W 1655 roku w granicach Rzeczypospolitej po Moskwie i Kozakach pojawił się nowy wróg, Szwedzi. Rozpoczął się kilkuletni okres słynnego potopu, którego przyczyny, przebieg i konsekwencje są dobrze znane z licznych opracowań, były też przedmiotem mojej książki Potop 1655–1660. Czas hańby i sławy, wydanej w 2017 roku. W tym miejscu, zachęcając Czytelników do jej lektury, ograniczę się zatem do wątków bezpośrednio związanych z Sobieskim. Karol X Gustaw ze zdumiewającą łatwością opanował znaczną część ogromnej terytorialnie Rzeczypospolitej. Pierwsze poddały się województwa zachodnie, z poznańskim na czele, kilka tygodni później uczyniło to również Wielkie Księstwo Litewskie. Jego niekoronowany władca, hetman Janusz Radziwiłł, dostrzegł w Szwedach przeciwwagę dla atakującej Litwę Moskwy, a dodatkowo zamierzał wykroić dla siebie udzielne księstwo. Pomiędzy kapitulacją Wielkopolan pod Ujściem a tzw. ugodą kiejdańską, wydarzeniami będącymi w oczach wielu symbolem zdrady, wojska Rzeczypospolitej stoczyły kilka przegranych potyczek, uciekający przed „kuzynem” w kierunku śląskiej granicy Jan Kazimierz zrobił sobie krótki postój w Krakowie, a tłumy szlachty i magnaterii gremialnie zaczęły opuszczać monarchę i przechodzić do obozu najeźdźców. W ich ślady poszli dowódcy armii i żołnierze. Sobieski, który służył pod rozkazami dowodzącego wojskami kwarcianymi chorążego koronnego Aleksandra Koniecpolskiego, uczynił to dość wcześnie, bo już w połowie października.
Poza chorążym – którego ojciec, sławny hetman, zapewne przewrócił się w grobie – akt poddania się królowi szwedzkiemu w obozie pod Dębicą podpisali m.in. pisarz polny Krzysztof Sapieha i Dymitr Jerzy Wiśniowiecki, który miał zostać w przyszłości hetmanem wielkim koronnym. To o nich i im podobnych w liście do monarchy instygator królewski Daniel Żytkiewicz napisał pełne goryczy słowa: „Wolałbym nie żyć, niżeli tak szkaradne perfidias et proditiones [wiarołomstwa i zdrady], narodowi naszemu niezwyczajne i pod słońcem niesłychane referować Waszej Królewskiej Mości, Panu Memu Miłościwemu”. Wierny urzędnik musiał się wykazać twardym charakterem, nadchodzące wydarzenia zmusiły go bowiem do składania swemu panu relacji o rzeczach jeszcze bardziej bulwersujących. Koniecpolski i jego dowódcy postawili Karolowi Gustawowi cztery warunki. Dwa pierwsze miały fundamentalne znaczenie: wolność religii katolickiej i nienaruszalność majątków kościelnych oraz utrzymanie wszelkich swobód szlacheckich. Trzeci dotyczył żądania konfiskaty majątków tych wszystkich, którzy zdecydowali się opuścić Rzeczpospolitą, oraz podzielenie uzyskanej w ten sposób sumy pomiędzy żołnierzy, czwarty zaś odnosił się do Stefana Czarnieckiego, dowodzącego obroną Krakowa, która nieuchronnie zbliżała się do końca – zażądano dla niego amnestii. Wysłannik polskich dowódców został wyposażony w dodatkową instrukcję, wedle której miał uświadomić królowi szwedzkiemu, że nie poddają mu się z konieczności, ale z powodu opuszczenia ich przez Jana Kazimierza. Tkwiła w tym częściowa prawda. Kwarcianych nic nie przymuszało do kapitulacji, prawie pięć i pół tysiąca doskonałej jazdy (w tym około dwustu dragonów) mogło Szwedom napsuć wiele krwi, a tym bardziej we współpracy z obydwoma hetmanami koronnymi, Potockim i Lanckorońskim, którzy podówczas jeszcze nie przeszli do szwedzkiego obozu. Znalazł się jednak doskonały pretekst podany na tacy przez Jana Kazimierza, który pod koniec września opuścił Kraków i wraz z dworem podążył do Głogówka na terenie księstwa raciborsko-opolskiego, dziedzicznej domeny Wazów. W ten sposób porzucił swoich poddanych.
Żołnierze, którzy mieli niewiele do powiedzenia i szli za komendą, pocieszali się nawzajem, że odstępują prawowitego króla jedynie na chwilę, przymuszeni nadzwyczajną sytuacją. Jej istotę wyjaśnił Wespazjan Kochowski: „Ażeby nie stać się pastwą nieprzyjaciół, wszystkich ich jednocześnie na siebie rozgniewawszy, chcą przynajmniej jednego z nich ułagodzić”. Z moralnego punktu widzenia pewne znaczenie miało to, jak dokonywał się ów akt porzucenia interesów jednego władcy na rzecz drugiego. Wodzowie czynili to dość bezrefleksyjnie, bez zakłopotania i nie dbając zbytnio o ocenę swojego zachowania. Koniecpolski, jak zaświadcza w swoim raporcie Żytkiewicz, „pił, choć tego nie zwykł czynić w sobotę”, pozostali zaś, „tamże popiwszy się, tańcowali sami z sobą”. Królewski instygator nie bawił się w psychologa ludzkich dusz, nie prowadził rozważań nad intencjami i każdy na własny użytek może się jedynie domyślać, czy chodziło o wybuch niekontrolowanej radości z faktu, że groza szwedzkiego miecza została zażegnana, czy raczej o stypę nad ginącą ojczyzną i zaprzedanymi sumieniami. Na pewno zdawali sobie przecież sprawę, że o ile na królewskim tronie wielka zmiana zajść nie musi – a jeżeli już, to może nawet korzystna – o tyle w wielu innych kwestiach rzeczywistość, w jakiej dotychczas żyli, ulegnie jednak zmianie. I pomimo zaaprobowania przedstawionych warunków przez Karola Gustawa oraz jego zapewnień, że nie zostaną zmuszeni do użycia oręża przeciwko rodakom, rzeczywistość ta niekoniecznie będzie różowa. Czuli, że złota wolność szlachecka w znanym im kształcie odejdzie do lamusa. Żołnierze mieli zapewne łatwiej; im dylematy moralne przesłaniała wizja przyrzeczonego wynagrodzenia.
Zapewne i jedni, i drudzy poczuli suchość w gardłach, a na policzkach rumieniec wstydu, kiedy najpierw w czasie przeglądu wojsk pod Krakowem patrzyli, jak szwedzcy oficerowie przechadzają się pomiędzy ich szeregami, licząc swoich nowych „towarzyszy broni”, a zaraz potem przyszło im złożyć przysięgę wierności Karolowi Gustawowi. Ten moment, nieobecny na kartach pamiętników, został uwieczniony na jednej z rycin hrabiego Erika Dahlbergha umieszczonych w sławnym dziele Samuela Pufendorfa Siedem ksiąg o czynach Karola Gustawa, króla Szwecji. Widoczny jest na niej m.in. Sobieski, kiedy w charakterystycznym i znanym wszystkim geście, poprzez uniesienie dwóch palców, składa na ręce generała Wittenberga wiernopoddańczą przysięgę zamorskiemu władcy. Traf chciał, że Europa zapoznała się z dziełem Pufendorfa, przetłumaczonym z łaciny na francuski i niemiecki, dopiero w roku 1696. Tym samym, w którym jeden z niechlubnych bohaterów opisanej sceny, już jako Jan III, rozstawał się z życiem. Oszczędziło mu to zjadliwych komentarzy i dodatkowych zgryzot, których z pewnością by nie uniknął, gdyby księga wcześniej opuściła drukarnię.
Polskie wojsko składa przysięgę na wierność Karolowi Gustawowi. Na górnej rycinie Erik Dahlbergh uwiecznił moment przejścia na stronę Szwedów oddziałów Aleksandra Koniecpolskiego pod Krakowem 16 X 1655 roku. Wśród towarzyszących hetmanowi pułkowników był także Jan Sobieski. Dolna grafika przedstawia z kolei scenę, która rozegrała się pod Sandomierzem 13 XI 1655 roku, kiedy na taki sam krok zdecydował się hetman Stanisław „Rewera” Potocki.
Historycy i biografowie Jana Sobieskiego zastanawiali się nad powodami, jakimi się kierował, wypowiadając wierność Janowi Kazimierzowi i przechodząc do obozu najeźdźców. Wskazywali różne przyczyny, które w większym lub mniejszym stopniu miały determinować to posunięcie. Otton Laskowski w biografii króla zadał w swoim przekonaniu retoryczne pytanie: „Czy mógł młody pułkownik wyłamać się ze swym pułkiem, gdy jego dowódcy i starsi koledzy przechodzili na stronę szwedzką?”. Zapewne jednak mógł, bo podobnych wypadków było wiele, nie wszyscy poddali się owczemu pędowi i wzięli udział w wyścigu do obozu zwycięzców. Doszukując się motywów działania Sobieskiego,