Stąpając po linie. David Baldacci. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: David Baldacci
Издательство: PDW
Серия: Ślady Zbrodni
Жанр произведения: Ужасы и Мистика
Год издания: 0
isbn: 9788327160614
Скачать книгу
było was poznać – powiedział młodszy z McClellanów i pospieszył za ojcem.

      – Nie zniosłabym towarzystwa tego faceta dłużej niż pięć sekund – rzuciła Jamison do Deckera.

      Ponieważ milczał, przeniosła na niego wzrok. Zadumany wpatrywał się w sufit.

      – Co robili tu McClellanowie?

      – A dlaczego miałoby nas to obchodzić?

      – Bo nigdy nie wiadomo, jak potoczą się sprawy, Alex. Dlatego.

      15

      – To jedna z najbardziej niezwykłych budowli, jakie widziałam, a do tego w takim miejscu – powiedziała Jamison, gdy zbliżali się wraz z Deckerem i Kellym do piramidy z utrąconym wierzchołkiem, stanowiącej najbardziej rzucający się w oczy element Kompleksu Obronnego imienia Douglasa S. George’a. Teraz widzieli, że otaczają ją inne budynki, zupełnie zwyczajne.

      – Pamiętam, jak w dzieciństwie wyobrażałem sobie, co może dziać się wewnątrz tej piramidy. Udawaliśmy, że to zamek i jest w nim uwięziona księżniczka, którą uratujemy. Przeprowadzimy atak na rowerach i motorynkach.

      Jamison popatrzyła na niego rozbawiona.

      – Szarża zakończyła się powodzeniem?

      Lekko zmieszany Kelly uśmiechnął się nieśmiało.

      – Tylko w naszych marzeniach. Nie można było się tu zbliżać. Jako dzieciaki łamaliśmy czasem ten zakaz. Raz nawet nadzialiśmy się na żołnierza z wielgachnym karabinem. Pewnie wszyscy posikaliśmy się ze strachu, gdy nagle wyrósł nam przed nosem. Na szczęście był sympatyczny. Nie spuścił nam manta. Byliśmy tylko bandą postrzelonych dzieciaków bawiących się w walecznych rycerzy. Rozdał nam gumy do żucia, ostrzegł, żebyśmy się tam więcej nie kręcili, i odesłał nas do domu.

      – Mówiłeś, że wcześniej dochodziło tu do jakichś incydentów – przypomniał Decker.

      – Nic wielkiego. Głupie rozróby po pijaku.

      – Coś jeszcze?

      – W zasadzie nie.

      – Okej – rzekł zamyślony Decker.

      Przeszli przez kontrolę na posterunku ochrony obsługiwanym przez czterech bardzo poważnie wyglądających mężczyzn w kamizelkach kuloodpornych drugiej klasy i z bronią. Cali na czarno, z napisem „Ochrona” na plecach.

      – Vector? – Decker odczytał napis z rękawa strażnika.

      – To nazwa firmy wynajętej do zarządzania tym terenem. Jest filią jakiegoś dużego gracza na tym polu – wyjaśnił Kelly. – Tak w każdym razie słyszałem.

      Podjechali pod parterowy budynek z cegły. Znajdował się w odległości krótkiego spaceru od piramidy.

      Decker otaksował spojrzeniem sznur ambulansów zaparkowanych rzędem pod piramidą.

      Do środka wprowadził ich umundurowany strażnik i powiódł dalej krótkim korytarzem do przestronnego gabinetu, po czym się oddalił. Kelly przedstawił Jamison i Deckera pułkownikowi Markowi Sumterowi, mężczyźnie średniego wzrostu, mniej więcej pięćdziesięcioletniemu, szczupłemu, łysemu, o intensywnym spojrzeniu niebieskich oczu. Był ubrany w mundur bojowy lotnictwa, z wzorem kamuflażowym.

      Zaprosił ich, by usiedli po drugiej stronie biurka na trzech krzesłach z prostymi oparciami.

      – Miło cię widzieć, Joe. – Popatrzył na Deckera i Jamison. – Agenci FBI? Jak mogę pomóc?

      – Doszło do zabójstwa. Młodej kobiety, niejakiej Irene Cramer.

      – Tak, słyszałem.

      – Uczyła w szkole w kolonii Braci – dodał Kelly.

      – Tak? – Sumter okazał zainteresowanie. – Podejrzewacie, że może stać za tym ktoś ze wspólnoty? Z tego, co wiem, to bardzo religijni ludzie. A przy tym pacyfiści.

      Decker wzruszył ramionami.

      – Na razie gromadzimy fakty, przeprowadzamy rozmowy, ustalamy chronologię.

      – To chyba dość niezwykłe, że kompleks wojskowy graniczy z terenem wspólnoty religijnej – zauważyła Jamison.

      Sumter lekko się obruszył.

      – Departament Obrony, choć dysponuje funduszami, z jakiegoś powodu uznał za konieczne sprzedać większą część terenu wokół naszej instalacji. Bracia w żaden sposób mi nie przeszkadzają. Po prostu nie przywykłem do widoku traktora orzącego ziemię na polu w oddali. Ani do widoku szybów wiertniczych pompujących z ziemi ropę. Osobiście lubię mieć pewien obszar buforowy, zważywszy na to, co tu robimy.

      – A co robicie? – zapytał Decker. – Kelly przedstawił nam to tylko w zarysie.

      Sumter natychmiast przybrał pełną rezerwy pozę.

      – Większość tego, co robimy, jest niejawna.

      – Ograniczmy się zatem do tego, co jawne. Kelly mówił, że obserwujecie niebo pod kątem pocisków jądrowych.

      – Po części. Słyszeliście o systemie PARCS?

      – Jak park? Teren zielony? – spytała Jamison.

      – Nie – odparł z uśmiechem. – To akronim, jak wszystkie nazwy w wojsku. Perimeter Acquisition Radar Attack Characterization System[6].

      – Długa nazwa.

      – I uzasadniona. Prócz obserwacji ewentualnych pocisków atomowych śledzimy również obiekty na orbicie okołoziemskiej.

      – Po co? – dociekał Decker.

      – Jesteśmy czymś w rodzaju lotniczej wieży kontrolnej dla przestrzeni kosmicznej. Analizujemy i śledzimy około dwudziestu tysięcy obiektów dziennie, od gigantycznych satelitów po drobne kosmiczne śmieci. Jesteśmy w stanie dostrzec obiekt rozmiarów piłki futbolowej z odległości ponad trzech tysięcy kilometrów.

      – Kosztowna lornetka – skomentował Decker, ściągając na siebie przenikliwe i dość nieprzychylne spojrzenie Sumtera.

      – Z tego, co wiemy, macie tu na miejscu bar, a nawet kręgielnię – rzuciła swobodnym tonem Jamison.

      Sumter się uśmiechnął.

      – Tak. Alkohol i kręgle. Nie najlepsze połączenie, ale pozwala ludziom się odprężyć.

      – Od jak dawna Vector zawiaduje tym miejscem? – spytał Decker.

      – Tym miejscem zarządzają Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych – sprostował Sumter zasadniczym tonem. – Obecność Vectora to stosunkowo świeża sprawa. Nie mogę podać dokładnej daty, ponieważ ta informacja jest utajniona.

      – Powracając do Irene Cramer… Była tu kiedyś? – ciągnął przepytywanie Decker.

      – Nie. I nie dostałaby zezwolenia na wstęp na ten teren.

      – Mogła znać którąś z pracujących tu osób?

      – Nie widzę powodu.

      – Choćby dlatego, że pracowała tuż obok – podsunęła Jamison.

      – Tak, ale nikt z Braci nie może tu tak po prostu przyjść.

      – Cramer miała też drugą profesję – poinformował Decker.

      – Jaką?

      – Staroświecko określilibyśmy ją mianem córy Koryntu.

      – Była prostytutką? – zapytał Sumter, prostując się na krześle.

      Decker nie odpowiedział, tylko przyglądał się pułkownikowi.

      Sumter zaczął