Świeży. Nico Walker. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Nico Walker
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 9788366553163
Скачать книгу
Vanesso.

      – A ty jak?

      – Zabawna jesteś, Vanesso.

      Szybko opróżnia szuflady; to dobrze, bo nie chcę zamarudzić – niecałe pół kilometra stąd jest posterunek policji. Zgarniam z kontuaru zwitki pieniędzy i wpycham je do kieszeni. Wyglądało to w porządku: nieważne, że nie ma tego za wiele. To jak wybić szybę i zwinąć towar, stuknąć kogoś i zwiać – ważne, żeby zniknąć.

      Ważne, żeby szybko biec.

      Walę drzwiami, wychodząc, ruszam za róg i mijam bankomaty. Ale nie biegnę z powrotem ulicą; skręcam i ruszam za bank, obok kubła na śmieci i miejsca, w którym kiedyś – na górze – mieszkałem, a potem w dół po schodkach na tyłach niemal wegetariańskiej restauracji do siatki ogrodzeniowej. Jest tam parking, ale nie widzę Czarnego. Nie zaskakuje mnie to ani trochę, bo to typowe zachowanie jebanych dilerów.

      Ważne, żeby nie biec.

      Mój samochód stoi przecznicę stąd i sądzę, że dam radę, więc to nie koniec świata. Parking jest zamknięty z trzech stron i spoglądają na mnie okna ze ścian. Zdejmuję czapeczkę i wkładam do niej pistolet. Jest ciężki, bo ma pełny magazynek. Jest naprawdę za ciężki, żeby nieść go w czapeczce, ale ten układ będzie musiał zdać egzamin, bo mam kawałek do przejścia i nie chcę, żeby w trakcie ucieczki zsunęły mi się przez niego spodnie.

      Schodzę jeszcze kilka stopni w stronę parkingu, niosąc czapeczkę, mam w niej spluwę, trzymam ją w lewej ręce. Nie ma nikogo innego na parkingu, gdy go przecinam. Pistolet nadal nie jest za dobrze schowany. Idąc, zdejmuję chustę i zgniatam ją w kulkę, a potem zakrywam nią pistolet i wygląda to nieco lepiej. Ale wciąż z kieszeni wystają mi pieniądze; muszę uważać, żeby nic nie wypadło. Gdy dochodzę do chodnika, skręcam w lewo i jestem już na Hampshire. Będą jechać od strony Mayfield i jeśli mnie złapią, mam przejebane.

      Czasem zastanawiam się, czy nie zmarnowałem młodości. Nie chodzi o to, że jestem za głupi na piękno. Wszystko, co piękne, biorę sobie do serca i rozpieprza mnie to tak, że prawie od tego umieram. No więc to nie to. Rzecz raczej w tym, że jest we mnie coś takiego, co zawsze mnie od piękna odciągało, jakaś taka osobliwa cząstka, i nie potrafię tego wyjaśnić.

      Poza mną i jeszcze jednym typem nikogo tutaj nie ma; jest na tym samym chodniku co ja, zmierza w moją stronę z przeciwnego kierunku. W końcu się spotkamy. Widzę, że jest ubrany jak staruszek, i to dobrze: jeśli jest stary, to pewnie ni chuja go nie obchodzi, co zamierzam. Ważne, żeby nie zachowywać się, jakby obrobiło się bank.

      Zachowuj się tak, jakbyś miał gdzie iść i z kim się spotkać.

      Zachowuj się, jakbyś uwielbiał policję.

      Jakbyś nigdy nie brał narkotyków.

      Jakbyś kochał Amerykę tak bardzo, że to aż chore.

      Ale nie jakbyś obrobił bank.

      I nie biegnij.

      Ważne, żeby nie biec.

      Od strony Mayfield dobiegają syreny, a trawa drży jak nastoletnia dziewczyna. I werandy – werandy są cudowne jak ja pierdolę! W chuj szpaków ruszyło do walki o wielką smakowitą torbę śmieci – spójrzcie, jak się rzuciły! Wielki, wymachujący kutasem szpak przestraszył pozostałe. To jemu przypadną najwyborniejsze śmieci!

      To właśnie piękno rzeczy, które rozpierdala mi serducho. Chciałbym móc położyć się na trawie i wyluzować przez chwilę, ale to oczywiście niemożliwe, pistolet w czapeczce byłby trochę zbyt oczywisty, wystające z kieszeni pieniądze też. I syreny, które informują wszystkich, że jestem pieprzoną gnidą. Na bank mają nadzieję, że spróbuję jakichś sztuczek, tak że będą mogli skosztować mojej krwi i opowiedzieć o tym swoim kobietom.

      Mówię staruszkowi „dzień dobry”. Odpowiada. I jeśli podejrzewa mnie o zły uczynek, jest na tyle spoko, żeby o tym nie wspomnieć. Każdy z nas zajmuje się swoimi sprawami.

      Jestem już w trzech czwartych.

      Więc może uda mi się uciec.

      Zbliżają się syreny.

      Nadchodzą ich jebani gangsterzy.

      Syreny teraz wyją, już skręcają.

      A ja czuję spokój.

      CZĘŚĆ PIERWSZA

      KIEDY ŻYCIE LEDWIE SIĘ ZACZYNAŁO, UJRZAŁEM CIEBIE

      Nie wiesz, jak bardzo się bałem, że odejdziesz

      i mnie zostawisz. A teraz opowiem ci,

      co wydarzyło się w zoo.

      Edward Albee, Opowiadanie o zoo

      ROZDZIAŁ PIERWSZY

      Emily nosiła wtedy białą wstążkę na szyi i mówiła półgłosem albo pomrukiwała, była też miła, jak to ona, w taki sposób, że nie wiedziało się, czy jest zdzirą, czy po prostu realistką. I od samego początku nie mogłem się doczekać, aż się o tym przekonam, ale myślałem sobie, że mam dziewczynę, a poza tym byłem nieśmiały.

      Mieliśmy osiemnaście lat. Poznaliśmy się w college’u. Martwiła się o pieniądze, a ja każdego dnia przepalałem siedem dolców. Powiedziała, że podoba jej się mój sweter, że na to zwróciła uwagę najpierw i dlatego chciała ze mną rozmawiać. Zielony kardigan – wełna, trzy guziki, z Gapa – nazywała go swetrem starego smutnego drania. Co było w porządku.

      Lubiła Modest Mouse i puszczała mi Night on the Sun. Skłoniła mnie do przeczytania dwóch sztuk Edwarda Albeego. Uważałem, że Albee to perwersyjny skurwiel. Intrygowała mnie. Jej oczy – zielone – błyszczały, były pełne litości, nie całkiem naiwne, czasem melancholijne. Słuchałem jej opowieści o opuszczonych fabrykach i cmentarzu, przy którym dorastała, o miejscach, w których obcierała sobie kolana. Jej głos mną zawładnął.

      Tak znajduje się tę, która złamie ci serce.

      W tamtych czasach nie miałem o niczym pojęcia, przechodziłem fazę kartoników, a Madison Kowalski sądziła, że jestem kutasem. Sam to sobie wszystko zrobiłem, ale ona i tak była pizdą, bo niby ze mną chodziła. I obciągnęła Markowi Fullerowi na parkingu w Woodmere Olive Garden. Gdy się o tym dowiedziałem, byłem rozjebany, ale jej wybaczyłem.

      – Bo cię kocham – powiedziałem.

      – Ja też cię kocham – odparła.

      Mark Fuller był dobry w lacrosse’a, z tego był znany. I miał pasemka. Może też powinienem był sobie zrobić pasemka, ale ich nie miałem. Inne dziewczyny też chciały być z Markiem Fullerem, więc mógł sobie szarpać Madison Kowalski za łeb, tak żeby zadławiła się jego kutasem. To dlatego powiedziała mi: „Dzięki, że nie szarpiesz mnie za łeb”.

      I kiedy o tym myślałem, robił mi się burdel w głowie, ale i tak o tym myślałem. I często sam siebie rozpierdalałem tym swoim myśleniem, że, jak mi się wydawało, zawsze powinno się być zakochanym w dziewczynie. Usłyszałem wiele kiepskich rad. Był dwa tysiące trzeci rok. Wszystko wskazywało na to, że sprawy zmierzają do końca.

      Madison wyjechała z miasta na studia, pojechała do New Jersey, na Uniwersytet Rutgersa. Nie wiedziałem, dlaczego wybrała tę szkołę; nie zwracałem uwagi na uczelnie. Ale była bystra albo po prostu miała dobre oceny. Ze mną było inaczej. Zostałem na zachodnim przedmieściu Cleveland, gdzie mieszkałem od dziesiątego roku życia. Studiowałem na jednym z miejscowych uniwersytetów, tym z jezuitami i mnóstwem zjebanych dzieciaków. Dobra uczelnia. Nie powinienem tam być. Po prostu moi starzy mieli wystarczająco dużo pieniędzy, więc tego oczekiwano. Nie żebyśmy byli jakimiś specjalnie wyrafinowanymi ludźmi ani żeby w grę wchodziła jakaś tradycja czy cokolwiek, czego można by się domyślać; chodziło bardziej o jedno