Terapia. Perez Kathryn. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Perez Kathryn
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Контркультура
Год издания: 0
isbn: 9788378894872
Скачать книгу
Jace jest na podwórku, a ja nie mam pojęcia, co robić, bo nigdy wcześniej nawet nie miałam gości. W myślach dziękuję Bogu, że dziś przypada dzień Mamy Marthy, a nie Mamy Pijaczki.

      Kiedy podbiegam do drzwi, ona już przy nich stoi. W trzęsącej się dłoni trzyma kieliszek z winem. Martha powoli usypia, o ile jeszcze nie zasnęła.

      Cudownie.

      Teraz Jace ma szansę zobaczyć nie tylko moje zaczerwienione oczy, ale i nieobecny wzrok mojej matki. Pewnie, niech od razu sobie uświadomi, jak się bawimy w naszym wesołym domu.

      W drzwiach stoi bardzo przystojny mężczyzna. Tak, mężczyzna, bo w tym momencie spoglądająca na mnie osoba nie przypomina licealisty. Ma na sobie czarny garnitur z białą koszulą i turkusowy krawat. Gdybym nie była zajęta zbieraniem szczęki z podłogi, mogłabym pożreć go wzrokiem, kawałek po kawałku. Jego zazwyczaj rozwichrzone włosy są teraz idealnie ułożone i Jace przypomina modela prosto z okładek magazynów modowych. Wygląda tak dobrze, że mam ogromną ochotę odepchnąć mamę z drogi i rzucić się prosto na niego.

      Czy on chce mnie zabić seksapilem?

      Och, no i jest i ona: cholerna wykałaczka w ustach; ustach, które chcę pocałować. Policzki mi płoną, a w uszach słyszę głośne bicie własnego serca.

      – Hej – rzuca na przywitanie, ukrywając dłonie w kieszeniach.

      Ogarnia mnie panika, kiedy przenosi wzrok na moją mamę. Tak bardzo nie chcę, żeby powiedziała coś głupiego… Wolę nie ryzykować, więc szybko omijam ją w drzwiach i wychodzę na ganek, zanim zdąży się odezwać. Zamykając za sobą drzwi, mówię, że wrócę za kilka minut.

      – Umm… Czemu nie przedstawiłaś mnie swojej mamie, Jess? – Jace pyta, jak gdyby nigdy nic, zapominając chyba o ogromnej przepaści, która teraz nas dzieli. Ignorowanie tej otchłani nie sprawi, że zniknie. Jeden fałszywy krok i oboje wpadniemy w nią na zawsze.

      – Wierz mi, to nie jest dobry moment żebyście się poznali – odpowiadam. Przez chwilę patrzymy na siebie w ciszy. Jest coraz bardziej i bardziej niezręcznie. – Nie powinieneś być na tym dobroczynnym czymś? – pytam w końcu.

      – Nie. Jestem dokładnie tu, gdzie powinienem być – zaprzecza, wprawiając mnie w osłupienie. – Jadłaś już kolację?

      Stoję w milczeniu ze spojrzeniem wbitym w jego usta i intensywnie myślę, czy na pewno dobrze słyszałam. Ciężko jest mi teraz skupić uwagę na czymkolwiek, zwłaszcza że Jace dalej bawi się tą przeklętą wykałaczką.

      – Jess, kolacja, tak czy nie? – powtarza, a ja nadal stoję wgapiona w jego oczy niczym zakochane szczenię.

      – Nie – mamrotam.

      – No to leć powiedzieć mamie, że skoczymy gdzieś coś zjeść. Musimy porozmawiać.

      Kiwam głową, ale zaraz potem przenoszę wzrok na swoje ubrania. Przy jego garniturze i krawacie, mój sportowy strój jest wyjątkowo nie na miejscu, nie wspominając o nieszczęsnym napisie na koszulce.

      – Nie przejmuj się ciuchami. Weźmiemy coś na wynos w fast foodzie i zjemy w samochodzie, okej?

      Fast food? Serio?

      Okej, nieważne. Jestem głodna jak diabli, a poza tym jeśli chcemy zachować choć resztki zdrowej relacji, zdecydowanie musimy porozmawiać; nieistotne gdzie. Jace jest dla mnie zbyt ważną osobą i nie pozwolę, żeby mój spaczony umysł zdołał tak łatwo wszystko spieprzyć.

      – Dobra, powiem tylko mamie i możemy jechać.

      Nogi mam teraz jak z waty. Co, jeśli Jace chce mi powiedzieć, że nie możemy się dalej przyjaźnić?

      Boże, błagam, oby to były tylko głupie przypuszczenia!

      Pędem biegnę do domu i prosto do pokoju gościnnego.

      – Mamo, jedziemy z kolegą coś zjeść, okej? Za niedługo wrócę.

      Moja rodzicielka unosi dłoń i niewyraźnie mruczy pod nosem słowa „jasna sprawa, skarbie”. Dziś upiła się na wesoło, co zawsze jest lepsze niż upicie w trupa. No cóż, dobre i to…

      Po drodze zabieram telefon i torebkę, i wsiadam do samochodu. Jace wygląda teraz jeszcze lepiej. Zdjął marynarkę, poluzował krawat i podwinął rękawy koszuli. Odpiął też dwa guziki przy samej szyi. Nie sądziłam, że może podobać mi się jeszcze bardziej niż pięć minut temu, elegancki jak spod igły, ale proszę bardzo – przebił to. Kiedy tak patrzę, jego usta wykrzywia delikatny uśmiech. Od razu czuję się nieco swobodniej, chyba już nie jest aż tak bardzo wkurzony.

      – Jedziemy do Dairy Queen? – pyta przerywając ciszę, a ja nie mogę powstrzymać chichotu. – No co? To najlepszy fast food w mieście! Ich stripsy z kurczaka nie mają konkurencji! – przekonuje, wyjeżdżając powoli z podjazdu.

      – Nie mówię przecież, że nie – staram się wybronić. – To po prostu zabawne. Miałeś być na wytwornej kolacji z jeszcze wytworniejszym żarciem, a zamiast tego wolisz jechać do Dairy Queen.

      – Wytworny wcale nie znaczy lepszy, Jess – odpowiada z powagą, a ja nie do końca wiem, czy mówi wyłącznie o jedzeniu. Nie zamierzam jednak pytać.

      Jedziemy bez słowa, Jace postanawia więc włączyć radio. W głośnikach rozbrzmiewa Staind. Wyglądam przez okno, zastanawiając się co będzie później. Właściwie mogłabym wyłgać się z wcześniejszej sytuacji, ale wątpię, żebym cokolwiek w ten sposób naprawiła. Z drugiej strony, co mi pozostaje? Prawda? Prawda może pogorszyć wszystko jeszcze bardziej.

      Kiedy dojeżdżamy do Dairy Queen, Staind milknie i zaczyna się piosenka Hindera. Nim zdążę rozpoznać jaki to utwór, Jace ścisza muzykę.

      – Co zamawiasz? – pyta.

      – Chyba wezmę stripsy z kurczaka skoro mówisz, że takie dobre. I waniliową colę. – Jace uśmiecha się i zamawia dla siebie to samo.

      – O, i chcę jeszcze lody! Te z masłem orzechowym, tylko bez orzeszków w środku – mówię.

      Jace unosi brwi, wyraźnie zaintrygowany.

      – Chcesz lody o smaku masła orzechowego, ale bez orzechów? Jess, jaki jest sens zamawiania czegoś o smaku orzechów, jeśli nie chcesz mieć w tym orzechów?! To dziwne.

      – Cóż, taka właśnie jestem. Dziwna – urywam temat z poważną miną, bo nie mam najmniejszego zamiaru opowiadać mu o swoich żywieniowych fanaberiach.

      Sprawa właściwie jest dosyć prosta: nie lubię chrupiących składników w potrawach, nawet jeśli osobno mi smakują. To znaczy, że lubię orzeszki ziemne, ale nie w lodach. Kocham ogórki, ale nie tknę żadnego w hamburgerze. Z jakiegoś powodu uważam za obrzydliwe gryzienie czegoś miękkiego i natknięcie się nagle na chrupiący dodatek. Ble.

      Jace nie ma bladego pojęcia, ilu moich dziwactw nie zdążył jeszcze poznać. Na przykład, nienawidzę kiedy dwie różne potrawy na talerzu się dotykają. Albo kiedy muszę używać jednego widelca do dwóch różnych rzeczy. Jeśli jem tłuczone ziemniaki z zieloną fasolką, zawsze potrzebuję dwóch – jednego do ziemniaków, drugiego do fasolki. Dzięki Bogu, stripsy z kurczaka je się bez użycia sztućców.

      Co więcej, jest mi niedobrze na widok brudnych naczyń i wkładanie ich do zmywarki to nieustanna walka z odruchem wymiotnym. Mdli mnie na samą myśl o dotykaniu zaschniętego na talerzach jedzenia i wiem, że prawdopodobnie wychodzę teraz na bakteriofoba z poważną nerwicą natręctw, ale zarazki nie mają z tym nic wspólnego. Chodzi o samo jedzenie, zaschnięte i ohydne. Tak już mam.

      Jakby dłużej pomyśleć, na tym lista się nie kończy. Kolejne wariactwo? Liczenie wody. Tak, od dzieciństwa liczę sobie w głowie,