Chłopak, który o mnie walczył. Kirsty Moseley. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Kirsty Moseley
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Книги для детей: прочее
Год издания: 0
isbn: 978-83-276-2954-8
Скачать книгу
pierwszy od mojego wyjazdu do Rzymu mogłam jej dotknąć. Razem z Tobym planowaliśmy wkrótce spotkać się z rodzicami; mieli przylecieć do nas z Kelsey podczas ferii i spędzić w Londynie cały tydzień, ale teraz…

      Zdławiłam łzy i wyciągnęłam rękę, ostrożnie ujmując jej dłoń.

      – Tak mi przykro.

      Nie wiem, jak długo tak stałam. Chyba długo, bo kiedy otworzyły się drzwi i do środka wszedł mężczyzna w średnim wieku, w białym kitlu i z pełnym współczucia uśmiechem, zapewne wyćwiczonym przed lustrem, od ciągłego patrzenia w dół na matkę rozbolała mnie szyja.

      – Ellison? Jestem doktor Pacer. Możemy zamienić parę słów? Muszę porozmawiać z tobą o kilku sprawach – oświadczył.

      Skinęłam głową i cofnęłam się, zwilżając suche usta.

      – Proszę mówić do mnie Ellie.

      Podszedł do dwóch krzeseł stojących przy łóżku mamy.

      – Może usiądziemy?

      Usiądziemy? Czyli więcej złych wieści? Czy może być gorzej?

      – Yyy, dobrze. – Opadłam na krzesło, taksując go wzrokiem. Lekarz złożył ręce na kolanach i nachylił się, patrząc na mnie w skupieniu.

      – Trzeba załatwić pewne formalności. Nie wspominałem o tym twojej babci, ponieważ nie wiedziałem, jak to zniesie po wcześniejszym epizodzie, czy wytrzyma ten stres. Sprawia wrażenie nieco… wątłej – wyjaśnił, ostrożnie dobierając słowa.

      Wątła, to słowo dobrze ją teraz opisywało. Przytaknęłam; właściwie byłam mu wdzięczna, że nie obciążył mojej zmizerniałej babci dodatkowym zmartwieniem.

      – O jakie formalności chodzi?

      Zacisnął usta w wąską kreskę.

      – Pogrzebowe. Ciało twojego ojca spoczywa teraz w kostnicy. Zrobiliśmy wszystko, co do nas należało. Policja zezwoliła na przekazanie zwłok do domu pogrzebowego, więc możesz powoli zacząć wszystko planować.

      – Och – wymamrotałam.

      – Mogę kogoś poprosić, żeby ci pomógł w przygotowaniach, lub jeśli nie chcesz się tym zajmować, porozmawiam z twoją babcią, gdy się tu zjawi. Wiem, że to przytłaczające; śmierć jednego z rodziców zawsze jest ciężkim przeżyciem, zwłaszcza w tych okolicznościach – rzucił szybkie spojrzenie na łóżko, w którym leżała moja matka.

      Zdeterminowana i pewna swojej decyzji, pokręciłam energicznie głową.

      – Proszę nie rozmawiać z babcią. Zajmę się tym, wszystko zorganizuję. Nie chcę angażować jej bardziej, niż to konieczne.

      Rozdział 7

      JAMIE

      Minęły trzy dni od powrotu Ellie do Stanów, trzy pieprzone dni. To były chyba najdłuższe trzy dni w moim życiu.

      Odkąd zobaczyłem ten artykuł, nie mogłem przestać o niej myśleć. Całkiem mnie zniewoliła, zawładnęła każdą moją myślą. A teraz wróciła i była tak kusząco blisko. Zmagałem się z decyzją, czy powinienem do niej pojechać, złożyć wyrazy współczucia albo zaoferować swoją pomoc. Kilka razy niemal uległem pokusie, ale zdołałem się opanować. Chciałem dla niej jak najlepiej – od zawsze – i byłem prawie pewny, że tym, co dla niej najlepsze, nie jestem ja. Nie opuszczało mnie jednak to samolubne, nieprzeparte pragnienie, by być przy niej, dotknąć jej twarzy, przeczesać palcami jej włosy, przyciągnąć ją do siebie i przytulić tak mocno, że żadną siłą by nas nie rozdzielono. Trzymać się od niej z dala, kiedy mieszkała na drugim końcu świata, to coś zupełnie innego, niż kiedy dzielił nas zaledwie rzut kamieniem.

      Jęknąłem i ścisnąłem nożyk, który trzymałem w dłoni, spoglądając na tarczę do rzutek przytwierdzoną do ściany. Musiałem się napić, a raczej urżnąć się tak, by nie móc ustać na nogach. Po raz setny w ciągu ostatnich trzech dni przemknęło mi przez głowę, o ile prostsze byłoby moje życie, gdybym nigdy nie poznał tej ponętnej rudej piękności. Wtargnęła w nie niespodziewanie i pokazała mi świat, o jakim nawet nie śmiałem marzyć. Gdybym jej nie spotkał, gdyby nie rozkochała mnie w sobie do szaleństwa, nie czułbym teraz takiej pustki w sercu.

      Ta cholerna pustka była znacznie gorsza niż ból, gorsza niż samotność, gorsza niż smutek.

      Potrzebowałem czegoś, co odwróci moją uwagę, zajmie mój umysł i sprawi, że przestanę o niej myśleć. Ponieważ była dopiero jedenasta, nie mogłem się upić do nieprzytomności, tak jak chciałem; musiałem wymyślić coś innego. Zamknąwszy oczy, przerzuciłem w głowie kilka mniej ciekawych spraw, które powinienem załatwić – miałem kilka nieprzeczytanych maili dotyczących moich legalnych interesów, musiałem zatrudnić dwóch dodatkowych ochroniarzy w związku z nowym kontraktem, który dopiero podpisaliśmy, kilka osób czekało na mój telefon – ale nie ciągnęło mnie do żadnej z tych rzeczy.

      Ręce świerzbiły mnie, żeby zrobić coś bardziej ekscytującego, coś, co przyprawi mnie o dreszczyk emocji. Mógłbym na przykład rąbnąć ukochaną brykę jakiemuś bogatemu dupkowi, a potem sprasować ją w kostkę na złomowisku, tak dla hecy. Ostatnio oddawałem się właśnie takim perwersyjnym rozrywkom. Nieustannie przesuwałem granice, pragnąc – nie, to za mało powiedziane – potrzebując coraz większych i silniejszych doznań.

      „Jak już coś robić, to z rozmachem”. Moja mantra.

      Niestety, wczesna pora ograniczała moje możliwości.

      Walki odpadały. Nie doszedłem jeszcze do siebie po cięgach, jakie zebrałem w piątkowy wieczór, na twarzy nadal miałem żółknące sińce. Przed weekendem nie szykowały się także żadne dostawy broni ani narkotyków. Jednym z moich ulubionych zajęć była kradzież samochodów – to jedna z rzeczy, dzięki którym czułem, że żyję, i które nadawały sens mojej nijakiej bezcelowej egzystencji – ale to też nie wchodziło w rachubę. Lubiłem ryzyko, ale nie na tyle, żeby kraść w biały dzień. Taka robota była dobra dla pozbawionego wyobraźni, prymitywnego, podrzędnego złodziejaszka, który chciał jedynie zwinąć radio albo poszaleć w kradzionym wozie.

      Ogólnie rzecz biorąc, dzisiaj nie miałem co ze sobą począć.

      Nagle z dołu dobiegł głos Raya. Krzyknął moje imię, jakby wyczuł, że wsysa mnie czarna otchłań nudy. Przez podłogę przedarł się przenikliwy zgrzyt metalu o metal. Zamrugałem, otrząsając się z negatywnych myśli, i zamachnąwszy się ręką, posłałem nóż na drugi koniec pokoju, patrząc, jak trafia w podwójną szóstkę na tarczy, tuż obok pozostałych dwóch, które rzuciłem przed chwilą, zanim oczami wyobraźni powędrowałem ku rudym zakątkom. Typ, którego poznałem w więzieniu, miał słabość do noży; powiedział mi kiedyś, że aby okiełznać nóż, najpierw trzeba go zrozumieć, nauczyć się go szanować. Nie wiem, czy stałem się mistrzem w rzucie nożem, ale na pewno miałem w tym wprawę.

      Podniosłem się z czarnego, skórzanego fotela i wyszedłem z gabinetu, który kiedyś należał do Bretta. Na dole mieścił się warsztat. Przesiedziałem tu w dzieciństwie wiele godzin, uciekając przed nieuchronnym laniem, które czekało mnie po powrocie do domu, i zarabiając na plany, których nigdy nie zrealizowałem. Gdy dotarłem do ostatniego schodka, uderzył mnie zapach stęchłego potu i smaru. Uśmiechnąłem się półgębkiem. Ten warsztat był moim miejscem na ziemi.

      Ray siedział z boku na stołku i dłubał przy układzie elektronicznym; cały stół zawalony był jego narzędziami. Podśpiewywał jakiś tandetny kawałek Kanye Westa, który dudnił w radiu za jego plecami.

      Ray był ze mną od samego początku. Ledwo wyszedłem na wolność, odszukał mnie, zabrał do swojego domu, w którym mieszkał z żoną i córką, i próbował namówić, żebym wyszedł na prostą i trzymał się z dala od kłopotów,