Chłopak, który o mnie walczył. Kirsty Moseley. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Kirsty Moseley
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Книги для детей: прочее
Год издания: 0
isbn: 978-83-276-2954-8
Скачать книгу
w ich mocy, ale na razie bardzo z nią źle. – Odpowiedź babci nie przyniosła mi pociechy, na którą liczyłam.

      – Ja… ja… – Mój mózg nie mógł za tym nadążyć. Serce ścisnęło mi się boleśnie. Mama była operowana; miała pękniętą czaszkę i walczyła o życie. Na tę myśl zadrżała mi warga. Oczy zapiekły od łez. Nie mogłam jej stracić. Po prostu nie mogłam. – Babciu, czy ona…? – Urwałam nagle, nie mogąc wydusić z siebie ostatniego słowa. Oznaczało koniec i nie mogłam tego znieść. Mój głos brzmiał tak obco; bełkotałam, ale jakimś cudem babcia wiedziała, o co chciałam zapytać.

      – Nie wiem, skarbie. Naprawdę nie wiem. – Te słowa były dla mnie jak cios w brzuch. Brutalna prawda, bez osładzania.

      Każda cząstka mojego ciała pragnęła być teraz w szpitalu i czekać, aż mama wybudzi się po operacji. Tata i siostra potrzebowali mnie; powinniśmy być tam razem i wspierać się nawzajem. Przez to, że nie było mnie przy nich, smutek wymieszał się z potwornym poczuciem winy.

      – Jak się trzymają tata i Kels? – spytałam zachrypłym głosem.

      – Kelsey ma się dobrze. Była wtedy ze mną. Rodzice podrzucili ją do mnie na weekend i gdy wracali do domu… – Zawiesiła głos i odchrząknęła, by pozbyć się chrypki, głośno pociągając nosem. – Jest teraz ze mną w szpitalu. Wyszłam tylko na chwilę, żeby do ciebie zadzwonić.

      Pokiwałam głową, czując ogromną ulgę, że Kelsey nie było wtedy w aucie.

      – Okej. A tata? Dlaczego sam do mnie nie zadzwonił?

      W odpowiedzi usłyszałam głuche milczenie. Niepokojąca cisza przedłużała się niemiłosiernie, a mnie coraz bardziej skręcało w żołądku.

      – Babciu?!

      – Och, Ellie. Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale… Twój tata nie dał rady. – Jej głos załamał się, a moje serce pękło, roztrzaskując się na małe kawałeczki. – Nie żyje.

      Nie żyje.

      Gdy dowiedziałam się o mamie, sądziłam, że nic gorszego nie może mi się już przytrafić. Jak bardzo się myliłam.

      Nie żyje.

      Poczułam, jakby nóż szarpał moje wnętrzności. Panika ścisnęła mi płuca, z trudem łapałam powietrze. Mój ojciec, pierwszy mężczyzna, którego kochałam, podziwiałam i do którego porównywałam wszystkich facetów – nie żyje. Serce dudniło mi w uszach.

      Tata. Nie żyje.

      Z gardła wydarł mi się jęk. Cały świat rozmył mi się przed oczami w strugach łez spływających po policzkach. Uchyliłam usta, by coś powiedzieć. Tylko co? Mama walczyła o życie, a najcudowniejszy mężczyzna, który mnie wychował, dał mi wszystko, zachęcał do tego, bym była sobą, do którego biegłam po pomoc, moje oparcie we wszystkim… nie żyje. Żadne słowa nie były w stanie wyrazić tego, co czułam.

      Przypomniałam sobie uśmiech taty, zuchwały błysk w jego brązowych oczach i to, jak mrugał do mnie porozumiewawczo, gdy zmawialiśmy się przeciwko mamie. Przypomniałam sobie, jak mnie przytulał, jak obejmował wielkimi ramionami, sprawiając, że czułam się maleńka. Naraz wróciły wszystkie dobre wspomnienia: święta Bożego Narodzenia, urodziny, naleśniki, jego koszmarne żarty, jego słabość do białej czekolady, jego śmiech…

      To było dla mnie za trudne. Nie mogłam się z tym pogodzić.

      – Ellie? Słońce, co się stało? – zapytał Toby, przysuwając się bliżej i lekko masując dłonią moją nogę. Jego słowa dobiegały jakby z oddali.

      Potrząsnęłam głową, daremnie próbując rozproszyć mgłę, która zasnuła mój umysł.

      Nie żyje.

      Emocje zaczęły mnie przerastać. Przegrywałam ze smutkiem, w którym coraz bardziej się pogrążałam.

      Telefon wyślizgnął mi się z dłoni i upadł z łomotem na podłogę. Powiodłam za nim bezwiednie wzrokiem, nie rozumiejąc, co się dzieje. Wspomnienia, żal, poczucie winy, przerażenie, smutek – to wszystko wirowało mi w głowie, mącąc się i plącząc zupełnie bez sensu. Obraz rozmył się we łzach, które nadal spływały potokami po moich policzkach i szyi, mocząc kołnierzyk przy koszulce Toby'ego, którą miałam na sobie.

      Toby ukląkł przede mną, przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił, a ja szlochałam, rozpaczając.

      – Mój tata, on… – przycisnęłam twarz do jego policzka, jeszcze bardziej zanosząc się płaczem. – Mama jest operowana, a mnie przy niej nie ma. Nie ma mnie tam! – zawodziłam, tracąc nad sobą kontrolę.

      – Tak mi przykro, naprawdę mi przykro – powtarzał szeptem Toby. Zmrużył oczy ze współczuciem i wykrzywił twarz w żalu, ubolewając wraz ze mną nad ludźmi, których nigdy nie spotkał.

      – Muszę natychmiast jechać. Muszę tam być. Tyle jest do zrobienia. Muszę zarezerwować lot i spakować się, muszę… – Wstałam, ale nogi ugięły się pode mną. Toby objął mnie i podtrzymał. W jego oczach dostrzegłam troskę.

      – Oddychaj, Ellie. Oddychaj głęboko i uspokój się. – Pochylił głowę i pocałował mnie w czoło. – Po prostu oddychaj.

      Zamknęłam powieki i zatopiłam się w jego ramionach, pozwalając, by mnie tulił, aż się uspokoję.

      Rozdział 4

      JAMIE

      Rude włosy rozwiały się wokół jej twarzy, kiedy spojrzała na mnie przez ramię. Gdy jej wyjątkowe, szare oczy napotkały moje spojrzenie, powietrze zastygło w napięciu. Jej usta wygięły się w figlarnym uśmieszku. Subtelne piegi tańczyły jej na policzkach, gdy cichutko chichotała, powoli się do mnie zbliżając.

      – Młody. – Jej głos zabrzmiał mi w uszach niczym muzyka. – Młody? – powtórzyła, kładąc smukłą dłoń na moim ramieniu i delikatnie je ściskając.

      Kiedy dotarło do mnie, co powiedziała, zadowolenie na mojej twarzy zastąpiła podejrzliwość. Nigdy się tak do mnie nie zwracała.

      Ucisk na moim ramieniu stał się silniejszy, poczułem nawet lekkie szarpnięcie, które wyrwało mnie z zamroczenia, i nagle zrozumiałem, że tylko śniłem. Ona nie była prawdziwa. Mocno zaciskając oczy, próbowałem zatrzymać ten sen. Piękna iluzja powoli znikała i wreszcie umknęła, rozpływając się we mgle konsternacji. Dopiero teraz zacząłem odbierać dźwięki dobiegające z otoczenia: brzęk szkła, szelest zgniatanego papieru i miarowe dudnienie muzyki gdzieś w oddali.

      Strząsnąłem rękę, która mnie zbudziła. Otarłem policzkiem o coś twardego i poczułem ból głowy, który nasilał się z każdym, nawet najmniejszym ruchem.

      – O, żyje – stwierdził sarkastyczny głos zza moich pleców. Nie musiałem się oglądać, wiedziałem, że należał do Dodgera, jednego z moich najbliższych przyjaciół i mojej prawej ręki.

      Powoli dźwignąłem głowę, mrugając piekącymi powiekami. Podniosłem rękę do policzka i zerwałem z niego samoprzylepną karteczkę, krzywiąc się przy każdym ruchu, bo wszystkie mięśnie miałem zesztywniałe.

      – Chrzań się, Dodge – burknąłem.

      Uderzył mnie silny odór alkoholu. Mój gabinet powoli nabierał ostrości. Przypominał dom bractwa studenckiego po weekendowej fecie, która wymknęła się spod kontroli.

      Nagle poczułem wzbierające w gardle wymioty. Stłumiłem nieprzyjemny odruch i odwróciłem się do Dodgera. Nie wyglądał na zadowolonego, kiedy schylał się po opróżnioną w połowie butelkę dobrej brandy, którą częstowałem ważnych klientów. Marszcząc czoło z dezaprobatą, zakręcił flaszkę i podszedł do barku, w którym ją zwykle trzymałem.

      – Niezłe