Świeży. Nico Walker. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Nico Walker
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 9788366553163
Скачать книгу
w sumie jej się to podobało, więc nie było problemu. Mimo to lubiła ostentacyjnie podkreślać, że w najmniejszym stopniu mi nie ufa. A gdy się starałem i mówiłem jej coś miłego, zwykle śmiała mi się w twarz. Nie mogła się przed tym powstrzymać. Była twardą dziewczyną.

      Tak to się toczyło aż skończył się nasz pierwszy semestr. Emily wracała na ferie zimowe do domu w Elbie i wpadła do mnie. Leżała na moim łóżku. Nic nie robiliśmy, czekaliśmy tylko, by się pożegnać. Patrzyłem na nią, na jej leciutkie i delikatne ciało, na całkiem spokojny i enigmatyczny wyraz twarzy, i wiedziałem, że dałbym się jej zabić, gdyby tylko miała na to ochotę, ale byłem w stanie myśleć wyłącznie o tym, że nigdy bym nie chciał, żeby stało się jej coś złego.

      I jak jakiś debil jebany powiedziałem:

      – Kocham cię.

      Słowa wyrwały się z własnej woli, więc musiałem naprawdę tak myśleć. Popatrzyła na mnie pustym wzrokiem, nic nie mówiąc.

      Po chwili – nie wiem jak długiej, bo czas się zatrzymał – powiedziała:

      – Dziękuję.

      I to tyle. Wyszła. Miałem jej nie zobaczyć do połowy stycznia, gdy znów zaczynały się zajęcia.

      Przez cały czas, gdy jej nie było, myślałem: ona cię kocha.

      ROZDZIAŁ SZÓSTY

      Umiecie wrócić myślami do momentu, gdy poznaliście osobę, którą kochacie najbardziej na świecie, i przypomnieć sobie, jak to było? Nie gdzie byliście ani co ona miała na sobie, ani co jedliście tego dnia na lunch, ale raczej co takiego w niej dostrzegliście, że powiedzieliście sobie: tak, po to tutaj przyszedłem.

      Mógłbym wciskać jakiś głupi kit, ale naprawdę nie wiem.

      Podobał mi się sposób, w jaki przeklinała. Klęła w naprawdę pięknym stylu.

      I jej ciało.

      Ruchała się po mistrzowsku. Naprawdę cię pieprzyła czy też naprawdę pozwalała się pieprzyć. Nie znała granic. Zawsze dawała ci wszystko i nigdy nie udawała.

      To, jak się uśmiechała, gdy była zdenerwowana.

      Nie wiem, co we mnie zobaczyła. Z początku świrowaliśmy ze sobą w pustej szkolnej kaplicy. Był tam ołtarz. Na ścianie za nim znajdowały się ozdoby, proste postaci przedstawiające stacje drogi krzyżowej, Jezuski z metalowych pręcików dźwigające krzyże. Czasem Jezus trzymał krzyż niemal pionowo. Gdzie indziej prawie załamywał się pod jego ciężarem. Powiedziałem Emily, że wygląda jak ktoś, komu coś się stało, gdy montował obręcz do kosza. Roześmiała się tak, jakby miała od tego umrzeć. Może to właśnie załatwiło sprawę.

      W dniu, w którym ją poznałem, poszliśmy po zajęciach na spacer i skończyliśmy w jej pokoju w akademiku. Rozmawialiśmy jakiś czas, a potem z niewiadomego powodu zebrało mi się na płacz, z tych pojebanych, że wypłakujesz sobie oczy. Powiedziałem, że nie chcę żyć, bo widziałem już wszystko, co się stanie, i to jakiś koszmar. Coś w tym stylu. A ona była dla mnie naprawdę miła. Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek miał więcej współczucia dla słabych skurwieli.

      ROZDZIAŁ SIÓDMY

      Przyszedł styczeń i Emily wróciła. Zabrała mnie do siebie na film. Matka dała jej dwudziestodolarową kartę podarunkową na Gwiazdkę i Emily kupiła go na DVD. Jej ulubiony, powiedziała. Film był o różnych ludziach, którzy na wszystkie sposoby doświadczali wszechogarniającego smutku, a część z nich leciała na orchideach. I były tam wypadki samochodowe.

      Siedzieliśmy w tym pomieszczeniu w szkole, w którym były telewizor i kanapa. I mikrofalówka też. Ale pomieszczenie to było nie większe od bardzo obszernej szafy ściennej. Wydawało się, że nigdy nikt tu nie przychodzi. Pokój z gatunku tych, o których się nie wie. Emily miała dar odnajdywania takich pomieszczeń.

      Spojrzałem na telefon i zobaczyłem, że mam wiadomość głosową. Nikt nie próbował się dodzwonić; jakimś sposobem była tam tylko ta wiadomość. Wysłuchałem jej. Na poczcie głosowej ktoś ruchał Madison Kowalski. Jakiś koleś mówił: „Madison jest taka seksowna. Taka seksowna. Taka seksowna”.

      Brzmiało to tak, jakby był w panoramicznych okularach przeciwsłonecznych.

      Potem Madison wzięła telefon: „A t y ś jest wściekły – powiedziała – bo nie dla p s a”.

      – Musisz tego kurewstwa posłuchać – zwróciłem się do Emily.

      Przygotowałem jej wiadomość do odsłuchania. Puściła ją.

      – O ja pierdolę! – wykrzyknęła. – Co za zdzira… Tak mi przykro, kochanie… Tak mi przykro, że musiałeś z nią być.

      – Mówiłem ci, że to bez znaczenia. Ta laska to pizda straszna. Zawsze taka była. Po prostu nie znałem lepszej.

      Emily zamilkła.

      – Co się stało?

      Odwróciła wzrok.

      – Co się dzieje? Co takiego zrobiłem? – spytałem.

      – Mam nadzieję, że nigdy nie powiesz, że jestem pizdą.

      – Oczywiście, że nigdy tak nie powiem. Kocham cię i to właśnie staram ci się powiedzieć.

      – Też cię kocham.

      I się na siebie rzuciliśmy.

      Zacząłem gmerać przy jej pasku.

      – Chwila… Mam okres – powiedziała.

      Stwierdziłem, że mam to gdzieś.

      – A jebać to… Nie, zaczekaj – zawahała się.

      – Co?

      – Nie możemy. Kanapa. Nie chcę, żeby była we krwi.

      – Kurwa, masz rację.

      – Tutaj. Wstań.

      Naprawdę poważnie do tego podchodziła. Wzięła go tak głęboko, jak mogła, i złapała oddech.

      – Rób, co tylko musisz zrobić, żeby dojść – powiedziała.

      Zgarnąłem jej włosy do tyłu i próbowałem być w tym subtelny, a potem doszedłem, a ona połknęła.

      Pocałowałem ją w policzek. Był wilgotny.

      Powiedziałem „dzięki”.

      – Nie ma za co – odparła.

      Byliśmy wtedy zakochani. I przez chwilę czułem się szczęśliwy. Dopóki miesiąc później wszystko się nie zjebało, gdy powiedziała, że po zakończeniu semestru wyjeżdża na dobre. Chciała pójść na uczelnię w Kanadzie. Tak powiedziała. A ja pomyślałem, że powiedzieć jakąś bzdurę w tym stylu to takie dziewczęce.

      ROZDZIAŁ ÓSMY

      Miałem dość mocno wyjebane na szkołę i starałem się to zrównoważyć, załatwiając sobie pracę pomocnika przy robieniu pizzy u Gerasenego. Było w porządku, dopóki nie pojawiał się stary Gerasene. Ale kiedy już przychodził, lepiej było uważać.

      Dopiero zaczynałem, gdy przyłapał mnie na nauce tego, jak podrzucać ciasto w powietrze i całej tej reszty. Miał z metr pięćdziesiąt w kapeluszu, był drobnej budowy i nosił szary garniturek, przez co wyglądał jak kukiełka. Zobaczyłem go i pomyślałem: o, idzie miły staruszek.

      – No dalej. Niech no zobaczę, jak to robisz – powiedział.

      Spróbowałem więc, ale nie nadałem ciastu wystarczającej rotacji i spadło z grubsza w tym samym kształcie. W jego trajektorii był jakiś wszechobejmujący smutek. Brakowało mi magii. Stary naskoczył na mnie jak szalony.

      – CO TO, DO CHUJA, BYŁO, TY KUTAFONIE? WSZYSTKO ŹLE, KUTAFONIE. ZRÓB TO JESZCZE RAZ. TYM RAZEM LEPIEJ.

      Zrobiłem