Dalton spojrzał na mnie z ukosa, po czym uśmiechnął się paskudnie.
– Dobra, nie mogę się doczekać.
Mrugnął do mnie i odszedł. Niepokoiło mnie to wszystko. Dalton był dość nieokrzesany. Jego wypowiedź mogła znaczyć cokolwiek.
Nie było jednak czasu na dyskusje, jako że okręt zaczął ruszać się pod naszymi stopami. Pokład lekko się przechylił.
– A… – Pułkownik Miller spojrzał na nas tak, jakby zdążył zapomnieć, że tam jesteśmy. – Lepiej się przypnijcie, czeka nas pionowy start.
O lataniu tym okrętem wiedziałem tak niewiele, że nie wykłócałem się. Wysunęliśmy ze ściany upokarzający rząd plastikowych, pomarańczowych fotelików. Czuliśmy się jak dzieciaki na szkolnej wycieczce. Przypatrywaliśmy się, jak tamci sprawdzają wszystkie systemy, a następnie okręt wyjechał z hangaru.
Na ścianach wyświetlał się widok z zewnątrz. Jak na oryginalnym „Młocie”, spora część kadłuba mogła stawać się pozornie przezroczysta, choć w rzeczywistości była to kwestia odpowiedniego rozmieszczenia kamer na zewnątrz i ekranów w środku. Dzięki temu mieliśmy wrażenie patrzenia przez warstwy metalu jak przez szkło.
Oczywiście nastąpiło opóźnienie. Okręt potoczył się po szynach do wyrzutni. Złożono go w pośpiechu i nie wszystko działało idealnie. Napęd był jednak sprawny. Co do tego nie było wątpliwości. Okręt ustawiono pionowo i w końcu dostaliśmy zielone światło.
Poza naszymi dwoma zespołami na pokładzie nie było nikogo. Reszta personelu miała spotkać się z nami na orbicie. Brzmiało to jak dobry pomysł – dlaczego ryzykować życie naszych najlepszych specjalistów, jeśli dojdzie do poważnej awarii? W razie gdyby wydarzyło się najgorsze, mogliby chociaż nauczyć się czegoś na naszych błędach.
Odliczanie było cholernie stresujące. Gdy silniki w końcu ryknęły, ruszyliśmy w górę z ogromną siłą. To była dla mnie nowość – na „Młocie” byliśmy chronieni przed wysokim przyspieszeniem. Ten okręt nie miał systemu antygrawitacyjnego, więc wcisnęło nas w fotele tak mocno, że nie mogliśmy oddychać.
– Zabiją nas – jęknęła Gwen i chwyciła mnie za rękę.
– Skąd. Trenowali od miesięcy.
– Nigdy nie latali czymś takim jak to monstrum. Zabiją nas.
– Zgadzam się z nią – panikował Dalton.
Samson się nie odzywał, tylko mocno zacisnął powieki.
Doktor Chang przyglądał się z zaciekawieniem instrumentom i ignorował całą resztę. Ryk stał się głośniejszy, na tyle, że nie było słychać nic innego. Mieliśmy mocno zaciśnięte tyłki i szczęki, i zauważyłem, że podobnie było w przypadku załogi Millera. Od hałasu bolały nas uszy. Miałem nadzieję, że to minie, gdy opuścimy atmosferę, i na szczęście tak właśnie się stało. Osiągnęliśmy nieważkość po jakichś dziesięciu minutach i odpięliśmy pasy.
W końcu znaleźliśmy się w swoim żywiole. We Flocie Rebeliantów często trzeba było poruszać się bez ciążenia. Nie zawsze dlatego, że było się na orbicie planety, a częściej wtedy, gdy systemy tłumienia grawitacyjnego próbowały ochronić załogę przed zgnieceniem przy manewrach o wysokiej prędkości.
– Hej! – zawołał pułkownik Miller, gdy zobaczył, że unosimy się w powietrzu. – Uważajcie, nie wpadnijcie tu na nic.
Nie odpowiadaliśmy. Poruszaliśmy się jak małpy w zoo, wzdłuż sufitu, pokładu i ścian.
– A, widzę, że macie już jakieś doświadczenie – stwierdził.
– Ponad rok, z tego, co pamiętam – odparłem.
– Hmm… Może do czegoś się jednak przydacie. Potrzebuję doświadczonych ludzi w rufowej maszynowni. Nie ma zbyt wielu astronautów z porządnymi zdolnościami technicznymi, którzy spędzili dużo czasu w nieważkości.
Chciał pewnie być miły, ale moi ludzie nie odebrali jego słów zbyt dobrze. W końcu służyliśmy na takich okrętach podczas wojny.
– Panie pułkowniku, ile bitew w kosmosie pan stoczył? – spytałem.
Zamrugał i zmarszczył czoło.
– Wiem, o co ci chodzi, Blake. Ale jesteśmy wszyscy weteranami operacji Pustynny Diabeł w Afryce.
Dalton roześmiał się, a po chwili także i Samson.
– Co w tym śmiesznego? – warknęła major Henderson.
– Pani major – odparł Dalton – Samson i ja zabijaliśmy ludzi na śniadanie w czasie Pustynnego Diabła. A i Blake spuścił wtedy niejedną bombę.
Nic nie mówiłem. Wszyscy niepewnie spoglądali po sobie. Ludzie Millera zdecydowanie przewyższali nas stopniem i na pewno wyszkolono ich do obsługi tego okrętu. Ale czy miało to aż tak wielkie znaczenie? Moja załoga miała więcej doświadczenia w walce na kosmicznych okrętach bojowych niż ktokolwiek na Ziemi.
W innych okolicznościach może udałoby nam się wypracować dobre relacje. My mieliśmy doświadczenie, oni niezłe przeszkolenie. Z czasem moglibyśmy się dogadać.
Ale nie mieliśmy tyle czasu, ile myślałem.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.