Chłopak, który o mnie walczył. Kirsty Moseley. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Kirsty Moseley
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Книги для детей: прочее
Год издания: 0
isbn: 978-83-276-2954-8
Скачать книгу
dam radę udawać, że jej obojętność mnie nie boli. Przez trzy ostatnie godziny siedziałam sama, zamknięta w pokoju, i powtarzałam w kółko, że ojciec nie żyje. Naprawdę potrzebowałam, by ktoś mnie teraz przytulił, lecz ewidentnie tym kimś nie miała być Kelsey, choćbym nie wiem, jak długo wpatrywała się w jej plecy i błagała, by tak się stało.

      – Nic ci nie jest, skarbie?

      Pociągnęłam nosem, oglądając się na babcię, która siedziała na kanapie, z ręczną robótką na kolanach, i patrzyła na mnie serdecznie, z czułością i wyraźnym współczuciem.

      – Nie, babciu – skłamałam. – Załatwione, zadzwoniłam do wszystkich z notesu mamy, i jeszcze do paru osób, których numery znalazłam w wizytowniku taty.

      Babcia pokiwała głową, wpatrując się we mnie.

      – To dobrze, ale nie musiałaś robić wszystkiego sama.

      – Już się stało – wzruszyłam ramionami i oparłam się o framugę drzwi, skubiąc nitkę wystającą z rękawa swetra. Zaoferowała, że też podzwoni – chciała pomóc – ale widziałam, że ledwo się trzyma. Wyglądała, jakby postarzała się o dziesięć lat, odkąd wróciłam. Nie radziła sobie z sytuacją. Zważywszy na jej wiek, chciałam oszczędzić jej zmartwień. Widziałam, jak cały ten stres wpływa na jej zdrowie – ból biodra znów się nasilił, a na twarzy malowało się ogromne zmęczenie. Zauważyłam też, że sukienki wisiały na niej jak na wieszaku. Nieraz błądziła gdzieś myślami, na śmierć zapominając o swoich robótkach albo o jedzeniu, które gotowała, i gdy sądziła, że jest sama w pokoju, popłakiwała.

      Chociaż robiłam, co w mojej mocy, byśmy przetrwali, moja rodzina rozsypywała się i nie byłam w stanie temu zapobiec. Mogłam jedynie spróbować zdjąć z ramion moich bliskich jak najwięcej przytłaczającego ich ciężaru. Na rodziców mamy nie miałam co liczyć; zostali poinformowani o wypadku, ale oboje byli w podeszłym wieku i słabego zdrowia, więc nie nadawali się do podróżowania po kraju. Wątpiłam, czy w ogóle dotrą na pogrzeb.

      – Zaparzę ci herbatę – powiedziałam szybko, wymykając się do kuchni, i zaczęłam ją przygotowywać jakby w transie.

      Gdy wróciłam do salonu, niosąc dwa parujące kubki, babcia spała na kanapie; w dłoniach nadal ściskała robótkę. Z westchnie niem odstawiłam herbatę i ostrożnie wyplątałam z jej palców włóczkę i druty, chowając je w koszu u jej stóp. Potrzebowała snu. Słyszałam, jak w nocy krzątała się na dole, sprzątając lub układając jakieś rzeczy, przygotowując jedzenie, którego nikt nie chciał jeść, zajmując czymś myśli. Pewnie sypiała mniej niż ja.

      Ponieważ nie chciałam bezczynnie siedzieć i rozpamiętywać, na czym zszedł mi dzień, postanowiłam pójść do swojego pokoju i położyć się. Po drodze zatrzymałam się pod drzwiami Kelsey i przez chwilę nasłuchiwałam. Nie dobiegał stamtąd żaden dźwięk, więc poszłam dalej.

      Mój pokój wyglądał tak samo, jak go zostawiłam trzy lata temu. Bibeloty wciąż zalegały na małych stolikach i parapecie, ale nie zarosły kurzem – mama nigdy by na to nie pozwoliła. Łóżko było posłane, a dywan odkurzony. Gdy przyleciałam i rozpakowałam się, tylko tu spałam, nie miałam okazji spędzić w nim więcej czasu.

      Stanęłam na środku i rozejrzałam się. Dziwnie było znów znaleźć się w swojej dziecięcej sypialni – miło, ale mimo wszystko jakoś dziwnie.

      Podeszłam do biurka i podniosłam jeden ze szkicowników leżących na równej kupce. Powoli przewracałam kolejne kartki, patrząc na swoje rysunki, na ubrania, które wymyślałam całymi godzinami, a potem pozwalałam im ożyć na papierze. Wodząc dłonią po projektach, posmutniałam. Nie rysowałam od trzech lat, zwyczajnie brakowało mi weny i motywacji. Odłożyłam blok i wzięłam do ręki skrawki materiałów; pocierając je w palcach, przypomniałam sobie, jak kiedyś w mojej głowie roiło się od pomysłów i nie mogłam się doczekać, żeby przelać je wszystkie na papier. Od tamtej pory wiele się zmieniło. Nie byłam już tą samą dziewczyną, która marzyła o projektowaniu mody.

      Westchnęłam i przesunęłam wzrok po pozostałych rzeczach, zawieszając go na ścianie. To, co tam ujrzałam, napełniło mnie smutkiem.

      Była to mapa świata, którą powiesiłam, planując swoje podróże. Umieszczałam na niej wycięte zdjęcia miejsc, które chciałam odwiedzić z Jamiem, tylko że teraz mapa wyglądała inaczej. Zaciekawiona, podeszłam bliżej.

      I właśnie wtedy runął emocjonalny mur, którym się otoczyłam.

      Do mapy przypięte były zdjęcia i pocztówki, które wysyłałam rodzicom, ilekroć przenosiłam się w nowe miejsce, wszystkie opatrzone datą mojego przyjazdu i odjazdu. Śledzili trasę mojej wędrówki; podróżowali wraz ze mną po Europie, zaznaczając moje przystanki pinezkami i małymi chorągiewkami. Zadrżała mi broda i wybuchnęłam niekontrolowanym płaczem. Omiotłam wzrokiem wszystkie oznaczone przez nich kraje: Włochy, Niemcy, Cypr, Hiszpanię, Francję, Irlandię, Szkocję i wiele innych, zatrzymując się na fotografii umieszczonej przy Londynie, którą wysłałam przed sześcioma miesiącami. Byłam na niej ja i Toby, oboje szeroko uśmiechnięci; wystawiałam lewą rękę do aparatu, prezentując na palcu serdecznym nowy, błyszczący dodatek. Pod spodem widniała karteczka, na której mama swym pięknym pismem zanotowała: „Ellie w końcu przestaje uciekać”.

      Zamknęłam oczy, mocno się obejmując. Łzy nadal ciekły mi po policzkach. I nagle poczułam wzbierającą we mnie złość; irracjonalną, dziką furię pożerającą mnie od środka. Otworzyłam oczy i utkwiłam je w mapie. Włóczyłam się po świecie i dobrze bawiłam – „uciekałam”, jak to nazwała mama – zamiast być tu, z nimi, zamieniając wspólnie spędzone chwile w piękne wspomnienia. Wyjechałam i nawet przez myśl mi nie przeszło, że może dojść do czegoś takiego. Gdy żegnałam się wtedy z nimi wszystkimi przed domem, nie przypuszczałam, że już nigdy więcej nie przytulę ojca, i być może także matki, jeśli się nie obudzi. Brałam ich za pewnik, zakładałam, że będę mogła wrócić, kiedy zechcę, i zacząć tam, gdzie skończyliśmy. Jakże się myliłam.

      Wyciągnęłam rękę i bez opamiętania zaczęłam zdzierać ze ściany zdjęcia, mapę i pocztówki, nie dbając o fruwające pinezki, które upstrzyły dywan kolorowymi punkcikami, nie dbając o to, że papier kaleczył mi palce, kiedy rwałam mapę na strzępy. Z moich ust wydarł się krzyk pełen bólu. Schyliłam się po największy kawałek mapy, przedarłam go na pół i zgniotłam obie części w kulkę, ciskając ją na zaśmieconą podłogę.

      Z oczu płynęły mi łzy, mocząc mój różowy T-shirt. Choć z trudem łapałam oddech, kopałam w zdjęcia, rozrzucając je po całym pokoju. Gdy zabrakło mi sił w nogach, opadłam na podłogę, kryjąc twarz w dłoniach i zanosząc się płaczem.

      Nie byłam pewna, jak długo tak siedziałam. Chyba długo, bo łzy w końcu wyschły, a oddech się wyrównał. Nie wstałam jednak, przesunęłam się tylko pod ścianę, opierając się o nią plecami i przyciągając kolana do piersi. Właśnie w takim stanie znalazła mnie Stacey.

      – Ellie, co się tu stało? – spytała, wchodząc bez pytania do pokoju pogrążonego w chaosie.

      Spojrzałam na nią i tylko wzruszyłam ramionami. Nie wiedziałam, co powiedzieć.

      Odwróciłam wzrok, by nie widzieć jej pełnych współczucia oczu. Nie odezwała się, tylko podeszła do mnie i osunęła się na podłogę tuż obok, obejmując mnie ręką. Przechyliłam głowę i położyłam jej na ramieniu. Przytuliłam się do niej jeszcze mocniej, czując wdzięczność za ten gest, którego tak rozpaczliwie dzisiaj potrzebowałam.

      Stacey czule masowała moje ramię.

      – Dzwoniła twoja babcia i poprosiła mnie, żebym wpadła po pracy. Mówiła, że będzie ci dziś ciężko i przyda ci się pocieszenie.

      – Aha.