– Gdybym był na czas, nic takiego nie miałoby miejsca. Chciałem za nimi jechać, ale rzucił mi się w oczy twój samochód i od razu miałem złe przeczucia. Musiałem sprawdzić, czy wszystko w porządku, więc podjechałem na parking i… – Urywa na moment, a ja dopiero teraz zauważam, że targają nim dreszcze. – Prawie dostałem zawału jak zobaczyłem, że leżysz nieprzytomna na ziemi. – Bierze głęboki oddech, wyraźnie odganiając natrętne myśli, po czym natychmiast zmienia temat. – Nieważne – mówi. – Musimy jechać na pogotowie, możesz mieć jakieś złamanie.
Dlaczego miałoby go to interesować? Nikogo przecież nie obchodzę.
– Jace, o co właściwie ci chodzi? Zdajesz sobie sprawę, że urządziła mnie tak twoja dziewczyna, prawda? Skąd ta cała litość? – Próbuję udawać pewną siebie, ale niemal dławię się przy każdym słowie. Nie używałam głosu ponad godzinę.
Jace wyraźnie pochmurnieje, opuszczając dłoń. Ucieka wzrokiem i mocno zaciska pięści.
– Jessica, ja nie zachowuję się w ten sposób. Nie gnoję ludzi za to, że są inni, albo że mają chujową reputację. Moi znajomi to robią, ale ja nigdy. – Patrzy na mnie szczerymi oczami. – Elizabeth przez większość czasu gra arystokratyczną sukę, ale nie przypuszczałem, że byłaby zdolna zrobić coś takiego. Moja mama przyjaźni się z jej rodzicami i chyba naprawdę im zależało, żebyśmy zostali parą. Przez lata robili wszystko, żeby nas do siebie zbliżyć i ostatecznie… nie wiem, jakoś tak wyszło. Pewnie dopiero na studiach będę mógł sam decydować, z kim chcę być.
Jego głębokie spojrzenie totalnie mnie paraliżuje.
– Ale nigdy nie zachowam się tak jak oni, rozumiesz? Nie znam cię, Jessica, i nie wiem, dlaczego jesteś, jaka jesteś… Nie mam pojęcia, czemu stronisz od ludzi, ani dlaczego taka piękna dziewczyna notorycznie oddaje się zwykłym dupkom; całą prawdę znasz jedynie ty. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że jakiekolwiek są twoje powody, to wcale nie znaczy, że jesteś bezwartościowa, albo że zasłużyłaś sobie na to, co cię spotyka.
Wyciągając rękę, delikatnie łapie mnie za podbródek.
– Jesteś warta o wiele więcej niż myślisz. Musisz w to uwierzyć, a w końcu reszta też się przekona.
Podnoszę trzęsącą dłoń i lekko ściskam jego rękę. Zamykam oczy, czując że po policzku spływa mi łza.
Uświadamiam sobie, jak łatwo można mnie skrzywdzić.
4
Zawsze wyciągaj do ludzi pomocną dłoń, bo nigdy nie wiesz, komu pomożesz wyrwać się z ciemności i zaprowadzisz w kierunku światła.
Jessica
PO WIELOKROTNYCH ZAPEWNIENIACH, w końcu przekonałam Jace’a, że niczego nie złamałam, a wizyta w szpitalu będzie jedynie stratą czasu. Miniony wieczór mogę zaliczyć do zdecydowanie najgorszych w życiu i jeżeli istnieje cokolwiek, co mogłoby zepsuć go jeszcze bardziej, to tylko świecenie oczami przed mamą i tatą. Już widzę, jak powiadomieni przez lekarza, jadą odebrać mnie z izby przyjęć. Tata byłby wściekły, że dopuściłam do podobnej sytuacji, a mama tylko by się załamała. Ból, który odczuwam, da się znieść; spojrzenia rodziców – wręcz przeciwnie.
– Na pewno możesz prowadzić? – Jace dopytuje po raz kolejny, wyraźnie zmartwiony o mój stan.
Powoli wsiadam do samochodu. Żebra pulsują mi z bólu przy każdym ruchu, a w głowie dudni orkiestra. Jace opiera łokcie na otwartym oknie i patrzy na mnie z troską. Jego obecność i cała pomoc, której mi udzielił, są niezastąpione, ale nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego jest tak opiekuńczy.
– Wciąż myślę, że powinniśmy jechać na pogotowie – nalega. – Wiem, że nie mam prawa do niczego cię zmuszać, ale nie powinnaś wracać do domu w tym stanie.
Nie mogę mieć pewności co do intencji Jace’a, ale chyba instynktownie mu ufam. Zaczynam się otwierać; jego spojrzenie przenika mur, który przez lata z uporczywością stawiałam, a największe lęki i sekrety przy nim wychodzą na światło dzienne. Po dzisiejszym wieczorze przypominam ofiarę pożaru. Poparzenia nie są fizyczne, jednak skóra, pod którą chowam przed światem uczucia, jest doszczętnie spalona. Każdy zadany dziś cios, każda drwina i radosny aplauz, uderzyły w otwartą ranę, przywołując nową falę cierpienia. Czułe gesty Jace’a przynoszą jednak ukojenie. Są niczym antidotum na ciosy zadawane każdego dnia przez ludzi pokroju Elizabeth Brant.
– Wyliżę się z tego. Jeszcze raz dziękuję za pomoc, zwłaszcza że nie musiałeś… I obiecuję, że nikomu nie powiem.
W odpowiedzi Jace patrzy mi prosto w oczy; ma tak przenikliwe spojrzenie, że mój oddech przyśpiesza.
– Jessica, mam głęboko gdzieś opinię ludzi w szkole. Liceum to nie koniec świata, później życie się zmienia. Wiesz co jest dużo ważniejsze? To, że ci pomogłem, zrobiłem właściwą rzecz i zadbałem, żebyś doszła do siebie. Reszta nie ma znaczenia.
Powinnam chyba odpowiedzieć, ale nie mam pojęcia, jak ubrać w słowa odczuwaną wdzięczność. Żadne podziękowanie nie będzie współmierne do tego, jak potraktował mnie dzisiejszego wieczoru.
– Jace… Dziękuję. – Wyduszam w końcu, bo żadne mądrzejsze słowa nie chcą przyjść mi do głowy.
Gdy odjeżdżam, Jace unosi rękę w geście pożegnania. Nie wiem co myśleć. O dziwo, cierpienie schodzi na drugi plan. To dla mnie nowa sytuacja. Nie jestem przyzwyczajona do życzliwości ludzi i, aż do dzisiaj, przy nikim nie czułam się ważna. Gdy patrzę we wsteczne lusterko, światła wielkiego samochodu mrugają.
Ciekawe, o co teraz chodzi.
Zjeżdżając na pobocze, widzę jak Jace wysiada ze swojego Forda F150. Kiedy podchodzi, opuszczam szybę a on wręcza mi świstek papieru.
– To mój numer, tak na wszelki wypadek. Gdyby znowu się do ciebie przyczepili, albo jakbyś chciała po prostu pogadać… Możesz dzwonić i pisać o każdej porze, okej?
Spoglądam na zmięty rachunek z numerem telefonu, a moje zaskoczenie musi być doskonale widoczne, bo Jace delikatnie kładzie mi dłoń na ramieniu.
– Mówię serio, dzwoń, jeśli tylko będziesz czegoś potrzebować – zapewnia, po czym żwawym krokiem wraca do samochodu.
Auto Jace’a z głośnym rykiem wymija małą Hondę, a ja wciąż siedzę oniemiała, nawet nie myśląc o przekręceniu kluczyka. Analizuję sytuację. No bo… teraz jestem przyjaciółką szkolnej gwiazdy futbolu, tak? Dlaczego? Jakim cudem? Jak to? Czy ja w ogóle mam do tego prawo?
W drodze powrotnej dużo myślę. Nigdy wcześniej nie przyjaźniłam się z facetem i nie mam zielonego pojęcia jak budować platoniczne relacje. Gdy zjeżdżam na podjazd przed domem, mam nadzieję, że rodzice już śpią, chociaż nie jestem pewna, czy zauważyliby moją zdartą skórę na policzkach i zakrwawione kolana. Bardzo rzadko na mnie patrzą, a jeszcze rzadziej dostrzegają.
W domu jest ciemno i cicho, więc bez trudu zakradam się do sypialni. Zamykam drzwi na klucz i w pośpiechu zdejmuję pobrudzone ubrania. Wrzucam wszystko do kosza na pranie i spoglądam w lustro, oceniając szkody po walce.
Mam spuchnięty policzek, przeciętą wargę, ucho pulsuje mi z bólu, a na twarzy zostały zadrapania po upadku na żwirowatą ziemię. Kolana są porządnie zdarte, a na żebrach powoli zaczynają wychodzić siniaki. Bandaż, którym zakrywałam rany na brzuchu, niemal w całości je odsłonił i cięcia przykrywa teraz warstwa brudnej ziemi. Dzięki Bogu, że mam obok sypialni