Rebel Fleet. Tom 2. Flota Oriona. B.V. Larson. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: B.V. Larson
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Rebel fleet
Жанр произведения: Космическая фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-65661-91-3
Скачать книгу
Nic takiego – warknął Abrams i spojrzał na mnie z ukosa. Wyraźnie chciał, żebym siedział cicho.

      Nic nie powiedziałem.

      – ­Blake – oznajmiła Ursahn – przywracam cię niniejszym do czynnej służby we Flocie Rebeliantów. Ma to wyższość nad wszelkim lokalnym łańcuchem dowodzenia. Powiedz mi o tym okręcie. To rozkaz.

      Spojrzałem na Vegę i Abramsa. Obaj patrzyli na mnie piorunującym wzrokiem, ale nic nie mówili. Czy to znaczyło, że Ziemia zawarła już jakiś układ z Kherami? Tak podejrzewałem. Byliśmy planetą z marionetkowym rządem, a przynajmniej tak to dla mnie wyglądało.

      – Rozumiem, ale nie mogę honorowo wypełnić tego rozkazu.

      – Akceptujesz jego ważność? – spytała Ursahn.

      – Tak, ale jesteśmy teraz na mojej ojczystej planecie. Mam tu konflikt lojalnościowy i proszę cię, abyś wzięła to pod uwagę.

      Rozejrzała się wokół, po czym wyciągnęła urządzenie komunikacyjne. Odezwała się do niego. Usłyszałem tylko jedno słowo: „Godwin”.

      – Wzywa pani tego swojego agenta? – ­spytał generał. – Dlaczego? Proszę po prostu zabrać ­Blake’a i wrócić na swój okręt.

      – Tę kwestię należy rozwiązać poprawnie – odparła Ursahn. – Jako że nie dotyczy bezpośrednio Floty, sprawą musi się zająć oficjalny przedstawiciel rządowy.

      W głowie miałem wir myśli. Rebelianci nie działali tak jak Ziemianie. Mieli swoją flotę, a raczej miszmasz okrętów z kilkunastu luźno sprzymierzonych planet. Mieli też jednak bardziej permanentny rząd nadzorujący to wszystko. Wyglądało na to, że Godwin jest jego przedstawicielem.

      Stanowiło to dla mnie spore zaskoczenie. Wiedziałem, że jest wolnym agentem, ale nie miałem pojęcia, że stoją za nim jakieś władze. Zakładałem, że jest człowiekiem, najwyraźniej błędnie.

      Na jego pojawienie się nie musieliśmy długo czekać. To akurat mnie nie zdziwiło. Jeśli był agentem Kherów, miał dostęp do transmatu, tak samo jak Ursahn.

      Zdziwiło mnie co innego. Wszedł do pomieszczenia, podniósł stalowe krzesło i walnął nim w głowę generała Vegę.

      Uderzenie było szybkie i mocne. Generał padł twarzą na ziemię.

      12

      Zaraz po tym, jak Godwin przywalił generałowi Vedze, do sali konferencyjnej wbiegła gromada strażników. Wyciągnęli pistolety i wymierzyli w napastnika.

      – Czekajcie! – krzyknąłem. – Ursahn, czy to Godwin?

      – Tak, oczywiście.

      – Jest agentem Floty Rebeliantów, tak? To Kher, nie człowiek?

      – To agent rządu Rebelii. Przewyższa mnie rangą. Dlatego nie mogłam ci o nim powiedzieć prawdy, kiedy pytałeś.

      Strażnicy przyjrzeli się nieprzytomnemu Vedze i wezwali pomoc medyczną.

      – Niech pan lepiej szybko gada – odezwał się dowodzący nimi sierżant. – Mam ochotę rozwalić oba te dziwadła.

      Abrams odchylił się na krześle i skrzyżował chude ramiona. Na jego ustach pojawił się dupkowaty uśmiech.

      – No dalej, ­Blake. Gadaj – rzucił.

      – Nie możemy zabić Godwina ani Ursahn – powiedziałem. – To przedstawiciele Kherów. Mają immunitet dyplomatyczny.

      – To mógłby być wypadek – zasugerował sierżant.

      – Byłby to poważny błąd – odparłem i odwróciłem się do istoty, którą znałem jako Godwina. – Agencie, dlaczego zaatakował pan generała Vegę?

      – Aby przejąć dowództwo, oczywiście – odparł. Jego ton sugerował, że uznał to pytanie za dziwaczne. Następnie odwrócił się do Ursahn. – Ludzie zbudowali okręt. Skopiowali jeden z naszych. Te małpy są przynajmniej tak przebiegłe, jak ich pobratymcy pośród gwiazd.

      Ursahn nie wyglądała na zdziwioną.

      – Wspomniałam o tym podczas odprawy przed rozpoczęciem tej misji. Teraz, gdy pokonałeś ich miejscowego dowódcę, uznaję twoje przywództwo nad tutejszymi działaniami.

      – Doskonale – odparł agent. – Obejrzyjmy ich okręt i oceńmy jego przydatność.

      Godwin ruszył do wyjścia, a za nim Ursahn. Wstałem i zatrzymałem ich.

      – Musicie wyjaśnić wszystko moim ludziom albo dojdzie do dalszej przemocy.

      Godwin spojrzał na uzbrojonych strażników i pokręcił głową.

      – Wasza rasa jest dziwaczna. Poruszałem się wśród was od miesięcy i widziałem zdecydowanie niski poziom zrozumienia waszego statusu. Macie tylko jedną planetę, bez floty. Każdy rozsądny podgatunek byłby w tym wypadku posłuszny i pełen szacunku.

      – Wiem, wiem. Ale dajcie mi szansę.

      Odwróciłem się do Abramsa, który wyraźnie cieszył się wciąż nieszczęściem innych.

      – Doktorze Abrams, teraz gdy generał jest nieprzytomny, pan tu dowodzi.

      – Nie do końca. Według Waszyngtonu to operacja wojskowa. Skontaktuję się z jego zwierzchni…

      Podszedłem do niego i chwyciłem go mocno za ramię.

      – Niech pan posłucha, to poważny incydent dyplomatyczny. Proszę przejąć dowodzenie i pokazać im okręt. Zgodnie z Prawem Rebeliantów mają do tego prawo. Proszę pamiętać, że ukradliśmy im projekt. Niech pan tego bardziej nie komplikuje.

      – Nie mój cyrk, nie moje małpy, ­Blake – odparł. – Czemu miałbym ci pomagać?

      – Bo w przeciwnym razie mogą zniszczyć cały pański projekt. Albo nawet wysadzić tę górę.

      Abrams zamrugał, wyraźnie zaniepokojony. Najwyraźniej nie rozważył opcji, że zagrożone może być jego dzieło lub on sam.

      – Och… – Machnął ręką na strażników. – ­Blake ma rację. Te istoty mają immunitet dyplomatyczny. Odstąpcie, oprowadzę ich po projekcie.

      – To niezgodne z naszymi rozkazami – odparł sierżant.

      – Wiem. Biorę na siebie wszelką odpowiedzialność. Jeśli zaś odmówi pan wykonania polecenia, odpowiedzialność za skutki będzie spoczywać na panu.

      Strażnicy mieli kwaśne miny. Nie wiedzieli, co robić.

      – Po prostu chodźcie za nami – poleciłem sierżantowi. – Jeśli Godwin spróbuje zaatakować kogoś jeszcze, sam go rozwalę.

      Po tych słowach w końcu odstąpili. Na miejsce dotarli sanitariusze i zajęli się generałem Vegą. Reszta ostrożnie ominęła jego ciało.

      Abrams prowadził nas przez świeżo wydrążone korytarze, a za nami szli nieco roztrzęsieni strażnicy. W dłoniach trzymali pistolety i wyraźnie czekali na pretekst do ich użycia.

      Zobaczyliśmy okryty mrokiem okręt w całej jego chwale. Abrams był dumny ze swojej pracy i wcisnął przełącznik. Pomieszczenie zalało światło. Metalowy kadłub każdego z modułów odbijał je i hala wyglądała jak pełna klejnotów.

      – Po zmontowaniu – oznajmił – ten okręt będzie pierwszym w ziemskiej flocie. Użyjemy go, by wesprzeć Rebelię. Jego i kolejnych.

      Dwoje Kherów ledwie na niego patrzyło. Zamiast tego chodzili dookoła części okrętu i przypatry­wali się podzespołom. Ursahn rozglądała się gniewnie. Wydawała się zdenerwowana i co jakiś czas przykucała