Zdumiało mnie, jak wyrosła; była dużo wyższa, niż ją zapamiętałam w dniu wyjazdu, zwłaszcza gdy tak leżała wyciągnięta na łóżku. Brązowe włosy, takie same jak taty, opadały jej kaskadą do połowy ramion. Miała idealne proporcje ciała i już wyraźnie zaznaczone piersi, wcale nie mniejsze od moich, choć skończyła dopiero trzynaście lat. Na jej nastoletniej twarzy widniało kilka pryszczy, które ukryła pod źle dobranym korektorem, przez co jeszcze bardziej rzucały się w oczy.
Poczułam ścisk w gardle. Tyle mnie ominęło, gdy dorastała. Leżąca przede mną młoda panna w niczym nie przypominała tej małej dziewczynki, z którą się żegnałam. To już nie ta sama dziesięciolatka, która wszędzie za mną chodziła i zdecydowanie za głośno śpiewała piosenki One Direction; która skakała na moim łóżku i podkradała mi szminkę lub dezodorant, gdy nie patrzyłam.
– Kelsey? – odezwałam się niepewnie, otwierając szerzej drzwi i zaglądając do pokoju.
Zaskoczona podskoczyła, podnosząc głowę i szybkim ruchem ręki łapiąc telefon, który stoczył się jej z brzucha.
Uśmiechnęłam się słabo, bo nie wiedziałam, od czego zacząć.
– Przepraszam, że cię przestraszyłam.
Nie odwzajemniła uśmiechu; zacisnąwszy usta w wąską kreskę, zdjęła z głowy słuchawki i zsunęła je na szyję. Przesunęła po mnie wzrokiem i usiadła, zwieszając nogi za krawędź łóżka.
– Och, jednak przyjechałaś. – Jej głos zdradzał, że coś jest nie tak; jego cierpkość mną wstrząsnęła.
– Przed chwilą. Stacey mnie podrzuciła. – Zagryzłam wargę, szukając słów, mądrych słów, które choć trochę uśmierzą jej ból.
– Miło, że się pofatygowałaś – rzuciła z urazą. Poderwała się, zrywając z szyi słuchawki i rzucając je niedbale na łóżko razem z telefonem.
Wzdrygnęłam się, słysząc ten ton. Skąd w niej tyle złości? Nie spodziewałam się tego, w ogóle nie byłam na to przygotowana.
– Przyleciałam najszybciej, jak się dało – wyjaśniłam, marszcząc czoło w zakłopotaniu.
Prychnęła szyderczo i założyła ręce na piersi, unosząc prowokacyjnie brwi.
– Najszybciej jak się dało? Trzeba było się bardziej postarać.
– Słucham? – wymamrotałam z niedowierzaniem, przytwierdzona jej stalowym spojrzeniem do framugi drzwi. – Kelsey, przyleciałam pierwszym samolotem. Przyszłam do ciebie, żeby sprawdzić, czy wszystko okej.
Na jej ustach zakwitł drwiący uśmieszek. Spojrzała na mnie z miną, której nigdy wcześniej nie widziałam na twarzy mojej kochanej, młodszej siostrzyczki.
– Chciałaś sprawdzić, czy wszystko okej? Nie jest okej, do cholery! – Te mocne słowa kompletnie mnie zaszokowały. Zamrugałam szybko, próbując się z nimi oswoić. – Trochę na to za późno, Ellie. – Kelsey pokręciła energicznie głową. – Powinnaś tu być… dla mnie, dla mamy, dla taty. Powinnaś tu być, gdy przyjechał policjant i powiedział nam, co się stało; powinnaś tu być, gdy radiowozem wiózł nas godzinę do szpitala. – Mówiła coraz głośniej, a teraz prawie krzyczała. – Powinnaś tu być, gdy zabierali mamę na operację. Powinnaś tu być, kiedy wezwano babcię, żeby zidentyfikowała ciało taty. Powinnaś tu być, kiedy zalała się łzami i zemdlała, bo nie wytrzymała tego stresu. Potrzebowałyśmy cię, ale ciebie nie było! Włóczyłaś się gdzieś za granicą, niczym się nie przejmując, a w tym czasie mój świat się zawalił!
Jej ostre, pełne goryczy słowa głęboko mnie dotknęły. Poczucie winy, że nie było mnie tu z nimi, dusiło mnie w środku.
– Kelsey, to nie tak – zaprzeczyłam ochrypłym głosem ze łzami w oczach.
Uniosła brodę i utkwiwszy we mnie spojrzenie, pokonała sześć czy siedem kroków, które nas dzieliły.
– Nie tak? A jak? Powinnaś tu być, ale cię nie było. Jeśli sądzisz, że zjawiając się po tak długim czasie, wszystko naprawisz, grubo się mylisz. – Chwyciła drzwi i zamachnęła się, z całej siły zatrzaskując mi je przed nosem.
Rozdział 6
Przez kilka sekund stałam nieruchomo, wbijając wzrok w pomalowane na biało słoje drewna, nie mogąc pojąć, co się właściwie stało.
Zadrżałam i przełknęłam ślinę. Serce mi waliło. Siła, z jaką wypowiedziała te słowa, ten gniew, ten jad w jej głosie i ten celowo szorstki ton. Ona naprawdę tak myślała.
Po policzku spłynęła mi łza. Ogarnęły mnie wyrzuty sumienia i smutek. Czując, że uginają się pode mną kolana, podparłam się dłonią o ścianę. Nie mogłam znieść myśli, że moja biedna babcia musiała zidentyfikować zwłoki swojego syna, że jej wątłe ciało nie było w stanie udźwignąć takiego brzemienia, że Kelsey została sama, bez ojca, z matką leżącą na sali operacyjnej i babką słabnącą w szpitalu. To wszystko było ponad moje siły.
Oparłam czoło o zimne drewniane drzwi do pokoju Kelsey, zamknęłam oczy i, głęboko oddychając, próbowałam uspokoić szalejącą we mnie burzę uczuć. Chciałam jedynie dotrzeć do swojej sypialni, rzucić się na łóżko i zanieść płaczem. Słowa Kelsey mocno mnie dotknęły i nagle zrozumiałam, że miała rację. Nie wystarczyło tylko się pojawić; musiałam im to jakoś wynagrodzić – począwszy od tej chwili. Szlochanie w poduszkę nic nie da.
Otarłam załzawioną twarz i ruszyłam w kierunku schodów, pozwalając Kelsey nieco ochłonąć. Zamierzałam spróbować ponownie za jakiś czas, licząc, że będzie wtedy gotowa porozmawiać. Może po prostu potrzebowała chwili, by dojść do ładu ze swoimi uczuciami.
Zeszłam na dół i podążyłam za odgłosem pobrzękujących naczyń. Z kuchni unosił się cudowny zapach chili. Babcia stała przy kuchence i mieszała drewnianą łyżką w ogromnym garze. Przystanęłam w progu, patrząc na nią w milczeniu. Zawsze lubiłam się przyglądać, jak gotuje; w kuchni była niedoścignioną mistrzynią. Gdy byłam młodsza i zostawałam u niej na dłużej, pomagałam jej przy szykowaniu kolacji; podczas praktycznie każdej wizyty piekłyśmy ciasta i ciasteczka.
– Jak wam poszło?
Podskoczyłam zaskoczona. Celowo weszłam po cichu; nie zdawałam sobie sprawy, że jest świadoma mojej obecności. Spojrzała na mnie przez ramię i uśmiechnęła się smutno, nalewając chochlę chili.
Nie znalazłam właściwych słów, by jej odpowiedzieć. Wzruszyłam tylko ramionami i podeszłam do krzesła, dotykając miękkiego, skórzanego obicia; zauważyłam, że było nowe. Właściwie cała kuchnia wyglądała inaczej niż przedtem. Została przemalowana na blady odcień zieleni; ozdobna porcelana również była zielona, zamiast żółtej, która stała tu dawniej.
– Ma mi za złe, że… – wzięłam głęboki oddech, z trudem przełykając żal – …że nie było mnie tu, gdy to wszystko się wydarzyło.
Babcia wypuściła przeciągle powietrze i pokiwała wolno głową, człapiąc do stołu, na którym postawiła miskę i talerz z chrupiącymi bułkami.
– Usiądź, odpocznij, pewnie jesteś wyczerpana po podróży.
Usiadłam posłusznie z rękami skrzyżowanymi na kolanach, wpatrując się w blat stołu.
– Kelsey jest po prostu przygnębiona. Jest młoda i nie potrafi się w tym wszystkim odnaleźć. Czasem łatwiej jest przeżyć złość niż smutek. – Usiadła naprzeciwko mnie