Pierwszym znanym z imienia Sobieskim, przedstawicielem rdzennie polskiej rodziny posługującej się herbem Janina, był niejaki Sebastian, który urodził się w końcu XV wieku jako prosty szlachcic bez urzędów i majątku i tylko jako trochę bogatszy zmarł. Dopiero dziad Jana, Marek, wychwalany przez niego za męstwo i fakt, że cieszył się atencją samego króla Stefana Batorego, sławny na cały kraj dzięki wojnie w Inflantach, jako wojewoda lubelski sięgnął po krzesło senatorskie i tym samym wprowadził Sobieskich do grona rodów magnackich. Dzięki ożenkowi z Jadwigą Snopkówną wszedł w powinowactwo z przedstawicielami kilku znaczniejszych rodzin w południowo-wschodniej Polsce, m.in. z Herburtami i Fredrami. Rozszerzył także bardzo stan posiadania, powiększając dobra rodowe – Sobieszyn, Pielaszkowice, Ulężyn – o rozległe majątki ziemskie w okolicach Lwowa. Sobiescy stali się magnaterią z ruskiego pogranicza.
Ale dopiero ojciec przyszłego króla, Jakub (w wielu starszych opracowaniach występujący jako Jakób), ugruntował na dobre znaczenie rodziny. We wszystkich przekazach podkreśla się jego niezwykłą odwagę, zdolności organizacyjne i oddanie sprawom państwowym, nie zapominając o walorach umysłowych. Studiował na Sorbonie, był dyplomatą i zdolnym historykiem; to spod jego pióra wyszedł opis słynnego oblężenia Chocimia przez Turków w 1621 roku. Jakub Sobieski walczył niemal we wszystkich wojnach toczonych przez Rzeczpospolitą w pierwszej połowie XVII wieku. Był krajczym i podczaszym koronnym, wojewodą bełskim i ruskim, a krótko przed śmiercią, w 1646 roku, sięgnął po kasztelanię krakowską (po zmarłym hetmanie Stanisławie Koniecpolskim), która uczyniła zeń najwyższego godnością senatora świeckiego.
Drugą żoną Jakuba Sobieskiego (pierwsza, księżniczka Marianna Wiśniowiecka, zmarła bezdzietnie) była Teofila z Daniłowiczów, w prostej linii wnuczka jednego z największych wodzów Rzeczypospolitej, hetmana Stanisława Żółkiewskiego, dziedziczka jego ogromnej fortuny – na czele z rodowym gniazdem w Żółkwi, otoczonej wianuszkiem około pięćdziesięciu wsi. Poza Żółkwią wniosła mężowi w posagu dobra na Ukrainie po obu stronach Dniepru. Od majętności ważniejsze było jednak pokrewieństwo z Żółkiewskim, coś, czego nie można było kupić za żadne pieniądze. Zupełnie nadzwyczajny spadek krwi, który na dzieciach Jakuba i Teofili musiał odcisnąć wyraźne piętno. Tym bardziej że w tradycji rodzinnej pamiętano nie tylko o jego wielkich czynach wojennych i tragicznej śmierci podczas odwrotu spod Cecory w 1620 roku, lecz także o daninie złożonej z życia przez brata Teofili Sobieskiej, Jana, również ściętego przez Tatarów.
Z małżeństwa Jakuba i Teofili urodziło się siedmioro dzieci, ale spośród nich – w zgodzie ze smutną statystyką tamtych czasów – wieku dojrzałego dożyło jedynie czworo. Gromadkę tę tworzyli Marek, młodszy o kilka lat Jan oraz siostry Anna i Katarzyna; pierwsza została zakonnicą i wcześnie zmarła, druga zaś poślubiła księcia Władysława Dominika Zasławskiego-Ostrogskiego, a po jego śmierci – wojewodę wileńskiego i hetmana polnego litewskiego Michała Kazimierza Radziwiłła. Były to już koligacje z najpierwszymi rodami Rzeczypospolitej. Jakub i Teofila Sobiescy z Oleska przenieśli się do Żółkwi, stanowiącej po części rodzinne sanktuarium. Oglądany po wielekroć napis na nagrobku dziada to było coś więcej niż jego miecz, buława i skrwawiony płaszcz. Przedmioty przemawiały do wyobraźni, ale słowa wyryte w marmurze nagrobka stały się dla Marka i Jana życiowym drogowskazem. Obaj byli gotowi oddać swoje życie ojczyźnie, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba.
Jakub Sobieski, wojewoda bełski i ruski, a pod koniec życia kasztelan krakowski, portret z epoki.
Ojciec i matka, „kobieta męskiego serca”, zadbali, aby przepojoną patriotyzmem atmosferę domu rodzinnego kultywowali także nauczyciele synów w krakowskim Kolegium Nowodworskiego, bez wątpienia jednej z najlepszych tego typu szkół w Rzeczypospolitej, oraz w Akademii Krakowskiej. Wojewoda bełski, człowiek na wskroś metodyczny i praktyczny – a jak scharakteryzował go w wydanej w 1946 roku biografii Jana Sobieskiego Otto Forst de Battaglia, również „subtelny i wrażliwy, elokwentny i otwarty na wszelką intelektualną wiedzę, […] oszczędny i troskliwy ojciec rodziny, skłonny do przepychu tylko wtedy, kiedy chodziło o splendor familii…” – wolał nic nie pozostawiać przypadkowi. Ludzie mający kształtować charaktery jego synów i wpajać im wiedzę niezbędną młodym magnatom otrzymali od niego szczegółowe instrukcje, na co powinni położyć główny nacisk. Chłopcy mieli przede wszystkim w stopniu doskonałym opanować łacinę i trudną sztukę retoryki. W szkole Nowodworskiego pobierali nauki na najwyższym poziomie. Jak przed ponad ćwierćwieczem napisałem w książce Wielcy hetmani Rzeczypospolitej, mieli wyrosnąć na szlacheckich oratorów, stać się sprawnymi sejmowymi gadułami, którzy z upodobaniem będą się posługiwać przed różnymi gremiami makaronicznym stylem przetykanym podniosłymi cytatami. Ale też przywykłymi do fizycznego wysiłku, władającymi doskonale szablą i bandoletem oraz wierzchowcem, wdrożonymi w zasady sztuki wojennej. Po prostu – przyszłymi dowódcami.
Zresztą obaj Sobiescy posiedli w Krakowie duży zasób wiedzy z różnych dziedzin. Prócz łaciny nauczyli się niemieckiego, na podstawowym poziomie zapoznali się z greką i językiem tureckim, nieźle poznali historię. Henryk Barycz, który poświęcił latom szkolnym i pobytowi Sobieskich w Krakowie cenne opracowanie, dotarł do ich rękopisów zawierających rozprawki na tematy historyczne. Abstrahując od niewyrobionego jeszcze stylu, zaskakuje głębia przemyśleń i celność wniosków – częstokroć o ponadczasowym charakterze – wypływające z prac braci. W jednym z ćwiczeń Jan przeprowadził krytykę sejmu, pisząc, że jest on miejscem, „na którym rozprawia się nie o zbawieniu ojczyzny i dobru pospolitym, ile raczej o prywatnych pożytkach, gdzie toczy się sprawa nie wokół tego, co jest istotnie potrzebne Rzeczypospolitej, lecz co podoba się możnym, gdzie nie miłośnik prawdy i znawca spraw publicznych jest uznany za powołanego, lecz nikczemny pochlebca osądzony najmądrzejszy”. Tekst ten wyszedł spod pióra młodzieńca piszącego – tu raczej nie powinno być wątpliwości – pod wpływem swoich nauczycieli, którzy hołdowali dość rewolucyjnym poglądom na temat państwa, zagadnień związanych z jego obronnością, roli szlachty i złotej wolności. W rozprawce poświęconej bitwie pod Warną i królowi Władysławowi młodszy z braci określił Turcję jako „tego świata wszystkiego rozbójnika i wiecznie głodnego nieprzyjaciela”. Nie mógł przypuszczać, że to właśnie jemu przyjdzie okiełznać niepohamowany apetyt Porty Otomańskiej na nowe zdobycze.
Na początku 1646 roku, po niemal sześciu latach nauki i zaledwie na kilka miesięcy przed śmiercią ojca, bracia pod opieką jego dwóch zaufanych ludzi zostali wysłani w podróż zagraniczną. W rodzinach magnackich, jak również wśród średniozamożnej szlachty, już od dawna taki sposób poznawania świata i pogłębiania edukacji był szeroko praktykowany i Polaków można było spotkać we wszystkich większych miastach Starego Kontynentu. Jakub Sobieski i tym razem sporządził stosowną instrukcję, w której na plan pierwszy wybijały się nauka języka francuskiego, zawieranie kontaktów z cudzoziemcami, szczególnie na królewskich i książęcych dworach, oraz studiowanie sztuki wojennej, głównie architectura militaris w Niderlandach, słynących w całej Europie z potężnych, przemyślnie budowanych twierdz, które potrafiły oprzeć się Hiszpanom. Jak zauważył w biografii Jana Sobieskiego Zbigniew Wójcik, wskazany przez Jakuba ideał wychowania „nawiązywał do najlepszych polskich i europejskich tradycji renesansowych, w założeniu swym sprzeciwiając się prądom,