– Trzeba już iść, pani Agato – powiedział miękko weterynarz i skinął na młodego człowieka o nieco wymoczkowatym wyglądzie, na którym w komiczny sposób wisiał szary garnitur pamiętający chyba jeszcze czasy matury, a i wtedy kupiony najwyraźniej na wyrost.
– To mój nieszczęsny siostrzeniec, Juliusz, który usiłuje nabyć pod moim światłym kierunkiem wiedzę weterynaryjną. Niestety, obawiam się, że są to wysiłki skazane na niepowodzenie – dodał z takim ubolewaniem, że Daniela omal nie parsknęła śmiechem. Powstrzymała się jednak, bo zdecydowanie nie wypadało.
Weterynarz zrozumiał to zupełnie opacznie.
– Tak, sam uważam, że moja siostra nieco przesadziła, nadając mu to szlachetne imię wieszcza. No cóż, wiele rzeczy zrobiła, jak się okazało, zbyt pochopnie, na przykład ubzdurała sobie, że ten poczciwy młodzian zostanie sławnym lekarzem weterynarii niczym filmowy doktor James Herriot z serialu Wszystkie zwierzęta duże i małe.
– Uwielbiałam ten serial – powiedziała Daniela, ściskając dłoń nieco stropionego Juliusza, który nieco wstydził się tyrady krewnego.
– Proszę się nie przejmować wujkiem – rzucił szeptem, gdy wchodzili do kościoła. – Zawsze taki jest – złośliwy, ale dobry; to naprawdę złote serce, tak do ludzi, jak i do zwierząt!
Daniela nie miała co do tego żadnych wątpliwości.
Agata nie uczestniczyła w tej wymianie zdań. Poczuła paraliżujący strach, gdy tylko przestąpiła próg kaplicy. Tuż przed niewielkim ołtarzem stała ciemna, wąska trumna, na której leżał wianek z polnych kwiatów. Czerwone maki i wielkie, fioletowe dzwonki, poprzetykane pękami koniczyny i polnego groszku, wyglądały pięknie i bardzo smutno. Niemirska znowu pomyślała o matce, której tak naprawdę nigdy nie będzie jej dane poznać. Poczuła dojmujący, piekący żywym bólem żal. Niczego już nie zmieni, niczego nie naprawi. Stanęła w ławce, obok pani Trzmielowej. Stojąca po drugiej stronie burmistrzowej dziewczynka płakała, a jej drobnym ciałem wstrząsały dreszcze. Wszyscy ludzie w kościele byli smutni – dziewczyna, którą widziała przed chwilą, wyjęła z wózka niemowlę i tuliła je do siebie. Starsze damy szeptały do siebie z zasępionym wyrazem twarzy, nawet grupa młodzieży, która przystanęła blisko chóru, miała pełne żalu miny.
„Wszyscy tu ją znali i płaczą po niej” – pomyślała, obracając się w kierunku Danieli, która razem z doktorem i jego siostrzeńcem zajęła kolejną ławkę. Siostra uścisnęła delikatnie jej ramię, jakby chciała dać do zrozumienia, że jest tutaj i ją wspiera.
Gdzieś obok odezwał się dźwięk fisharmonii i po chwili kaplicę wypełnił ładny głos młodej dziewczyny. Agata spojrzała w tamtą stronę, ale ujrzała tylko czubek głowy, a właściwie kok z ciemnych włosów okolony polnymi kwiatami, podobnymi do tych, jakie leżały na trumnie.
Młody wikary poprawił fioletowe pogrzebowe szaty, czekając, aż wybrzmi muzyka, by rozpocząć smutną uroczystość. W tym momencie dziewczynka stojąca koło pani Trzmielowej zaczęła rozdzierająco płakać. Rozpacz dziecka była przejmująca i straszna – jej szczupłym ciałem wstrząsał szloch tak rozdzierający, że Agacie zakręciły się łzy w oczach. Nie rozumiała, dlaczego burmistrzowa nie pociesza swej podopiecznej. Sama miała ochotę przytulić to dziecko i otrzeć mu oczy. Pani Małgorzata dostrzegła wzrok Agaty, bo dziwnym, pozbawionym jakichkolwiek przyjaznych uczuć gestem popchnęła w jej kierunku płaczącą dziewczynkę.
– Miałam z tym zaczekać do końca mszy, ale skoro zaczynają się takie sceny, to proszę bardzo. To jest Antonina Bielska, pani siostra! – A ponieważ Agata patrzyła na nią szeroko otwartymi, pełnymi niezrozumienia oczami, dodała jeszcze, wzruszając ramionami: – No mówię przecież! To jest córka pani matki, Ady Bielskiej, i nieznanego nam z nazwiska ojca, bo pani matka, Panie świeć nad jej duszą, nie lubiła się tym chwalić. Po śmierci pani Ady mieszkała u mnie, ale teraz to chyba pani powinna się nią zająć!
I nie pozostawiając Agacie czasu na zadanie jakiegokolwiek pytania, pogrążyła się w modlitwie, którą właśnie rozpoczął wikary.
Niemirska odruchowo przytuliła spłakane dziecko i odwróciła się w kierunku Danieli, która z kolei zawiesiła pytający wzrok na doktorze.
On machnął ręką, jakby chciał powiedzieć: „Pogadamy potem” i poklepał Antoninę po głowie. Dziewczynka odwróciła do niego zapłakaną twarz, a potem zapatrzyła się na wikarego.
Agata niezbyt wiele zapamiętała z tej mszy. Przez cały czas nie mogła uporać się myślami, ukradkiem popatrując na stojące obok niej dziecko. Dziewczynka nie była duża, mogła mieć osiem, najwyżej dziewięć lat. Niemirska dostrzegała w małej podobieństwo – miały takie same oczy o granatowym odcieniu i włosy koloru kasztana. Sylwetka Antoniny przypominała Agacie ją samą z czasów dzieciństwa – jej pająkowate, długie nogi i ręce, trochę niezgrabne i rozczulające. Brzydkie kaczątko, które na pewno zmieni się w łabędzia.
„Dlaczego Wilk mi o tym nie powiedział przez telefon? Albo ta okropna kobieta, która ją przygarnęła?” – głowiła się Agata. „I co to oznacza, że ojciec Antoniny jest nieznany?”
Oczywiście, doskonale sobie zdawała sprawę ze znaczenia słów: „Ojciec nieznany”. Wpisywano je w dokumentach najczęściej wówczas, gdy matka z jakichś powodów nie chciała ujawnić tożsamości swojego partnera. Nie wiedziała jednak, czy ojciec dziewczynki naprawdę był „NN” również w jej metryce, czy nie znali go po prostu mieszkańcy miasteczka? Poza tym – czy jednak nie powinien się zjawić na pogrzebie swej byłej partnerki i matki swego dziecka?
Rozejrzała się bacznie po kaplicy, ale nikt nie pasował jej do tej roli. Może sam doktor Wilk, ale jego prawie od razu wykluczyła. Nie, nie wyglądało na to, by zażyłość pomiędzy nim a matką była tego rodzaju. Agata co prawda nie znała ich obojga – ani Ady, ani doktora Jerzego, ale zachowanie weterynarza nie wskazywało na głębokie zaangażowanie uczuciowe, przynajmniej tak na pierwszy rzut oka. Na pewno cierpiał z powodu śmierci dobrej znajomej, ale nie było w tym rozpaczy opuszczonego mężczyzny. Tak przynajmniej ona to oceniała. Poza tym nie wątpiła, że od razu przyznałby się do córki, nie zostawiając jej na pastwę kogoś takiego jak Trzemielowa!
Nabożeństwo pogrzebowe już się skończyło, przeszli więc skromnym orszakiem na pobliski cmentarz. Grobowiec był prosty, wykonany z ładnego, jasnego piaskowca. Ksiądz odmówił stosowną modlitwę, a po nim głos zabrał burmistrz Zmysłowa, Stefan Trzmiel. Agata była zdumiona, widząc go tutaj w otoczeniu – jak uznała – kilku innych urzędników.
– Jego żona jest dyrektorem domu kultury – szepnął jej do ucha Wilk. – Nie przepadały za sobą z pani mamą, to rzecz powszechnie znana! Myślę, że Małgorzata zazdrościła pani matce talentu, no i Ada nie chciała tańczyć tak jak jej zagrają te małomiasteczkowe urzędniczyny. Była świetną malarką, ale tutaj jej nie doceniano. Ot, historia jakich wiele na prowincji! – To ostatnie zdanie wypowiedział podniesionym głosem, że usłyszał je nawet burmistrz, nie mówiąc o jego połowicy, która spłonęła żywą czerwienią. Chciała zapewne zaripostować, ale udaremnił to ksiądz, prosząc najstarszą córkę zmarłej, Agatę Niemirską, by powiedziała kilka słów.
Agata nie była na to zupełnie przygotowana. Zresztą w ogóle nie bardzo wiedziała, co mogłaby powiedzieć o osobie, której właściwie nie znała. Daniela jednak popchnęła ją lekko w kierunku wikarego i burmistrza, którzy patrzyli wyczekująco.
Niemirska miała wrażenie, że ponownie coś w niej się przyczaja, jakieś stworzenie marzące o natychmiastowej ucieczce. Spojrzała na twarze zgromadzonych. Wyrażały różne uczucia, ale przede wszystkim