Świeży. Nico Walker. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Nico Walker
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 9788366553163
Скачать книгу
Mogłem podejść do banku, ale miałem dobre zdanie na temat Jamesa Lightfoota i jego GTI, więc wybrałem się z nim na przejażdżkę. Tamtego dnia los się do nas uśmiechał: pojaraliśmy jakiejś meksykańsko-tajskiej mieszanki, to i nas elegancko poklepało. Był z nami Roy. Roy malował domy, ale tego dnia nie pracował. Siedział z przodu. Był wysoki. Brunet. Ja siedziałem z tyłu. James Lightfoot wrzucił na głośniki jakąś płytę noise-rockową; przypominała zakłócenia telewizyjne podbite bębnem basowym. Uważałem, że to niemożliwe, żeby mu się naprawdę podobała. Myślałem, że może i całkiem picuje, ale to jego wóz.

      James Lightfoot wrzeszczał na Roya. Kuzyn Roya, Joe, mówił, że wstąpi do piechoty morskiej, a James nie chciał, żeby Joe się zaciągnął. Ale Roy nie widział w tym problemu i dlatego James się teraz na niego darł. Wcześniej powiedział, że Roy musi wybić Joemu z głowy ten pomysł.

      „TO OBOWIĄZEK WYNIKAJĄCY Z MIŁOŚCI – powiedział. – TWOJEJ MIŁOŚCI DO KUZYNA, KTÓREGO WSZYSCY TAK BARDZO KOCHAMY”.

      I teraz znów na niego krzyczał z powodu całego tego pierdolnika z Joem i piechotą morską, a ja nie słyszałem, co mówi, ale widziałem, jak wymachuje ręką, i nie mogłem się powstrzymać przed spostrzeżeniem, że James wygląda na bezradnego i że pewnie do usranej śmierci nikt go nie posłucha.

      Nieco wcześniej tego popołudnia dostałem list. Bank twierdził, że jestem mu winien pieniądze. Była to pomyłka. Zamierzałem ją naprostować. James Lightfoot zaparkował samochód, Roy wysiadł i złożył fotel, żebym mógł wyjść, a potem wszedłem do banku i stanąłem w kolejce. Nie zastanawiałem się, jak bardzo śmierdzę zielskiem. Rozłaził mi się jeden z butów i wyglądałem, jakby moje życie było bardziej spieprzone niż w rzeczywistości. Ale traktowałem to poważnie. Miałem pokwitowanie i to wystarczyło. Miałem przy sobie ich list i pokwitowanie, i zamierzałem naprostować pomyłkę. Nie było o czym mówić.

      – Przysłaliście mi powiadomienie o debecie, ale coś jest nie tak. Już go spłaciłem – powiedziałem do kobiety w okienku.

      Pokazałem jej pokwitowanie. Było sprzed kilku dni. Od tamtej pory nie wyciągałem pieniędzy z konta. Wpisała moje nazwisko do komputera.

      – To świeży debet – powiedziała.

      – Ale to niemożliwe. Nie wypłacałem nic od czasu ostatniej wpłaty. Wpłaciłem sto sześćdziesiąt dolarów.

      – Dzięki tej wpłacie stan pańskiego konta wynosił dziesięć dolarów, ale była dodatkowa opłata debetowa, po której znów znalazł się pan na minusie.

      – Jak mogliście obciążyć mnie kolejną opłatą, skoro spłaciłem debet?

      – Wpłata nie została rozliczona na czas.

      – Zapłaciłem gotówką. Tutaj.

      – Proszę pana, nie została r o z l i c z o n a.

      – Jebaną gotówką.

      – Nie. Została. Rozliczona.

      Wyszedłem na zewnątrz. Samochód stał w płomieniach. Dym wydobywał się spod maski. James i Roy patrzyli, jak się pali. Podszedłem do nich i stanąłem obok.

      – Przykro mi z powodu samochodu – powiedziałem do Jamesa.

      Spytał, czy odzyskałem pieniądze.

      Odpowiedziałem, że nie.

      Zabraliśmy z samochodu, co się dało: blachy, płyty, sprzęt stereo, który byliśmy w stanie unieść. Ruszyliśmy w stronę domu mamy Jamesa. Roy miał przy sobie trochę zielonego, nabił lufkę i podał ją Jamesowi.

      Nic nie mówiliśmy.

      Zapaliliśmy i poczuliśmy, jakbyśmy znów byli zwycięzcami.

      Emily zostawiała ciągle gumki do włosów w moim łóżku, a ja je oddawałem. Z tą dziewczyną było tak, że jej rodzice rozwiedli się, gdy miała trzynaście lat. Zawsze powtarzała, że wydawało się jej, że miłość nie istnieje, że to tylko feromony wycinają ludziom numery i że pewnie menda i kłamca ze mnie. Opowiedziała mi, jak dowiedziała się jako pierwsza w rodzinie o romansie swojego ojca; podsłuchiwała telefon. Spytałem, dlaczego w ogóle podsłuchiwała.

      – Złamas z ciebie jebany – powiedziała.

      – Przepraszam. Znaczy, to musiało być okropne.

      – Powiedziałam mu o tym. Próbował mnie przekupić. Powiedział, że wyśle mnie na obóz siatkarski, jeśli przyrzeknę, że nie powiem mamie.

      – O w dupę.

      – Chciałam pojechać na obóz siatkarski – stwierdziła.

      – Co zrobiłaś?

      – Powiedziałam mamie.

      – I pojechałaś na ten obóz?

      – Nie.

      Miała taki zwyczaj, że znikała. Czasem szedłem jej szukać. Nie zawsze było łatwo; zdarzało się, że trudno było ją odnaleźć. Kiedyś znalazłem ją pod kratką w chodniku. Spytałem, jak się tam dostała. Powiedziała, że nie ma pojęcia.

      – Przejdźmy się – rzuciłem.

      Powiedziała, że musi się nad tym zastanowić.

      – Co ty w ogóle tam robisz? – spytałem.

      – Uczę się.

      – Bardzo długo tam siedzisz?

      – Mhm.

      – Głodna jesteś?

      Podniosła coś do światła.

      – Wzięłam małą paczkę cheeriosów – powiedziała.

      – Co zrobisz, jak się rozpada?

      – Pewnie się utopię.

      A poza tym był jeszcze Rolkarz. Spędzała z nim więcej czasu, niż bym sobie życzył. No więc mówię do niej:

      – Dlaczego ten dupek jebany zawsze ma na nogach te głupie rolki?

      A ona na to, że to ja jestem jebanym dupkiem, że się tylko przyjaźnią i nigdy nic między nimi nie było.

      – Bardzo mnie szanuje – stwierdziła.

      – Nie wierzysz tak naprawdę w te pierdoły, co? Bóg wie, co tam sobie knuje.

      – A co tam z twoją dziewczyną?

      Potrafiła być bezlitosna w tym właśnie stylu.

      Madison znalazła jedną z gumek do włosów Emily jakoś w okolicy Święta Dziękczynienia. Ale nie robiła z tego wielkiej afery, bo wszystko było jasne i oboje o tym wiedzieliśmy. Więc wszystko grało.

      Nie można było zranić Madison.

      Nie była takim typem dziewczyny.

      Działała z zimną krwią.

      Serio była morderczynią.

      Ale z drugiej strony, mimo że była morderczynią, bywała też urocza. Tak jak wtedy, minionego kwietnia, gdy zarzuciłem mnóstwo kwasów, a ona odpierdalała na trampolinie. Ależ to był widok, jej jasnoniebieska koszula wirowała, zostawiając smugi w powietrzu. Jej śmiech przetaczał się przez wierzchołki drzew. Ależ mnie to doprowadzało do płaczu. Ale nie była wzgórzem, na którym pisane mi było umrzeć.

      ROZDZIAŁ PIĄTY

      Emily pracowała na nocki w Budynku Nauki. Sprzątała klatki i zabijała myszy laboratoryjne za pomocą małej gilotyny, której kazali jej używać naukowcy. Odcinała głowy myszkom i wyciskała krew z ich ciałek. Nie lubiła tego, ale doszła do wniosku, że myszy i tak były z góry skazane na zgubę, a ona potrzebowała pieniędzy. Jej tata był jakimś specjalistycznym dentystą i zarabiał wystarczająco dużo, żeby dopilnować, by nigdy nie otrzymała większego wsparcia