– Toby! – wrzasnęłam, chichocząc. – Wolałabym usłyszeć coś bardziej romantycznego po seksie.
Wzruszył ramionami bez cienia skruchy.
– E tam, naczytałaś się za dużo romansideł. Nie tak to wygląda w prawdziwym życiu – zażartował.
– Najwyraźniej – odparłam sarkastycznie.
– Te książki tylko zwodzą kobiety, prezentując nierealistyczną wizję związków. My, mężczyźni, musimy się z nią mierzyć każdego dnia. Niestety, nie jesteśmy w stanie jej sprostać. – Pokręcił głową z udawanym smutkiem. – Prawdziwa intymność jest wtedy, gdy facet puszcza bąka pod kołdrą, a potem nakłada ją dziewczynie na głowę. O tym nigdzie nie przeczytasz!
Nabrałam powietrza i zamachnąwszy się poduszką, grzmotnęłam nią w jego twarz.
– Tylko spróbuj mi tak zrobić, a przysięgam…
Parsknęłam śmiechem. Toby posiadał wyjątkowy dar i zawsze potrafił mnie rozśmieszyć. To przede wszystkim ta cecha mnie w nim zauroczyła. Poznaliśmy się przed dwoma laty. Zaproponował mi wtedy dorywczą pracę, która pozwoliłaby mi na zwiedzanie Londynu. Był pierwszą osobą, przy której tak naprawdę mogłam się rozerwać i zapomnieć – choćby na chwilę – o trawiącym mnie od środka bólu. Z początku byliśmy tylko przyjaciółmi, lecz wkrótce nasza znajomość przerodziła się w coś głębszego. Żadne z nas tego nie planowało. Z czasem zapomniałam o cierpieniu, dzięki niemu znowu się otworzyłam i zaufałam mężczyźnie. Można powiedzieć, że zdobył moje serce śmiechem. Spotykaliśmy się już od półtora roku, a od sześciu miesięcy byliśmy zaręczeni.
Nasz związek był harmonijny i nieskomplikowany, oparty na wzajemnym szacunku. Być może nie zawojował moim światem, nie zwalił mnie z nóg jednym namiętnym spojrzeniem ani rozbrajającym uśmiechem, ale kochał mnie, a ja kochałam jego. Był porządnym facetem; spolegliwym, godnym zaufania i niezawodnym – wszystkim, czego tak pragnęłam. Toby nigdy nie złamałby mi serca czy raczej tego, co z niego zostało – byłam tego pewna. Uwielbiałam go za to, że mnie uleczył i sprawił, że świat odzyskał jasne barwy. Naprawdę, wiele to dla mnie znaczyło.
Chwycił mnie za przeguby rąk i przyciągnął lekko do siebie, składając pocałunek na moich wciąż roześmianych ustach.
– Idź już się umyć, skoro musisz – rzekł, puszczając moje nadgarstki. – I przy okazji zwiąż włosy, okej? Nie chcę później przez cały dzień wypluwać twoich kłaków. – Mrugnął do mnie porozumiewawczo, gdy wstawałam z łóżka. Uśmiechnęłam się do niego przez ramię, podniosłam z podłogi jego T-shirt, narzuciłam go na siebie przez głowę i poczłapałam boso do łazienki.
Wzięłam prysznic, zmyłam makijaż i wyszczotkowałam zęby. Zanim wróciłam do naszej sypialni, zatrzymałam się przy sąsiednim pokoju i cicho uchyliłam drzwi, po czym zakradłam się na palcach do piętrowego łóżka. Zajrzawszy na górę, uśmiechnęłam się.
Pusto. Tak jak się spodziewałam.
Pochyliłam się, omiatając wzrokiem dolne łóżko. Dwaj synowie Toby'ego z poprzedniego małżeństwa spali spokojnie skuleni na jednym materacu, a obok leżała otwarta książka; latarka, przy której czytali, wciąż się świeciła, choć już słabo. Podniosłam ją i wyłączyłam, odnotowując w pamięci, żeby kupić nowe baterie, gdy przyjadą tu następnym razem. Christian i Sam – pierwszy miał siedem, a drugi pięć lat – byli jeszcze w tej „uroczej” fazie i czytanie książek ukradkiem przy blasku latarki traktowali jako przygodę.
Delikatnie pocałowałam każdego z nich w czoło i nakryłam kołdrą. Postanowiłam nie ruszać Christiana i nie próbować przenieść go na górę. Wymknęłam się bezszelestnie z pokoju i, zamknąwszy za sobą drzwi, ruszyłam w kierunku naszej sypialni.
– Chłopcy smacznie śpią, a Chris znów na dole. Chyba… – urwałam nagle, widząc, że Toby leży na plecach z jedną ręką pod głową i cicho chrapie.
Nici z przytulania…
Spięłam włosy w niski kucyk, a potem zgasiłam światło i krocząc z wyciągniętymi rękami przez pokój pogrążony w ciemnościach, próbowałam wymacać brzeg łóżka. Wczołgawszy się pod kołdrę, przysunęłam się do Toby'ego i wtuliłam w jego ciało, kładąc mu rękę na klatce piersiowej. Toby w śnie przewrócił się na bok i objął mnie ciężkim ramieniem. Uśmiechnęłam się z zadowoleniem tuż przy jego piersi i niemal natychmiast zasnęłam.
Zaledwie po kilku minutach ze snu brutalnie wyrwał mnie dzwonek telefonu. Przetoczyłam się z jękiem, próbując otworzyć piekące oczy i odczytać cyferki na wyświetlaczu budzika.
Toby podniósł się.
– Niech to szlag! Czwarta nad ranem. Kto wydzwania o tej porze? – zrzędził, pochylając się, by podnieść słuchawkę telefonu stacjonarnego, który nadal zadawał tortury naszym uszom. – Co jest? – warknął, włączając nocną lampkę. Światło uderzyło mnie w oczy. – Nie, przepraszam. Tak, jest tu. Coś się stało? O cholera… Momencik, już ją daję. – Dotknął mojego ramienia, lekko mną potrząsając. Niepotrzebnie; słysząc nagłą zmianę w jego głosie, natychmiast się rozbudziłam. Czułam, że ktokolwiek dzwonił, nie miał dobrych wieści. – Ellie, to twoja babcia. Mówi, że zdarzył się wypadek.
Rozdział 3
Zdarzył się wypadek.
Wypadek… To słowo wciąż tłukło mi się w głowie, kiedy sięgałam po telefon. Wciągnęłam pospiesznie powietrze i poczułam bolesny ucisk w sercu. Z nerwów ścisnęło mnie w żołądku i momentalnie zaschło mi w ustach. Przyłożyłam słuchawkę do ucha, trzymając ją tak mocno, że pobielały mi kostki palców.
Proszę, oby to nie było nic poważnego! – błagałam w myślach.
Ale dobrze wiedziałam, że to na nic. Nie dzwoni się do ludzi o czwartej nad ranem tylko po to, by powiedzieć, że uderzyłeś się w palec u stopy albo złamałeś rękę. Stało się coś złego; po prostu to czułam.
Popatrzyłam na Toby'ego, licząc na pokrzepienie, lecz jego mina tylko wszystko pogorszyła. Na widok jego pełnego współczucia spojrzenia i zaciśniętych ust serce zaczęło mi walić w piersi. Chciałam się odezwać, ale głos uwiązł mi w gardle. Toby położył mi dłoń na kolanie, delikatnie je ściskając. Odchrząknęłam dziwnie i spróbowałam jeszcze raz.
– Halo? – wykrztusiłam niemal szeptem i usłyszałam łzawe pociągnięcie nosem.
– Ellie, kochanie. – Choć głos był chrapliwy i rozemocjonowany, natychmiast go rozpoznałam. Należał do matki mojego ojca, babci Betty.
– Babciu, co się stało? Wszystko w porządku? – Do oczu cisnęły mi się łzy.
– Nie… och, Ellie, nie wiem, jak to powiedzieć.
Przełknęłam ślinę, czując w gardle rosnącą gulę oraz ból w płucach od wstrzymywania oddechu. Szykowałam się na to, co miała do powiedzenia, moja wyobraźnia szalała. Zaczęłam panikować, zastanawiając się, co to za wypadek, kto jest ranny, jak bardzo jest źle.
– Babciu, proszę. Co się dzieje?! – błagałam z desperacją w głosie.
– Doszło do wypadku. Twoi rodzice…
Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza.
– Boże, nic im nie jest? – Wolną dłoń zacisnęłam w pięść i przyłożyłam do piersi, chcąc uspokoić walące serce. Czułam na sobie wzrok Toby'ego, który starał się rozgryźć, o co chodzi, i nadal trzymał mnie za kolano.
– Twoja mama doznała