Agata patrzyła na nie bez słowa. Nigdy nie widziała niczego piękniejszego.
Ada malowała przede wszystkim krajobrazy i widać było, że najbardziej fascynowało ją światło. Płótna powlekały subtelne, świetliste barwy. Dominowały jasne, przejrzyste kolory: żółć, delikatna zieleń, perłowa biel i różne odcienie pomarańczowego. Te obrazy żyły i aż skrzyły się blaskiem. Matka lubiła malować kwiaty – tak jak mówiła Tosia. Agata podeszła do płótna, na którym przedstawiona była łąka o poranku. Wysmukłe łodygi polnych stokrotek, z jeszcze stulonymi o tej porze płatkami, pochylały się lekko, a dumne ostróżki wychylały się w kierunku wschodzącego słońca. Powietrze na tym obrazie aż pulsowało, łagodnie rozświetlając krajobraz. Był to niezwykle piękny, a zarazem nieco melancholijny wizerunek ulotnej chwili.
– Przepiękne! – powiedziała z zachwytem Agata, a Tosia potwierdziła.
– Dlaczego te obrazy nie wiszą na dole? – zapytała starsza siostra.
Antonina znowu na chwilę się zamyśliła.
– Mama nie chciała ich pokazywać. Nie lubiła tego. Malowała zwykle w ogrodzie za kioskiem, gdy nie było klientów. Obrazy wykańczała tutaj i tu już zostawały. Pani Julia mówiła, że dom kultury chciał zorganizować wystawę, ale mama się nie zgodziła.
– Szkoda. Uważam, że ludzie powinni to zobaczyć. Może staliby się od tego lepsi – powiedziała Agata, ale młodsza siostra chyba jej nie zrozumiała.
– Możesz tu spać. Mamy dużo kołder, mama lubiła kupować coraz to nowe. Przyniosę ci.
Agata została sama. Wyjrzała przez przeszkloną ścianę na podwórko. Okno było tak zaprojektowane, że widać z niego było dalekie łąki i drogę na Lisią Górę. Jak okiem sięgnąć nie było żadnych zabudowań, tylko czysta, nieskalana przyroda. Ten widok koił nerwy i przynosił spokój.
Dziewczyna jeszcze raz rozejrzała się po pracowni. Tam, gdzie kończył się stryszek domu i zaczynała przeszklona część, dostrzegła niewielkie drzwi. Była to malutka łazienka służąca Adzie również jako magazyn pędzli i kuchenka, bo był tu nawet czajnik i pudełka z herbatą. Agata uśmiechnęła się. Już wiedziała, po kim odziedziczyła umiejętność praktycznego myślenia. Pracownia była tak urządzona i zaprojektowana, żeby Ada mogła spokojnie pracować, nie przeszkadzając jednocześnie Tosi. Mogła być cały czas blisko dziecka, kontrolować, czy nie dzieje się coś złego.
Agata wypróbowała kanapę. Była może trochę wąska, ale siedzisko wykonano starannie z morskiej trawy, bo było twarde, lecz sprężyste.
„Wytrzymam tu bez trudu jedną noc czy dwie” – pomyślała z ulgą. Dobrze, że znalazła to miejsce. Inaczej musiałaby spać z Danielą, a ona zawsze w nocy zawijała się w kołdrę, co już w dzieciństwie było trudne do zniesienia.
Nie mogła jednak zasnąć i to wcale nie dlatego, że kanapa była niewygodna. W jej głowie kotłowało się tyle myśli, że nie mogła ich uspokoić, zwolnić odrobinę ich biegu.
Nagle i zupełnie niespodziewanie stała się odpowiedzialna za Tosię, przynajmniej do momentu odnalezienia jej biologicznego ojca. A jeśli on się w ogóle nie odnajdzie? Przecież może być i tak, że ten człowiek nie ma nawet pojęcia o istnieniu córki!
„Matka musiała przecież zostawić jakieś dokumenty, ślady. Może ta Julia Kovacs coś wie?” – Agata starała się myśleć racjonalnie. Westchnęła i wstała z posłania. Podeszła do przeszklonej ściany i spojrzała na rysujący się w świetle ogrodowych lamp krajobraz. Po trawie sunęły niewyraźne cienie, a gdzieś w oddali majaczyła ściana lasu. Drzewa zlewały się w jeden nieprzenikniony kształt, barierę pomiędzy miasteczkiem a żywą i dziką przyrodą. Patrzyła na to nocne widowisko i czuła, jak powoli ogarnia ją spokój. „Wszystko da się rozwiązać i jakoś załatwić” – pomyślała, dotykając dłonią chłodnej szyby.
9
Rano Agata zaspała. Obudziła się dopiero wtedy, gdy promienie słońca dotarły do kanapy i zaczęły łaskotać jej policzki. Otworzyła oczy i w pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie jest. Całe pomieszczenie zalane było światłem, które rozpraszało się na sprzętach. Było to jasne i łagodne światło poranka, sprawiające, że łatwo wkracza się w nowy dzień, z radością czekając, co dobrego przyniesie.
Spojrzała na obrazy matki. Wyglądały pięknie, bo delikatne światło wydobyło wszystkie ich kolorystyczne walory. „Zupełnie jakby malowała blaskiem” – pomyślała Agata, kręcąc w zdumieniu głową. Kwiaty na obrazach lśniły perłowo, a powietrze skrzyło się srebrzyście jak woda.
Dziewczyna ubrała się szybko i zeszła na dół. W kuchni pełnej namalowanych kwiatów i motyli uwijały się Daniela z Tosią, w doskonałej komitywie.
– Cześć, siostro – przywitała ją Daniela, stawiając na stole koszyk pełen szczypiorku, rzodkiewki i sałaty. – Uwielbiam zapach powietrza o świcie – powiedziała, robiąc głęboki wdech. – Nie ma sobie równych!
– Kiedy ty spałaś, my wzięłyśmy się za śniadanie – dodała Tosia. – Nie mamy tylko bułek, ale ja mogę skoczyć do piekarni.
– Nie, ja chętnie pójdę, tylko mi wytłumacz, gdzie to jest – powiedziała Agata, która nabrała ochoty na poranną przechadzkę.
– Bardzo blisko, na Piekarskiej, to jest taka mała przecznica od naszej ulicy, w kierunku rynku.
Na Piekarskiej. Jakżeby inaczej.
– Tu jest nawet mała szklarnia – powiedziała tymczasem Daniela. – Na pewno są już ogórki, ale nie jestem pewna, czy dojrzały jakieś pomidory. Zaraz pójdę sprawdzić, to zrobimy sobie prawdziwe letnie śniadanie!
Agata wzięła lnianą torbę z napisem: „Willa Julia – sklep z prasą i pamiątkami” i wyszła na ulicę. Chciała od razu iść na Piekarską, ale zmieniła zdanie i ruszyła w przeciwnym kierunku, obejrzeć kiosk matki od frontu. Zlokalizowany był kilkanaście metrów od domu, w gęstych zaroślach ogrodu, ale doskonale widoczny od ulicy. Agata zorientowała się, że cały niewielki budynek obsadzony był po prostu krzakami bzu, jaśminu i tawuły. Od strony domu widać było tylko pachnącą, roślinną kępę. Od ulicy wszystko jednak wyglądało inaczej. Sklepik miał przeszkloną ścianę, przez którą można było zaglądać do środka, co Agata od razu zrobiła. Tak jak mówiła Tosia, Ada sprzedawała prasę, drobne pamiątki i książki. W witrynie wisiały kolorowe papierowe motyle (specjalność malarki) oraz szklana biżuteria, też najczęściej przedstawiająca kwiaty i owady.
„Urocze miejsce” – pomyślała Agata, rozglądając się wokół siebie. Przed sklepikiem było nieco wolnej przestrzeni, toteż ustawiono tam drewnianą ławkę, pomalowaną naturalnie na biało. Zresztą biały kolor tutaj dominował, w nawiązaniu do świetlistości obecnej wewnątrz domu.
Na ulicy było jeszcze niewiele osób, jak to w sobotę. Grupa turystów w sportowych strojach i z plecakami zmierzała na Lisią Górę. Gdy przechodzili obok, pozdrowili ją wesoło. Agata zawróciła i poszła do piekarni. Znalazła ją od razu. Sklep mieścił się w starym domostwie wybudowanym w charakterystycznym dla tego regionu stylu – werandę ozdabiały wycinanki, układające się w poplątany wzór splecionych serc i kwiatów. Mimo pierwszego dnia weekendu i nie tak już wczesnej godziny, w sklepie było parę osób, które rozprawiały z wielkim zaangażowaniem. Gdy Agata weszła do środka i rzuciła uprzejme „dzień dobry”, wszystkie spojrzenia skierowały się na nią. Odniosła niejasne wrażenie, że rozmawiano właśnie o niej.
– O, dzień dobry, pani Agato – powiedziała serdecznie ekspedientka, a dziewczyna dałaby