Miał to być komplement, ale trudno go było tak odebrać.
– Dzięki. Tędy, kapitanie Ursahn.
Na korytarzu zobaczyłem dwóch żandarmów.
– Przez cały czas tu staliście?
– Tak – odparł sierżant.
– Dlaczego nie zatrzymaliście jej, gdy wdarła się do mojej kwatery?
Wzruszył ramionami.
– Nie mieliśmy takich rozkazów. Gdy zjawia się obcy, pozwalamy mu robić, co chce. Mniej więcej.
Patrzyłem na niego osłupiały. Jego słowa oznaczały, że kazano im chronić projekt, nie mnie. Zapewne uznano, że można mnie poświęcić. Gdyby Ursahn wpadła do mojego pokoju na kolację, to cóż, trudno.
– No dzięki – stwierdziłem z sarkazmem, którego chyba nie złapali. – A teraz prowadźcie do doktora Abramsa. Kher chce z nim porozmawiać.
– Uch… – zająknął się sierżant.
– Co? Czy jego obowiązują specjalne zasady?
– Jest przecież dyrektorem programu… – odparł żandarm. – Ale… kazano nam dawać temu stworowi to, czego chce. Tędy.
Poszedłem za nimi ze złośliwym uśmieszkiem. Przynajmniej wyrwę zszokowanego Abramsa ze snu. Zacząłem sugerować Ursahn użycie na nim tych samych technik, co na mnie.
– Czy to na pewno dobry pomysł? – spytała. – Nie jest wyszkolony w walce.
– Spokojnie – skłamałem. – Powiedział mi wczoraj, że chce popracować nad formą. Chciał doświadczyć mojej perspektywy, aby być w stanie lepiej oceniać zachowanie Kherów.
– Dobrze więc.
Ruszyliśmy wzdłuż ciemnych, długich korytarzy.
11
Próbując uciec przed Ursahn, Abrams wybiegł ze swojej kwatery i zderzył się ze mną.
Ursahn grzecznie pozwoliła mu przejść, nie chwytając go za chudy tyłek i nie rzucając nim o ścianę. Nie wyglądało jednak na to, by docenił ten gest. Gdy mnie rozpoznał, przestał biec i wykrzywił się.
– Czy ta napaść to twoja sprawka, Blake?
– Tu pan jest, doktorku! – powiedziałem z uśmiechem. – Kapitan Ursahn chciała zamienić z panem parę słów.
Spoglądał na mnie podejrzliwie.
– Dlaczego mnie napadnięto?
Wielu roześmiałoby się, przyznało do podstępu albo w inny sposób się zdradziło, ale byłem przygotowany na to pytanie.
– Co? Dziwią pana zwyczaje Kherów? Myślałem, że czytał pan moje raporty.
– Czytałem je bardzo dokładnie – odparł, poprawiając bokserki. – Co z nimi?
– W takim razie wie pan, że mają nietypowe wzorce zachowań interpersonalnych. Lubią sprawdzać się nawzajem, a awansować można, atakując rywala z zaskoczenia.
– Nie jesteśmy rywalami – odpowiedział. Odwrócił się do Ursahn. – Nieprawdaż, kapitanie?
– Nie. Jesteśmy towarzyszami, ale musimy pomagać sobie w rozwoju osobistym. Jak inaczej mamy zmierzyć się z Imperium?
Była to dziwna odpowiedź, ale typowa dla Kherów.
– Widzi pan? – spytałem poturbowanego naukowca. – Wyraźnie akceptuje pana jako jednego ze swoich. Wysoko postawionego członka szerszej społeczności przywódców Kherów. To zaszczyt, sir. Lepiej jej podziękować.
Abrams postąpił zgodnie z moją sugestią, choć dość niezgrabnie. Ursahn skinęła swoją wielką głową i wszyscy ruszyliśmy w stronę sali konferencyjnej.
Naturalnie Abrams nieco się wzdrygnął. Wciąż do końca nie doszedł do siebie.
– Nie próbuje pan chyba obrazić pani kapitan, co, doktorku?
Miałem nadzieję, że będzie zmuszony siedzieć na spotkaniu w koszulce i szortach, ale udało mu się wślizgnąć z powrotem do pokoju i przebrać. Spotkał się z nami krótko potem w tej samej sali konferencyjnej, w której kilka godzin wcześniej rozmawiałem z generałem Vegą.
Ursahn wyjaśniła mu, tak samo jak mnie, że imperialni znów szykują się do ataku. Wtedy zjawił się sam Vega w niedopiętym mundurze. Wybałuszył na nas oczy.
– Jestem dowódcą tej bazy, Abrams – huknął. – Dlaczego nie poinformowano mnie o spotkaniu wysokiego szczebla?
Abrams był inteligentnym facetem, ale nie miał podejścia do ludzi. Gdy oskarżano go o coś, zaczynał się jeżyć, zamiast spokojnie wyjaśnić sytuację. Próbowałem się nie uśmiechać, słysząc jego wzburzony głos.
– Jestem dyrektorem naukowym projektu. Do niedawna w pełni tu dowodziłem. Informowanie pana o pańskich obowiązkach to nie moja odpowiedzialność.
Znów ledwie powstrzymywałem uśmiech. Zamiast tego udawałem zmartwionego i siedziałem cicho. Gdy rywale atakują się nawzajem, lepiej usunąć się z drogi. Każdy rebeliancki rekrut uczył się tego podczas pierwszego tygodnia.
– Proszę o tym nie zapominać – powiedział Vega. Usiadł i poprawił mundur.
Oczy miał zaczerwienione i lekko zionął alkoholem. To musiała być ciężka pobudka, zwłaszcza w środku nocy.
– Ursahn, kontynuuj, proszę.
– Czy jeszcze ktoś przyjdzie na to spotkanie? Wolałabym nie powtarzać.
Spojrzeliśmy na generała, który pokręcił głową.
– Proszę powiedzieć naszej trójce, a my przekażemy to wszystkim, którzy powinni wiedzieć. Czy mogę nagrać tę rozmowę?
– Czy tak nie robi się zawsze? – spytała Ursahn.
– Uznam to za przyzwolenie. – Generał wzruszył ramionami. – Proszę kontynuować.
Mówiła dalej i wkrótce odłożyliśmy nasze niesnaski na bok, w miarę jak sytuacja stawała się coraz jaśniejsza.
– Tym razem będzie inaczej – oznajmiła. – Wróg nie używa załogowej floty, tylko automatycznego Łowcy.
– Automatycznego? Znaczy się robota?
– To prymitywne określenie. Automatyczni Łowcy to bardziej sztucznie wytworzone istoty o ciałach okrętów bojowych.
– Jak duże są? – spytał Abrams.
– Mają wyporność około sześciuset tysięcy ton.
Generał Vega zagwizdał.
– Pięć razy tyle co ziemski supertankowiec. Mają okręty wsparcia?
– Tak, ale nie blisko siebie. Mają grupę załogowych okrętów, które zostają na tyłach. Zwykle tworzy się wyrwę w czasoprzestrzeni i przesyła przez nią Łowcę. Gdy wraca, oznacza to, że dany układ został zniszczony.
– Dany układ? Cały?
– Tak. Czy nie wyraziłam się jasno?
Generał odchylił się na krześle i wziął głęboki oddech.
– A my ekscytujemy się tym, że mamy jeden mały okręt… Nie mamy szans.
– Nieprawda – odparła Ursahn. – Wasz bohater bardzo dobrze spisał się w imieniu Ziemi, gdy ostatnio Imperium wysłało swoje floty. Dlatego tu jestem… by go zabrać.