Nie wiem. W każdym razie od hordy z Brumalu będą mnie dzielić tysiące mil.
Nie była pewna, czy to prawda czy nie. Nie do końca bowiem wiedziała, gdzie leży ta cała Marchia Zguby. Ponieważ jednak ojciec zdawał się połowicznie przekonany, postanowiła nie wspominać o ostrzeżeniu rzuconym przez Różę: że to, z czym będą musieli się zmierzyć, może być równie groźne jak wspomniana horda.
Tuck siedział przez dłuższą chwilę ze wzrokiem wbitym w podłogę i przesuwał nogą ułomki glinianego kubka, jakby się zastanawiał, czy warto go posklejać do kupy. Gdy cisza się przedłużała, Pam poczuła nadzieję, że udało jej się znaleźć szczelinę w pancerzu cynizmu ojca.
– Nie – rzucił w końcu. – Nigdzie nie pojedziesz.
– Ale…
– Mam to gdzieś – dodał zdecydowanym tonem. – Cokolwiek zamierzasz powiedzieć, jakimkolwiek powodem chcesz usprawiedliwić swoje odejście… nie ma to znaczenia. Przynajmniej dla mnie. Zresztą nie masz nic do gadania w tej sprawie. Wybacz.
Powinnam była usłuchać wujka, pomyślała Pam. Powinnam była odejść bez pożegnania.
Ogień płonący w jej duszy przygasł, grożąc, że zniknie na zawsze – jeśli Pam czegoś nie zrobi.
Wstała i ruszyła w kierunku drzwi. Gliniane okruchy chrupały pod jej stopami.
– Córciu…
– Przenocuję dzisiaj w Narożniku. – Zdjęła opończę z kołka.
– Siadaj, dobrze ci radzę.
– Jutro z samego rana wyruszamy na arenę. – Mówiąc, robiła co w jej mocy, by zamaskować drżenie głosu. – A pojutrze ruszamy na wschód. Wątpię, abyśmy się jeszcze zobaczyli, więc… – Odwróciła się i zamarła.
Ojciec stał, przyglądając się przedmiotowi trzymanemu w dłoniach. Była to lutnia, którą nieopatrznie zostawiła przy stole. W rękach Tucka wyglądała tak krucho… Pam pomyślała, że jej marzenie o przyłączeniu się do grupy i pójściu w ślady matki – albo przynajmniej o ucieczce z tego miasta, z tej chaty będącej dla niej lochem nieskończonej rozpaczy – jest tak samo, jeśli nie bardziej, kruche.
– Tato…
Podniósł głowę. Ich spojrzenia się spotkały. Jej było błagalne, jego pełne rodzącej się furii. Jakieś słowa – może kolejne przeprosiny – przepadły w jego krtani, zanim chwycił lutnię za szyjkę i roztrzaskał marzenie Pam w drzazgi.
Rozdział czwarty
SERCE WYLDU
Pam pamiętała jak przez mgłę, że klęczy nad rozbitą lutnią. Ojciec stoi nad nią, blask lampy rzuca jego cień na wszystkie strony. Mówi coś do niej, ale ona nie słyszy słów, ponieważ jej uszy wypełnia ogłuszający ryk. Wstaje ociężale, po czym idzie do swojej izby, gdzie pada na posłanie niczym więzień, któremu pozwolono na chwilę wytchnienia pomiędzy sesjami tortur. Widzi jego sylwetkę, podświetloną przydymionym blaskiem korytarza, i słyszy dobywający się z jej własnych ust szept (tak, ona też jest zdolna do podłych czynów):
– Żałuję, że nie umarłeś zamiast niej.
Sylwetka ojca się kurczy.
– Ja również… – Dzielące ich drzwi zamykają się cicho.
Płacze przez dłuższą chwilę, łzy ciekną jej z oczu tak obficie, że roszą całą poduszkę. Potem wrzeszczy ile sił w płucach. Gdzieś w oddali, za oknem, śmietnikowy skrzat odpowiada na ten zew.
Jakiś czas później jest niemal pewna, że słyszy dobiegający zza ściany zduszony głos ojca. Czasem, gdy przesadzał z alkoholem, bełkotliwie przeklinał siebie i wszystkich, których znał. Tym razem jednak jest inaczej. Brzmi to tak, jakby kogoś błagał, jakby bronił przegranej sprawy, a potem… potem on także płacze, co często mu się zdarza.
W końcu Pam udało się zasnąć.
Gdy się obudziła, drzwi były znów szeroko otwarte. Tren wpasował się między jej ramię i brodę, jedwabisty ogon łechtał ją co chwilę po nosie, a gdy spróbowała się poruszyć, kot pacnął ją łapką w policzek. Przez zmrożone szyby do izby sączył się blask poranka, malując na przeciwległej ścianie mozaikę cieni i plam światła.
Pam leżała tak dłuższą chwilę, zastanawiając się, czy kiedykolwiek opuści to miejsce. Na pewno nie zrobi tego dzisiaj. Straciła lutnię, a nie zamierzała pytać Edwicka, czy nie pożyczyłby jej następnego instrumentu. Nie mogła pójść do Baśni z gołymi rękami, co i tak nie miało większego znaczenia, skoro nawet Róża nie zdołałaby przeciwstawić się jej ojcu, gdy ten przybędzie, by zabrać córkę do domu.
Zamiast wyruszyć w świat, będzie harować w Narożniku albo w młynie, co na jedno wychodziło. Zdążyła wszakże powziąć postanowienie, że będzie oszczędzać każdy grosz, a gdy uzbiera wystarczająco dużo pieniędzy, opuści Ardburg i wyjedzie najdalej jak się da.
Słyszała krzątającego się po domu Tucka: najpierw rąbał drwa w kuchni, potem prał coś, szorując płótnem o tarkę, a na koniec posprzątał skorupy kubka z podłogi. Wkrótce Pam poczuła zapach smażonego bekonu i puste kiszki zmusiły ją do wstania. Wygramoliła się z łóżka, ubrała i ruszyła w stronę kuchni przed nieodstępującym jej ani na krok kotem.
Potrzebowała dłuższej chwili, by zrozumieć, na co patrzy. Uprane rzeczy – wyłącznie jej rzeczy – suszyły się na zapiecku. Przy drzwiach stał do połowy zapakowany plecak. Ojciec zaś klęczał przy palenisku, próbując zapanować nad dwoma kociołkami naraz. Zerknął przez ramię, gdy Tren zaanonsował ich przybycie przeciągłym miauknięciem.
– Dzień dobry.
– Co tu się wyrabia? – zapytała Pam.
– Śniadanie robię – odparł Tuck, układając na talerzu kromkę przypieczonego chleba i posypując ją wiórkami niemal spalonego bekonu. Całości dopełnił pokrojony w plastry pomidor i przyrumienione krążki cebuli. Tak przygotowane danie trafiło na stół. – Siadaj i jedz. Proszę – dodał, gdy pozostała tam, gdzie stała.
Usiadła, zjadła. Zaserwowane przez Tucka danie było specjalnością jej matki, aczkolwiek Lily umiała je przyrządzić ze znacznie większą finezją. Czyżby to była próba zawarcia pokoju? Wybacz, kochanie, że pozbawiłem cię marzeń i zrujnowałem ci resztę życia. Masz tu na przeprosiny drugą połowę kanapki z bekonem…
Ojciec zniknął z pola widzenia, zanim zdążyła zapytać