Dziś jednak o mały włos nie pękłam. Zadanie, które miałam do wykonania, mocno nadwyrężyło moją psychikę.
Opuściłam wzrok na pięknie kaligrafowany adresownik mamy i przesunęłam palcem w dół strony, zatrzymując się przy ostatnim wpisie. Julie i Peter Watkinsowie. Pominęłam ich adres, odszukując numer telefonu i wystukując go na klawiaturze. Wsłuchując się w sygnał łączenia, zaczęłam masować czoło – liczyłam, że zmniejszy to nieco ból głowy, który dokuczał mi od dwóch dni z braku snu.
– Słucham? – w słuchawce odezwał się wesoły kobiecy głos.
Zamknęłam oczy, szykując się na kolejną bolesną rozmowę – czterdziestą drugą tego dnia; stopniowo przebijałam się przez adresownik mamy, zaczynając od litery A, aż doszłam do ostatniego nazwiska – państwa Watkins.
– Dzień dobry, czy rozmawiam z Julie Watkins?
– Owszem.
– Mówi Ellie Pearce. Pewnie mnie pani nie pamięta, widziałyśmy się ostatnio, gdy miałam szesnaście albo siedemnaście lat – wyjaśniłam. Wiedziałam, że rodzice utrzymywali kontakt z Watkinsami, z którymi przyjaźnili się od college'u, ale po raz ostatni widziałam ich przed kilkoma laty, na chrzcinach ich syna.
– Ellie! Oczywiście, że cię pamiętam – odparła ciepło i radośnie. – Jak się miewasz?
Otworzyłam oczy i spojrzałam na jej nazwisko w notesie, zdając sobie sprawę, że za chwilę jej głos straci radosny ton.
– Muszę przekazać pani złą wiadomość. – Przełknęłam ślinę, marszcząc brwi; bez względu na to, jak często to dziś powtarzałam, nie było mi łatwiej. – W weekend rodzice mieli wypadek samochodowy. Ojciec nie żyje, a mama trafiła do szpitala w krytycznym stanie.
Nagły wdech na drugim końcu linii, chwila ciszy i wreszcie padły słowa, które słyszałam dzisiaj tak często, że przestały dla mnie cokolwiek znaczyć. Wiedziałam, że wypowiadano je w dobrej wierze, ale teraz były już tylko pustymi frazesami.
– Ellie, tak mi przykro! – krzyknęła.
Tak mi przykro; przykro mi z powodu twoich rodziców; przykro mi, że tak się stało. Przykro – wszystkim było przykro, jakby to oni zawinili.
– Dziękuję – wycedziłam. – Wiem, że przyjaźnili się państwo z mamą i tatą od wielu lat, dlatego dzwonię. Pogrzeb taty odbędzie się w piątek o trzeciej po południu, w domu pogrzebowym przy Everglade Drive, gdybyście chcieli w nim uczestniczyć. Po uroczystości zapraszam na poczęstunek u nas w domu.
– Oczywiście oboje się zjawimy – zapewniła mnie drżącym głosem Julie. – Jak się czuje teraz twoja mama?
Podczas każdej rozmowy starałam się nie wzruszać, nie myśleć o tym, co mówię, i nie zastanawiać nad tym, jak inni reagowali na tę smutną wiadomość. Było mi o wiele łatwiej, gdy udawałam, że chodzi o kogoś innego, o inną rodzinę, o jakąś osobę, która nic dla mnie nie znaczyła. Tylko w ten sposób mogłam to przetrwać. Gdybym dopuściła do siebie emocje, nie dałabym rady obdzwonić tych wszystkich ludzi i pewnie rozkleiłabym się już po pierwszym telefonie.
– Podczas wypadku doznała urazu głowy, w wyniku którego pojawił się krwotok w obrębie mózgu. Chwilowo jest w śpiączce. Czekamy na dalszy rozwój sytuacji. – Mówiłam rzeczowo, bez emocjonalnego zaangażowania.
Krwiak, czyli krwotok w obrębie mózgu, o czym dowiedziałam się później, był z tego wszystkiego najgorszy. Lekarze poradzili sobie ze złamaniami, wewnętrznym krwawieniem i innymi urazami, ale krwiak powodował duży ucisk na mózg. Pierwszego dnia, gdy rozmawiałam z doktorem, sam na sam, błagałam go, by był ze mną szczery, i usłyszałam coś, czego tak naprawdę nie chciałam usłyszeć. Lekarze po prostu nie wiedzieli, czy się wybudzi; kazali mi się zająć planowaniem pogrzebu i nie czekać. Stan mamy był ciężki; czas miał wszystko pokazać. Istniało także duże ryzyko trwałego uszkodzenia mózgu, ale lekarze nie potrafili ocenić stopnia ubytków neurologicznych, dopóki się nie obudzi… jeśli w ogóle się obudzi.
– Mój boże, biedna Ruth! – zaskrzeczała Julie, pociągając nosem. – Wyjdzie z tego?
Przygryzłam wewnętrzną stronę policzka.
– Nie wiemy. Mamy nadzieję.
– Ellie, tak mi przykro.
I znów to samo: przykro mi.
– Dziękuję. Niestety, muszę już kończyć i powiadomić pozostałych. Do zobaczenia w piątek po południu, jeśli da pani radę – odparłam.
– Myślami jestem przy tobie i Kelsey. Daj znać, jeśli będziecie czegoś potrzebować. Będę się modlić za waszą mamę – zasypała mnie oklepanymi frazesami, których już się dziś nasłuchałam.
Nie byłam religijną osobą – tak jak reszta mojej rodziny – ale doceniłam ten gest. W takich chwilach ludzie robili to, co uważali za stosowne i co dawało im pewne pocieszenie. Niech się modli, skoro chce; na pewno nie zaszkodzi.
Nie odpowiedziałam, po prostu się rozłączyłam i rozparłam na krześle. Koniec. Spojrzałam na zegar, dochodziła czwarta – obdzwonienie tych wszystkich osób zajęło mi ponad trzy godziny. Odłożyłam telefon na duże dębowe biurko ojca, kilkakrotnie zaciskając i rozwierając pięść, żeby rozkurczyć zesztywniałe palce.
Powoli ogarnęłam wzrokiem gabinet taty. Czasem pracował tu wieczorami, a nawet okazjonalnie w weekendy. Utkwiłam spojrzenie w wypłowiałym przetartym obiciu fotela stojącego przy oknie. Mama nieraz suszyła mu głowę, żeby wyrzucił to szkaradztwo, ale tata bardzo lubił ten fotel i walczył jak lew, żeby go zatrzymać.
Wstałam i podeszłam do niego. Przesuwałam palcami po aksamitnym materiale, który obudził we mnie miłe wspomnienia. Tata czasami pozwalał mi tu siedzieć, kiedy pracował; odrabiałam wtedy lekcje, czytałam książkę lub jakieś gazetki, albo po prostu sobie rysowałam. Niekiedy tylko udawałam, że czytam, a tak naprawdę potajemnie przyglądałam się, jak siedzi za biurkiem i niestrudzenie stuka w klawiaturę laptopa albo rozmawia przez telefon z jakimś ważnym klientem. A kiedy mnie na tym przyłapywał, przybierał głupią minę – robił zeza i wystawiał język na bok – po czym wracał do rozmowy, jakby nigdy nic. Spędziłam tu wiele godzin, ot tak, patrząc, jak pracuje, i tak jak on korzystając z okazji, by poczytać w spokoju. Czasami sadzał mnie sobie na kolanach i czytaliśmy razem. W tym fotelu wspólnie z tatą odkryłam magię Harry'ego Pottera.
Uśmiechnęłam się do siebie, badając palcem dziurę w podłokietniku. Właśnie takie drobiazgi, które kiedyś wydawały się nieistotne, z czasem nabierają największego znaczenia. Przypominają nam nagle o rzeczach, które braliśmy za pewnik, myśląc, że nasz świat nigdy się nie zawali.
Stałam tak jeszcze przez kilka minut, zanim wyszłam z gabinetu, zamykając za sobą drzwi, i udałam się do salonu. Zastałam tam Kelsey i babcię. Kelsey odwróciła się w moją stronę i zmrużyła oczy; na jej czole między brwiami pojawiła się cienka, pionowa linia. Wstała i bez słowa opuściła pokój. Poirytowana jej zachowaniem, zacisnęłam szczęki. Powtarzała ten rytuał od kilku dni – gdy