Sobieski. Lew, który zapłakał. Sławomir Leśniewski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Sławomir Leśniewski
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 9788308071991
Скачать книгу
poduszczają, nowinki sieją jeden o drugim, jeden drugiemu leda czego zajrzy, jeden drugiego psuje złym przykładem, złymi obyczajami, na złe rzeczy namawiając, radzi poduszczają na starszych, na utraty niepotrzebne. Rzadki z nich czym się tam dobrym bawi. Widzimy też, że sroga ich rzecz, co cielętami przyjeżdżają do cudzej ziemie, wyjeżdżają zacz wołami do ojczyzny swojej”. Jakub Sobieski nie miał możliwości sprawdzenia, czy jego rady znalazły zastosowanie, a synowie nie powrócą wołami. Jednakże umierając w połowie czerwca, „z wielką wszystkich boleścią, a osobliwie króla”, miał nadzieję, że zrobił wszystko, aby wychować ich na dobrych obywateli i żołnierzy.

      Odkrywanie Zachodu przez młodych Sobieskich trwało dwa i pół roku. W tym czasie podróżowali przez spustoszone wojną trzydziestoletnią kraje niemieckie, odwiedzili pogrążoną w konflikcie między królem Karolem I Stuartem a parlamentem Anglię oraz Zelandię i Holandię, gdzie oglądali niezwyciężone do niedawna oddziały wojsk hiszpańskich i pilnie studiowali sztukę fortyfikacyjną. Najdłużej, łącznie niemal rok, spędzili w Paryżu. Poznali wiele osobistości z kręgów dworskich, bywali zapraszani na przyjęcia i przeszli świetny kurs galanterii. W wielu opracowaniach pojawiają się stwierdzenia, że Jan Sobieski zawarł wówczas bliską znajomość z Ludwikiem II Burbonem, księciem de Condé, zwanym Wielkim Kondeuszem, oraz przedstawicielami dworskiej opozycji, tzw. Frondy, a także wstąpił do gwardii królewskiej. Jeden z biografów, Lucjan Tatomir, uderzył w wysokie tony i dał się ponieść fantazji, pisząc, że Jan „zdumiał swoich towarzyszy broni [tj. gwardzistów – S.L.] zręcznością w robieniu pałaszem, szpadą, lancą i toporem, […] władał francuskim językiem jak rodowity Francuz, […] rozprawiał o polityce z Kondeuszem jak wytrawny statysta”. Wydaje się, że źródłem dla bajań w opisanym powyżej stylu może być panegirysta, hrabia Narcisse-Achille de Salvandy, francuski minister oświaty i dyplomata, a przy tym autor opasłego dzieła pt. Historia króla Jana Sobieskiego i Królestwa Polskiego z 1855 roku. Sęk w tym, że zupełnie pozbawionego odniesień do faktów; „twórca” przytaczał nawet przebieg prywatnych rozmów Kondeusza z Sobieskim! Prawdą natomiast może być to, że Jan „wzbudzał zazdrość rówieśników nadzwyczajnym powodzeniem u płci pięknej”, gdyż czego jak czego, ale męskiej urody mu nie brakowało.

      Osobiście jestem bardzo sceptyczny wobec głoszonych w różnych opracowaniach rewelacji z podróży Sobieskich. Podtrzymuję zdanie wyrażone przed laty w książce Poczet hetmanów polskich i litewskich; upływ czasu w tym względzie niczego nie zmienił. Pisałem wówczas: „Raczej do pobożnych życzeń zaliczyć należy twierdzenia o wstąpieniu Jana w szeregi «czerwonych» muszkieterów królewskich, związaniu się ze środowiskiem frondystów czy nawiązaniu ścisłych kontaktów ze sławnym księciem de Condé. Zbyt wysokie progi, zbyt niski wiek i sprawa najbardziej prozaiczna – kłopoty z francuszczyzną («niepodobna im była konwersacja francuska») przekreślały takie możliwości”. Sam Battaglia namieszał trochę w głowach czytelników, pisząc, że „o bardzo prawdopodobnym” wstąpieniu Sobieskiego do muszkieterów „francuskie źródła milczą”. Logika tej wypowiedzi zdaje się wskazywać, że milczenie źródeł uprawdopodabnia zajście zdarzenia; w taki sposób mogą argumentować mało poważni politycy, historykowi to raczej nie przystoi. Nie ma natomiast wątpliwości, że zagraniczne wojaże, w szczególności pobyt nad Sekwaną, wywarły na przyszłym królu głębokie wrażenie i przydały mu towarzyskiej ogłady. Sentyment do Francji, odpowiednio wzmocniony wyborem dokonanym w życiu osobistym, miał się po latach odezwać w jego polityce wewnętrznej i zagranicznej. Skrywanym marzeniem nastolatka, towarzyszącym mu przez następnych kilkanaście lat, miał się stać „taburet” w Wersalu, który byłby skłonny oddać za urzędy i godności we własnej ojczyźnie. Zauroczenie Francją nie było bynajmniej ślepe; mimo podziwu dla wspaniałości dworu i potęgi władzy Ludwika XIV wyraźny sprzeciw budził w Sobieskim królewski absolutyzm, któremu „zgnoić największego w Bastylii wolno człowieka”.

      

      Paryż w XVII wieku: na pierwszym planie Sekwana, w głębi widoczny Luwr, francuska grafika z lat 1629–1630.

      Pobyt we Francji wydał jeszcze inne owoce. Dochodzący lat męskich Jan Sobieski, wysoki, postawny, gorącokrwisty, a jednocześnie pełen wielkopańskich manier, ogniskujący na sobie spojrzenia dam, znalazł dość czasu, by popuścić wodze potrzebom ciała i rodzącym się uczuciom. Nie wiemy, jak często udawało mu się zniknąć z oczu czujnych opiekunów i ile przeżył romansów, ale – wedle niektórych, w tym Battaglii – jeden z nich pozostawił po sobie nad wyraz trwały ślad. Oto osiemnastoletni panicz wdał się w przelotną – wówczas takie tylko przeżywał – miłostkę z córką jakiegoś urzędnika i z tego krótkiego, acz bujnego związku miał się urodzić chłopiec. Przez całe lata było o nim cicho, a roztrząsanie, dlaczego tak się stało, trzeba pozostawić w sferze domysłów. W końcu jednak rzekomy syn Sobieskiego jako tajemniczy Mathieu de Brisacier pojawił się nad Wisłą i wywołał niemałe poruszenie. Na dworze zastanawiano się nawet nad jego stosownym uhonorowaniem, aczkolwiek bez nadawania sprawie nadmiernego rozgłosu. Niemniej skandal wybuchł i nie samego jedynie Sobieskiego postawił w niekomfortowej sytuacji.

      W czerwcu 1648 roku za pośrednictwem księcia Bogusława Radziwiłła, który również odbywał zagraniczne wojaże, do przebywających w Brukseli Sobieskich dotarły wieści o zgonie Władysława IV Wazy, a zaraz potem o szokujących porażkach polskich wojsk pod Żółtymi Wodami i Korsuniem w starciu ze zbuntowanymi Kozakami Bohdana Chmielnickiego. Przyczyny buntu były wielorakie, u jego genezy legły kwestie religijne, społeczne, wojskowe, polityczne, ale w sposób najprostszy wskazał je Jakub Łoś, autor Pamiętnika towarzysza chorągwi pancernej, pisząc, że „kozackiej zaś wojny przyczyna była – uciążenie ich od panów ruskich”, czyli magnaterii i szlachty posiadających majątki ziemskie na obszarze Ukrainy. Miesiąc później bracia otrzymali list od matki, w którym wzywała ich do powrotu. Teofila Sobieska oczekiwała na synów w Zamościu, należącym do najpotężniejszych twierdz Rzeczypospolitej. Znalazła się tam, uszedłszy z Żółkwi przed Kozakami i ukraińskim chłopstwem wyrzynającym polską szlachtę. Nie przypuszczała jednak zapewne, że fala buntu dotrze aż pod Zamość. Jak wielu innych sądziła, że powstanie spotka ten sam los co wszystkie poprzednie mniejsze i większe kozackie rebelie.

      Nim doszło do spotkania, wydarzyło się coś zupełnie niepojętego, wobec czego Żółte Wody i Korsuń nagle straciły na znaczeniu, podobnie jak dziesiątki innych wojennych klęsk i niepowodzeń w dotychczasowych dziejach polskiego oręża. Oto w nocy z 23 na 24 września ogromna liczebnie armia Rzeczypospolitej – wbrew mitowi utrwalonemu przez Henryka Sienkiewicza i powielanemu przez wielu autorów złożona głównie z regularnych wojsk, nie zaś z pospolitego ruszenia – która wedle słów Pawła Jasienicy „zamierzała samą grozą swej postawy pańskiej poskromić zbuntowany motłoch”, po kilku stoczonych za dnia drobnych utarczkach z Kozakami rozbiegła się w panice na wieść o zbliżaniu się Tatarów, koniunkturalnych sojuszników kozackich. Nigdy wcześniej nie doszło do paniki na podobną skalę, nigdy dotychczas jej ofiarą nie padła cała armia. To była fatalna wróżba na przyszłość, a bitwa pod Piławcami, której ostatecznie nie stoczono, szybko zyskała miano „hańby plugawieckiej”. Winowajców było wielu, począwszy od trzech regimentarzy sprawujących dowództwo: Dominika Zasławskiego, Mikołaja Ostroroga i Aleksandra Koniecpolskiego, ludzi wielkich nazwisk i małych predyspozycji do piastowania tak odpowiedzialnych stanowisk; wykpiwano ich zresztą, przezywając odpowiednio „Pierzyną”, „Łaciną” i „Dzieciną”, co świetnie charakteryzowało ich wojskowe umiejętności i wiek. Kolejnym winowajcą był ten, który świadomie postawił ich na czele armii, kanclerz Jerzy Ossoliński. Posiadał on podczas bezkrólewia ogrom władzy, ale zamiast zdolnego dowódcy – byli tacy, tyle że wywodzili się spośród mocno podejrzanych innowierców, co w dobie kontrreformacji ich dyskwalifikowało – wolał trzech nieudaczników, nawzajem się neutralizujących i pozbawionych tym sposobem szansy na wybicie się do roli męża opatrznościowego Rzeczypospolitej. W końcu zawiniła sama szlachta – butna,