Towarzysząca nam cisza była niemal nie do zniesienia, dlatego postanowiłam poruszyć temat wypadku. Przez telefon babcia powiedziała tylko, że chodzi o wypadek samochodowy, nie wdając się w szczegóły. Teraz, gdy ciszę przerywał jedynie brzęk uderzającej o miskę łyżki, owe szczegóły wydały mi się znaczące.
– Babciu, co do wypadku… – podjęłam łamiącym się głosem; rozmowa na ten temat sprawiała, że stawał się bardziej realny – … czy ktoś jeszcze w nim ucierpiał? – Skupiłam się na własnym cierpieniu i nawet nie pomyślałam, że ktoś inny również mógł zostać ranny lub zginąć.
Ściągnęła brwi, skubiąc nitkę wystającą z fartucha.
– Nie, nikt. Nie wiadomo do końca, jak do tego doszło. Był tylko jeden świadek, który jechał spory kawałek z tyłu, więc niewiele widział. Podobno jakiś niebieski pikap pędził jak wariat i gdy ich wyprzedzał, uderzył w bok samochodu twojego ojca, który stracił kontrolę nad autem i wpadł na barierki pośrodku jezdni. Ten drugi kierowca odjechał z piskiem opon, nie udało się go znaleźć.
Wzdrygnęłam się na te słowa. Sprawca nawet się nie zatrzymał? Nie mogłam pojąć, kto się nie zatrzymuje, biorąc udział w wypadku.
– Policja podejrzewa, że był pijany albo coś w tym stylu? – W głowie utkwiło mi to, że pędził jak wariat.
Babcia westchnęła głęboko i nieznacznie wzruszyła ramionami.
– Nie mają pewności. Przejrzeli nagrania z kamer, ale nie widać na nich kierowcy, więc trudno stwierdzić, co tak naprawdę się wydarzyło.
Zgrzytnęłam zębami w przypływie gniewu.
– Nie martw się, znajdą osobę odpowiedzialną za to, co się stało, i wymierzą jej sprawiedliwość. – Babcia położyła swoją wiotką dłoń na mojej, delikatnie ją ściskając. Jej głos był zdeterminowany, pewny, stanowczy i nade wszystko przesycony złością. – Zostaw to policji. My mamy inne zmartwienia.
Skinęłam głową, czując w gardle wielką gulę. Odłożyłam łyżkę i odsunęłam lekko miskę, wiedząc, że nie przełknę już ani kęsa. Babcia podeszła do zlewu, zeskrobując do młynka na odpadki ledwo tknięte jedzenie. Była przygarbiona, a ruchy miała spowolnione.
– Może się chwilkę zdrzemniesz? – zasugerowałam, podchodząc do niej. – Ja pozmywam. Wyglądasz na zmęczoną. – Objęłam ją ramieniem i lekko ścisnęłam dla zachęty.
Westchnęła, nie patrząc na mnie, i przytaknęła.
– Chyba tak zrobię. – Odwróciła się do mnie i pocałowała w policzek. – Obudź mnie, jeśli będą dzwonić. Kolejne odwiedziny o trzeciej, ale raczej pójdę wieczorem. Chyba że chcesz, żebym ci towarzyszyła?
Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową.
– Nie ma takiej potrzeby. Odwiedzę ją po południu, a wieczorem pójdziemy wszystkie razem.
Skinęła na znak zgody. Odprowadziłam ją wzrokiem, gdy wychodziła z kuchni, i zerknęłam na zegar: dochodziła druga. Jeszcze trochę ponad godzinę, zanim będę mogła zobaczyć się z mamą. Z westchnieniem sięgnęłam do kieszeni i wyjęłam komórkę, kierując się w stronę rutera Wi-Fi, żeby sprawdzić hasło. Połączywszy się z siecią, opadłam na krzesło i wybrałam numer Toby'ego. Pewnie chodził już po ścianach w oczekiwaniu na wieści. Wiedziałam, że sam nie zadzwoni, żeby mi nie przeszkadzać, w razie gdybym była akurat w szpitalu.
Zanim się dodzwoniłam, minęło kilka sekund, ale odebrał już po drugim sygnale.
– Cześć, słońce. Wszystko gra?
Zamknęłam oczy, przyciskając telefon mocniej do ucha. W tle słyszałam pikanie kasy fiskalnej, brzęk szklanek, szmer rozmów. Był w pracy.
– Hej! Dzwonię nie w porę? – spytałam.
– Dla ciebie zawsze znajdę czas. – Jego głos był ciepły i czuły. – Momencik. – Teraz odgłosy tła stały się jeszcze bardziej stłumione, jakby zakrywał telefon dłonią. – Trev, łypniesz na bar? Dzwoni Ellie. – I znów wrócił do rozmowy ze mną. – Przepraszam, słońce. Co u was? Jak mama?
Babcia wygląda, jakby zaraz miała zemdleć, a Kelsey mnie nienawidzi, pomyślałam.
– Wszyscy mają się dobrze – skłamałam. – Z mamą jeszcze się nie widziałam. Muszę poczekać na porę odwiedzin, ale babcia mówi, że nadal jest w śpiączce.
– Tak mi przykro, Ellie. Chciałbym być tam z tobą, martwię się o ciebie.
– Niepotrzebnie – wydukałam, spoglądając na stół i przesuwając palcem po słojach drewna.
– A kto ma się martwić, jak nie ja?
– No tak – przyznałam. – U chłopców wszystko okej? – Gdy rankiem wsiadałam do taksówki, jeszcze spali. Nie zdążyłam się z nimi pożegnać przed wizytą matki Toby'ego, która przyszła ich popilnować, żeby jej syn mógł ze mną pojechać na lotnisko.
– Tak. Mam cię od nich pozdrowić. Christian narysował ci obrazek. Kazał mi go zabrać ze sobą, jak będę do ciebie leciał.
To był naprawdę uroczy gest; dobre z nich dzieci.
– Przekaż im, że też ich pozdrawiam.
Rozmawialiśmy jeszcze przez jakieś dziesięć minut o zwykłych, przyziemnych sprawach, żadnych poważnych tematów. Głównie o moim locie, o Stacey, o pubie, o jego dzieciach i o chili w wykonaniu mojej babci. Na pożegnanie powiedział, że mnie kocha i ponownie przeprosił za to, że nie ma go teraz przy mnie. Wymógł na mnie obietnicę, że zadzwonię do niego wieczorem – i różnica czasu nie ma żadnego znaczenia! Wspomniał jeszcze, że załatwił sobie zastępstwo w pubie i zarezerwował bilet na środę, czyli za cztery dni, bo wtedy dzieciaki będą już u matki. Gdy się rozłączyłam, poczułam się trochę lepiej. Rozmawiając z kimś, kto nie był w to wszystko bezpośrednio zaangażowany, i słysząc w oddali gwar pubu, zapomniałam na chwilę o smutku i goryczy, które zżerały mnie od środka.
Uporawszy się szybko z myciem naczyń, przeszłam do salonu, gdzie w fotelu drzemała babcia. Przez kilka sekund patrzyłam, jak oddycha, zachodząc w głowę, co by się stało, gdyby jej tu nie było i Kelsey zostałaby sama, bez żadnego wsparcia. Byłam jej dozgonnie wdzięczna za to, że zaopiekowała się Kelsey pod moją nieobecność. Podeszłam do kanapy i wzięłam narzutę, po czym ostrożnie przykryłam nią babcię. Ani drgnęła.
Nie chciałam siadać, więc przespacerowałam się po domu, dotykając rzeczy, których od lat nie widziałam, i wodząc wzrokiem po rodzinnych fotografiach zdobiących ściany. Gdy dotarłam do szafki na klucze wiszącej przy frontowych drzwiach, spostrzegłam mój stary sfatygowany brelok z kluczykami do volkswagena. Zdjęłam go z haczyka i nagle odżyły we mnie wspomnienia mojego małego poobijanego garbusa.
Myślałam, że rodzice dawno się go pozbyli.
Ściskając klucze, wyszłam przez drzwi prowadzące bezpośrednio do garażu. Stał tam. Mój kochany zielony żuczek.
Puchata zielona kostka do gry, którą dostałam od Stacey z okazji zdanego egzaminu na prawo jazdy, nadal zwisała z lusterka wstecznego. Uśmiechnęłam się, potrząsając głową z niedowierzaniem. Odszukałam właściwy kluczyk i nie tracąc ani chwili, wsunęłam go do zamka.
Gdy otworzyłam drzwi, uderzył mnie zapach pasty i skóry. Wślizgnęłam się do środka i zauważyłam, że auto było nieskazitelnie czyste. Ktoś, zapewne tata, dbał o nie przez cały ten czas – prawdopodobnie w nadziei na to, że któregoś dnia wrócę i zechcę nim jeździć. Dotykając miękkiej podartej skóry na siedzeniu, poczułam ukłucie w sercu. Zatrzasnęłam drzwi i pochyliłam się do przodu, opierając czoło o kierownicę.