Blizny, które wycinam sobie od lat są tak rzadko wystawiane na cokolwiek poza zaciśniętym mocno bandażem. Jedynie na brzuchu znalazłam dla nich miejsce. Na treningach pływackich znaczna część mojego ciała pozostaje odsłonięta.
Fizyczne cierpienie miesza się z psychicznym; choć woda obmywa posiniaczoną skórę, jakkolwiek czysta bym nie była, plugastwo i obrzydliwość pozostaną we mnie na zawsze.
Zawijam ręcznik wokół ciała i wyjmuję z szafy starą koszulkę Mötley Crüe, którą zakładam do spania. Zaraz potem sięgam po pudełko z nocnego stolika.
Fizycznie czuję cały ciężar dzisiejszego wieczoru, ale psychicznie staję się już bierna; znieczulona na ból, nieczuła na upokorzenie. Chcę być pewna, że wciąż tutaj jestem, sprawdzić czy jeszcze żyję. Przynajmniej nad tym mam kontrolę. Głębokość cięcia, jego długość, ilość wylanej krwi – to moja decyzja, należy do mnie, i tylko do mnie. Tutaj, zamknięta na klucz, pokonuję martwą ciszę, która jest moim życiem. Cięcie przynosi spokój, pozwala na psychiczne odprężenie. Każdego dnia mentalnie zakopuję żywcem własną świadomość, żeby tylko nie czuć, żeby świat wokół w końcu zniknął. Oto moje wytchnienie.
Szkarłatny płyn wycieka z rany, kiedy przecinam ciało żyletką. Skóra nieprzyjemnie piecze, jednak znajome doświadczenie przynosi mi ulgę i spokój. Zaciskam powieki i wypuszczam oddech, ignorując szczypanie. W takich momentach, cierpienie jest przyjemnością. Tnę głębiej, chcąc doznać o wiele więcej. Tylko w ten sposób mogę cokolwiek poczuć.
Odkładam żyletkę do pudełka i dezynfekuję ranę, krzywiąc się na każde dotknięcie nasączonego alkoholem wacika. Mimo tego, dociskam go jeszcze mocniej. Kiedy kończę, powoli, w skupieniu owijam brzuch bandażem, by ukryć kolejną ranę.
Potem wyjmuję dziennik i oddaję się drugiej czynności, która do pewnego stopnia pomaga mi odnaleźć spokój – piszę.
Zatopiona we własnych myślach
Noszę maskę
Ukrywam wnętrze
Czuję się dobrze. Jestem silna
Ukrywam kłamstwa
Za obronnym murem
Pod powierzchnią
W ciężkich łańcuchach
Siedzi skrzywdzone dziecko
Walczy
W codziennej wojnie
Brak zrozumienia, ból
Przepychanka
Miłość, nienawiść
Tak, nie
Nigdy nie wiem na pewno
Życie przemija tuż obok
Obserwuję je z oddali
Poza ciałem
Krzyczę w ciszy
Przerażona, że tego starcia
Nie mogę wygrać
Żal
Strata
Toczę wojnę z samą sobą
Marząc
O kimś, kimkolwiek
Kto zaprowadzi pokój…
Po zamknięciu dziennika, szukam w telefonie numeru Harrisona. Usuwam go, a wszelkie wspomnienia naszych weekendowych spotkań wrzucam do szufladki razem z resztą chłopców, którzy wykorzystali mnie i odeszli.
Telefon wibruje; dostaję wiadomość z nieznanego numeru, a w środku ani słowa, jedynie prosty link. Wchodzę na stronę YouTube’a i od razu wiem, co za chwilę zobaczę. Nie wystarczyło im samo nagrywanie, musieli wrzucić je do Internetu. Na ekranie dziewczyny kopią i biją zapłakaną ofiarę, a ja przeżywam całe zdarzenie od nowa. Twarze Elizabeth i Hailey pozostają poza kadrem, ale moją widać doskonale. Gdy wrzaski w głośniku milkną, sprawdzam czy są tam jakieś komentarze. Z rozpaczą czytam jeden po drugim. Oto i ona – gorąca nienawiść całej szkoły. Każdy komentarz to kolejny złośliwy epitet, a mi nie pozostaje nic innego, jak je przyjmować.
Wyłączając YouTube’a, ponownie przechodzę w stan otępienia. Tu jestem bezpieczna, ich jad nie sięga tak daleko. Powinnam chyba płakać, rzucać przedmiotami, wrzeszczeć, albo coś zniszczyć, ale nie ruszam się z miejsca i tylko moje myśli przebiegają prędko po ścieżkach zmaltretowanego umysłu.
Nigdy nie przestaną.
Takie już mam życie.
Wkładam do uszu słuchawki iPoda i wyszukuję playlistę z Amy Lee. Muzyka działa na mnie terapeutycznie, jej słodkie dźwięki koją moje zszargane nerwy. Od dawna nie potrafię zasypiać w ciszy, bo wszystkie stłumione w dzień myśli przed zaśnięciem krzyczą głośniej. Wsłuchana w „Sweet Sacrifice”, zapisuję w dzienniku jeszcze kilka wersów.
Ściskając z całej siły
Zniewoliłaś mnie
Utknęłam w sieci
Ranisz mnie
Zabijasz mnie
Każdego dnia zamykasz
W ścianach gniewu
Stoję sama
Zdezorientowana i pobita
Czy to się kiedyś skończy, czy mój wyrok jest dożywotni?
Patrzę w lodowate oczy i wiem
Że nie przestaniesz
Nie odejdziesz
Twoje słowa
Twa nienawiść
Jak mam uciec?
Powiedz, nieprzyjaciółko
Co byś zrobiła
Gdybym to ja była tobą?
W poniedziałkowy poranek pojawiam się w szkole ze świadomością, że każdy wie o zajściu w miniony weekend. Idąc po korytarzu, słyszę ich drwiące szepty i czuję na sobie namolne spojrzenia. Docieram do szafki i mogę tylko być wdzięczna, że nie znajduję wulgarnych, przyklejonych na drzwiach liścików. Zajęta swoimi sprawami, nagle mam wrażenie, że ktoś za mną stoi i nawet nie muszę się odwracać, by mieć pewność, kto to. To ta energia, tajemnicza siła przeciągania, którą ostatnio doświadczyłam w jego samochodzie.
– Hej, Jessica. Jak się czujesz? Mam nadzieję, że lepiej niż ostatnio – zagaduje.
Nie mogę uwierzyć, że Jace stoi na samym środku korytarza i jak gdyby nigdy nic ze mną rozmawia.
Oszalał?!
Najwyraźniej kompletnie mu odbiło. Nie chcąc narażać się na gniew Elizabeth, w pośpiechu zamykam szafkę i wymijam go, ukryta za dużym zeszytem niczym za obronną tarczą.
– Jeśli ktokolwiek zobaczy, że rozmawiamy, zaraz doniesie twojej dziewczynie i już widzę, jak to się skończy – szepczę. – Proszę, zostaw mnie w spokoju. Jestem naprawdę wdzięczna za wszystko co zrobiłeś, ale mogą cię zobaczyć w towarzystwie szkolnego pośmiewiska.
Szybko przemierzam korytarz, maszerując w stronę klasy, ale odgłos kroków za mną nie znika. Czy on chce, żebym znowu wpadła w kłopoty?! Nie wytrzymuję, ryzyko jest zbyt wielkie.
– Co ty wyprawiasz, Jace?! – syczę, patrząc