Chłopak, który o mnie walczył. Kirsty Moseley. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Kirsty Moseley
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Книги для детей: прочее
Год издания: 0
isbn: 978-83-276-2954-8
Скачать книгу
ulgą, że żadna z nich nie pochodziła od babci. Brak wieści to dobre wieści – chyba tak to szło? W tym przypadku brak wiadomości oznaczał, że mama jeszcze nas nie opuściła i dochodziła do siebie po operacji. Przynajmniej taką miałam nadzieję.

      Najpierw odczytałam wiadomość od Stacey: „Jestem w drodze! Jak zwykle spóźniona. Stoję w korku. Będę niedługo XXX”.

      Uśmiechnęłam się; akurat tę cechę Stacey lubiłam najmniej – jej notoryczne spóźnialstwo. W pewnym sensie tego też mi brakowało. Zadzwoniłam do niej jeszcze przed wejściem na pokład i zapytałam, czy mogłaby mnie odebrać z lotniska. Po tak długiej samotnej podróży chciałam ujrzeć jakąś przyjazną twarz. Stacey z miejsca się zgodziła, tak jak przypuszczałam. Nie mogłam się już doczekać, kiedy ją zobaczę – zdecydowanie za długo się nie widziałyśmy.

      Nie odpisałam; była już w drodze, więc niedługo i tak tu dotrze. Otworzyłam wiadomość od Toby'ego: „Kocham Cię. Napisz, gdy wylądujesz, i zadzwoń, jak będziesz mogła XX”.

      Tym krótkim ciepłym esemesem ujął mnie za serce. Od chwili, gdy dowiedziałam się o wypadku, był dla mnie niesamowitym wsparciem. Stanął na wysokości zadania i wszystkim się zajął: pocieszał mnie i zaparzył mi herbatę na uspokojenie – to takie brytyjskie lekarstwo na wszystko. Zadzwonił ponownie do babci, żeby dowiedzieć się dokładnie, co się stało, ponieważ nadal nie chciało mi to przejść przez gardło. A potem zarezerwował najbliższy lot do Nowego Jorku i nawet spakował za mnie walizkę. Nie wiem, co bym bez niego zrobiła.

      Niestety, nie mógł ze mną lecieć. Nie od razu. Opiekował się dziećmi; ich matka wyjechała na wczasy, więc nie mógł ich wcześniej odesłać do domu. Poza tym prowadził pub, a znalezienie zastępstwa zajęłoby kilka dni, nawet gdyby nie miał u siebie dzieci. Próbował mnie przekonać, żebym poczekała i nie leciała sama, ale nie mogłam tego zrobić. Musiałam tu być. Musiałam zobaczyć się z siostrą, przytulić ją, wspólnie popłakać i powiedzieć jej, że wszystko będzie dobrze.

      Ponownie odczytałam jego wiadomość i nagle ogarnęła mnie straszna samotność; poczułam ściskanie w żołądku i gęsią skórkę na ciele, choć w terminalu nie było szczególnie zimno. Objęłam się mocno ramionami, patrząc na przesuwające się wolno bagaże – żaden nie był mój.

      Gdy wreszcie wyjechała moja walizka, nie byłam w stanie jej udźwignąć – fakt, że się poruszała, nie ułatwił mi zadania. Dopiero Grahamowi, głowie stojącej obok rodziny, udało się podnieść ją z taśmociągu i postawić na ziemię.

      – Dziękuję – wydukałam.

      Matka dziewczynki zmarszczyła brwi, mrużąc oczy z troską, i ujęła mnie za łokieć.

      – Moja droga, nic ci nie jest? Wyglądasz trochę blado. Dobrze się czujesz?

      Próbowałam się uśmiechnąć, lecz moje usta odmówiły współpracy, więc tylko skinęłam głową.

      – Tak, po prostu jestem zmęczona – skłamałam. – Udanych wakacji! – Bez zbędnych ceregieli odwróciłam się i podążyłam za tłumem pasażerów, którzy odebrali już swoje bagaże i teraz kierowali się wyjściem dla podróżnych niemających nic do oclenia do hali przylotów.

      Omiotłam wzrokiem kręcących się tam ludzi – jedni trzymali w rękach kartki z nazwiskami, inni kwiaty, a jedna pani powitalny transparent – lecz nie dostrzegłam wśród nich Stacey. Stanęłam więc gdzieś z boku, opierając się o ścianę, i wysłałam krótkiego esemesa do Toby'ego z informacją, że dotarłam cało i zadzwonię do niego później.

      Starałam się nie podnosić oczu, uparcie wpatrując się w podłogę, żeby nie widzieć uścisków i pocałunków, które z pewnością towarzyszyły radosnym piskom osób witających się z krewnymi i bliskimi. Niestety, nie wytrzymałam i rozejrzałam się, patrząc, jak wpadają sobie w ramiona, uśmiechają się, radują i przytulają. Gdy zobaczyłam, jak pewien facet w garniturze wychodzi prosto w objęcia kobiety czekającej z własnoręcznie wykonanym transparentem z napisem „Witaj w domu”, ogarnęła mnie zazdrość. Rodzina siedząca za mną w samolocie także już wyszła; dziewczynka była teraz w lepszym nastroju – przycupnęła na walizkach, a jej tata toczył przed sobą wózek bagażowy. Ponownie rozejrzałam się po hali z cichą nadzieją, że Stacey zdążyła dotrzeć. Nie chciałam już dłużej stać sama. I wtedy, jakby w odpowiedzi na moje nieme prośby, wleciała jak strzała przez drzwi, przemykając zwinnie między ludźmi i mamrocząc co chwila: „Przepraszam”.

      Gdy ją ujrzałam, trochę zeszło ze mnie napięcie i po raz pierwszy spróbowałam się uśmiechnąć. Ruszyłam naprzód, ciągnąc za sobą walizkę, a Stacey rzuciła się na mnie z siłą, która niemal zwaliła nas obie z nóg. Objęła mnie mocno ramionami, wbijając mi palce w plecy i ściskając tak kurczowo, że zabrakło mi tchu. Ogarnęło mnie błogie ciepło i poczułam, że mur, który wzniosłam wokół siebie na pokładzie samolotu, zaczyna się kruszyć i pękać. Zamknęłam oczy, starając się opanować i nie rozkleić. Nie mogłam sobie pozwolić, by znów ulec emocjom; tym razem Toby nie pomógłby mi się pozbierać. Musiałam być silna. Teraz to ja powinnam zatroszczyć się o innych i być podporą dla mojej trzynastoletniej siostry. Na co jej histeryzująca, zapłakana i rozsypana na kawałki kupka nieszczęścia?

      Odsunęłam się i spojrzałam w zaczerwienione oczy Stacey.

      – Cześć – przywitałam ją ochrypłym głosem.

      Przyciągnęła mnie do siebie i zamknęła w kolejnym miażdżącym uścisku.

      – Och, Ellie, tak mi przykro. Brakuje mi słów, ale jeśli mogłabym jakoś pomóc, jakkolwiek…

      Nie musiała kończyć, wiedziałam, co chciała powiedzieć. Pokiwałam głową, przygryzając od środka policzek, wystarczająco mocno, by ból odwrócił moją uwagę od innych myśli. Ludzie mijali nas obojętnie, nie zdając sobie sprawy z naszego cierpienia.

      Stacey, pociągając nosem, wyjęła z kieszeni jednorazową chusteczkę i zaczęła wycierać sobie oczy. Wyglądała tak samo jak przed trzema laty – wysoka, szczupła, naturalnie piękna, nawet z tym byle jak upiętym kokiem i przekrwionymi oczami.

      Jej ciepły i przyjazny uśmiech sprawił, że na sercu zrobiło mi się jakby lżej.

      – Chodź, odstawię cię do domu.

      – Zabierz mnie prosto do szpitala – poprosiłam.

      Stacey wzięła mnie pod rękę i poprowadziła do wyjścia.

      – To nie pora odwiedzin, nie wpuszczą cię. Twoja babcia powiedziała, żebym przywiozła cię najpierw do domu, a później pojedziecie do szpitala.

      – Aha. – Owinęłam się mocniej kurtką przed mroźnym powietrzem i podążyłam za przyjaciółką. Po drodze zatrzymała się, żeby zapłacić za postój, po czym poprowadziła mnie do samochodu – nowiutkiego mercedesa klasy S coupé.

      Z trudem wcisnęłam bagaż do małego kufra. Całe szczęście, że spakowałam tylko średnią walizkę i nie próbowałam przytaszczyć wszystkich moich rzeczy w jednej dużej; nic większego by się tam nie zmieściło.

      – Fajne auto – zauważyłam w zadumie, wsiadając do środka. – Dorobiłaś się małej fortuny, jak mnie nie było? – zażartowałam, usadawiając się wygodnie w miękkim, skórzanym fotelu i podkręcając ogrzewanie, ponieważ w marcu panowały tu nieco niższe temperatury niż te, do których przywykłam w Londynie.

      – Nie jest moje, tylko mojego szefa, Owena – odparła, uruchamiając silnik.

      – I twój szef, ot tak, pożycza ci swój samochód? – spytałam, próbując podtrzymać konwersację i uniknąć ciszy. Bo kiedy zapadała cisza, zaczynała się gonitwa myśli, a ból stawał się nie do zniesienia.

      Wzruszyła ramionami, posyłając mi szeroki