Świeży. Nico Walker. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Nico Walker
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 9788366553163
Скачать книгу
Na wysokości zjazdu do Jamestown było już zupełnie ciemno i na dziewięćdziesiątce szalała prawdziwa burza, przez co tworzył się korek. Blokowały nas ciągniki siodłowe. Były z każdej strony, stukotały na wietrze. Gdyby jeden z nich złożył się jak scyzoryk albo gdyby któryś nas nie dostrzegł, zmieniając pas, bardzo prawdopodobne, że zginęlibyśmy na jezdni. Ale nie przejmowaliśmy się tym. Mieliśmy samochód Roya i papierosy, mieliśmy ogrzewanie i muzykę i przez całą drogę na bramkach przed Elbą ani przez chwilę nie wątpiliśmy, że będziemy pośród tych, którzy przeżyją.

      Kiedy dotarliśmy do Emily, była dziesiąta. Wysadzili mnie, zawrócili i pojechali do domu.

      Po raz pierwszy odwiedzałem Emily w jej rodzinnym miasteczku. Przez ostatnie wakacje oszczędzała, żeby iść na uczelnię w Montrealu. Pracowała na trzecią zmianę przez sześć nocy w tygodniu w Walgreensie. Mieszkała ze swoją ciotką, a ciotka była religijna. W tej sytuacji nie było tam dla mnie miejsca ani czasu.

      Pojechałem zobaczyć się z nią w Montrealu, gdy tylko się tam przeprowadziła. Był koniec sierpnia. Dwadzieścia godzin Greyhoundem w jedną stronę, ale było warto: być z nią sam na sam w obcym mieście (Paryżu Kanady), nie znać nikogo innego, palić playery z obrazkami z rakiem i czarnym sercem na paczce. Wystawiać głowy na schody przeciwpożarowe, robić obiady w jej aneksie kuchennym, pić alkohol i urządzać dzikie jak ja pierdolę kłótnie o różne rzeczy – Boga, Oasis, moją nieznośną arogancję – na co tylko miała ochotę. Darliśmy się na siebie, potem się pieprzyliśmy i spaliśmy jak młode wilki w pudełku na buty. Było jak we śnie. I tak jak w snach nie dane mi było tam zostać. Ani jej. Miało to coś wspólnego z kasą. Rzuciła uczelnię i wróciła do Elby. Wynajęła mieszkanie i dostała robotę w Giant Eagle. Czekała na semestr letni, żeby zacząć naukę gdzieś na miejscu.

      Dziwnie było, gdy w ogóle się nie sprzeczaliśmy. Od czasu do czasu mówiła, że według niej wojsko to zły pomysł. Ale ja też nie miałem pojęcia, czy to dobry pomysł – to po prostu coś, co się działo. Nie było o co się kłócić.

      Kiedy wychodziła do pracy, robiłem pajacyki, czytałem książki Kurta Vonneguta i paliłem jednego za drugim. Gdy wracała, pieprzyliśmy się i drzemaliśmy, słuchaliśmy płyty Leadbelly’ego, którą kupiliśmy niedaleko w Bordersie, i piliśmy gin. Dziewczyna uwielbiała gin; piła go, a potem chciała się z tobą całować.

      Nie chodziło o to, że nie zdawałem sobie sprawy, że tu byłoby mi lepiej, ale co się stało, to się nie odstanie, i nie wolno mi było zostać. Dni uciekały i odwiozła mnie z powrotem do Cleveland.

      Rekrutów umieścili w hotelu w centrum. Trafiłem do pokoju z dzieciakiem w moim wieku; był ze Steubenville i zaciągnął się do Gwardii Narodowej stanu Ohio. Powiedział, że gdy wróci do domu ze szkolenia podstawowego, włoży swój mundur galowy z naszywkami i wstążkami i zabierze narzeczoną na kolację.

      Życzyłem mu powodzenia.

      On mi też.

      ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

      Fort Leonard Wood w stanie Missouri. Golarze byli cywilami – jakiś tłuścioch i jego kobiety. Kobiety miały srebrnoniebieskie trwałe; były dwie, obie okropne. Tłuścioch zresztą podobnie. Nie wystarczało im, że płacimy im za strzyżenie, bo taki mamy rozkaz; pierdolili też głupoty. Jednemu dzieciakowi pocięli głowę tak, że dość mocno krwawił, i gdy przyznał, że ma coś przeciwko, powiedzieli, że z niego ciota. Chcieli się dowiedzieć, czy aby nie pochodzi z San Fran-ciot-co. Potem pocięli innego dzieciaka, krew się lała, a oni uważali, że to śmieszne. W ogóle ich to nie nudziło. Mieli specjalne maszynki, które zasysały włosy podczas cięcia. Siła ssania przyciągała owłosioną skórę ku ostrzom; to dlatego tyle było krwi. Tłuścioch i jego kobiety musieli gadać naprawdę głośno, żeby się usłyszeć ponad dźwiękiem ssania. Oby zdechli.

      Potem dostaliśmy sto pieprzonych szczepionek. Dali nam cały sprzęt wojskowy: mundury, buty, hełmy, tego rodzaju gówno. Wszędzie chodziliśmy z papierami. Podpisywali nasze papiery. Było to procesowanie. Kiedy nie procesowaliśmy, siedzieliśmy w audytorium i uczyli nas różnych rzeczy: w lewo zwrot, w prawo zwrot, pieśń wojsk lądowych, słowem: wszystkiego. Gdy nadeszła pora posiłku, udawaliśmy, że jedzenie jest naprawdę niedobre, chociaż wcale tak źle nie było.

      – Jestem szpiegiem. Kontrwywiad – powiedział jeden dzieciak.

      – Jedenaście bravo – rzucił inny.

      To była piechota.

      Ale nie mógł być 11B, bo wszyscy 11B przechodzili przez Fort Benning. Wiedzieliśmy więc, że kłamie.

      Grupa, z którą przyszedłem, to była B1, jak bravo jedynka. Tamtego wieczoru pojawiła się też kolejna grupa, B2.

      Uważaliśmy, że B2 to dekadenckie dzieciuchy.

      – Ci bravo dwa się nie nadają – mówiliśmy.

      – Bez cienia wątpliwości – dodawaliśmy.

      Uważaliśmy, że B2 to dziwne przegrywy.

      Wzajemna wrogość między B1 a B2 trwała trzy dni; potem rozdzielono nas losowo na trzy plutony zwane kompanią Alfa i nikt nie mógł sobie przypomnieć, kto był którym bravo. Powszechność łysin utrudniała rozpoznawanie ludzi. Poupychali nas w wagony bydlęce i pojechaliśmy na wzgórze, do obozu szkoleniowego dla rekrutów.

      Było dużo darcia mordy. Zwracali się do nas przezwiskami typu Prędki czy Miś Chujatek. Nasze ręce były chujopolerkami. Nasze usta kaburami na fiuty. Naszym wrogiem był hadżi. Naszymi przyjaciółmi – towarzysze broni. Straszna tandeta.

      W naszej kompanii były też dziewczyny. Nie dawały rady wykonywać ćwiczeń. Nosiliśmy za nie sprzęt. Zawracanie dupy. Kolesie też czasem byli zjebani, ale nie tak jak dziewczyny.

      Sierżanci prowadzący szkolenie udawali, że są naprawdę wściekli. Mówili, żeby się do nich nie zbliżać, bo może im całkiem odkorbić i przetrącą nam kręgosłup. PTSD, mówili, zespół stresu pourazowego. Zresztą jeden z sierżantów dusił rekruta. Chłopak był nieprzytomny. Tak go poddusił, że dzieciak odpłynął. Ale to nie był PTSD; sierżant nie miał żadnych naszywek, nigdzie nie był. Ściemniał.

      Mieliśmy sierżantów od musztry, którzy byli w Iraku. Też wstawiali kit. Mówili, że zabijali tam dzieci. Opowiadali, że w Iraku dzieciaki próbowały zakradać się i rzucać się na amerykańskich żołnierzy, żeby wysadzić ich w powietrze za pomocą granatów ręcznych. Kiedy przychodziło do tego rodzaju sytuacji, mówili, to albo ty, albo dzieciak, więc lepiej, żebyś go załatwił. Jeden z sierżantów był 88M, kierowcą ciężarówki. Twierdził, że swoją ciężarówką przejechał dzieciaka z granatem. Mówił, że to dlatego jest stuknięty.

      Przez większość czasu trzymałem się z boku, dzięki temu za bardzo mnie nie jebali. Ale nie dało się tego całkiem uniknąć. Jak wtedy, gdy powiedziałem sierżantowi instruktorowi Cordero, że muszę zamienić moją rację żywnościową, gotowego do spożycia kurczaka curry, na coś wegetariańskiego, bo jestem wegetarianinem. Cordero w chuj się wściekł.

      – DLACZEGO NIE JECIE MIĘSA, SZEREGOWY? – powiedział. – BOGACI JESTEŚCIE?

      Mówił niskim głosem wrestlera Randy’ego Savage’a.

      Powiedziałem, że nie jestem bogaty.

      – WIDZIAŁEM PROGRAM W TELEWIZJI. MÓWILI, ŻE LUDZIE, KTÓRZY NIE JEDZĄ MIĘSA, SĄ SŁABI NA UMYŚLE. ŁATWO IM ZROBIĆ PRANIE MÓZGU. TO ZNACZY, ŻE ŁATWO WAM ZROBIĆ PRANIE MÓZGU.

      – TAK JEST, PANIE SIERŻANCIE.

      Któregoś dnia strzelałem z karabinu do figur bojowych i szło mi do bani, bo nie za dobrze je widziałem. Na tej strzelnicy były jasnozielone, podczas gdy zwykle bywały ciemniejsze, chyba czarne. I Cordero stał mi nad głową, odchodząc od pierdolonych zmysłów. Powiedział:

      – STRZELAJCIE